Niestety nie udało mi się spędzić całych Świąt z Moją Miłością - taka praca. Ale za to "Martino" odpuścił mi próby etapów Giro gdzie miałem jechać wraz z Damiano i "Gibo" dziś i jutro. Dla mnie to i tak bez różnicy, bo muszę ich ciągnąć czy bez względu na to czy akurat jest bardziej płasko czy bardziej stromo. Wyścig poniedziałkowy (Giro Provincia di Reggio di Calabria) właściwie mało przypominał wyścig tzn. było trochę ścigania na początku, potem podjazd na spokojnie i dalej już do samej mety równe tempo nadawały drużyny zainteresowane końcowym sprintem. Ja zaś cały dystans przejechałem spokojnie w grupie na kole Damiano. W niedzielę wylatuje na Vuelta al Pais Vasco. Damiano w zeszłym roku był na nim szesnasty, więc jak teraz znajdzie się około dziesiątego miejsca w "generalce" to będzie dla nas niezły wynik. Wyścig ciężki, jechałem go dwa lata temu z Marco Pantanim i tak jak mnie wtedy rywale "naciągnęli" to chyba nigdzie indziej się nie zdarzyło. Przez cały etap toczy się walka, podjazdy są krótkie, a przez to szybko pokonywane no i ta ciągła zmiana rytmu bo tereny są pofałdowane bez metra płaskiego. Wszystko czego nie lubię, ale też zarazem to co potrzeba żeby dobrze potrenować. Mam nadzieje, że pogoda jednak dopisze, choć czymś normalnym na tym wyścigu jest deszcz, a czasem nawet śnieg. Potem 10 kwietnia Klasika Primavera i dalej dwie etapówki: Giro del Trentino (od 19 do 22 kwietnia) i Tour de Romandie (od 26 kwietnia do 1 maja).
O klasykach, które właśnie na dobre się zaczynają za wiele powiedzieć nie mogę poza tym, iż bardzo lubię je oglądać w telewizji. O ile jednak Flandria (Ronde van Vlaanderen) czy Paryż-Roubaix to wyścigi całkowicie nie dla mnie, o tyle Amstel Gold Race czy Liege-Bastogne-Liege mógłbym już pojechać i tak zresztą miało być w tym roku jak już wcześniej wspomniałem. Te dwa wyścigi oraz Strzałę Walońską przejechałem trzy lata temu i powiedziałem basta - jak nie będę musiał to tu nie wrócę. To imprezy, na które trzeba jechać jak najlepiej przygotowanym i z odpowiednią motywacją tj. być nastawionym na walkę. Nie należy ich traktować tylko jako element przygotowawczy do późniejszych startów. To po prostu długie, ciężkie wyścigi w bardzo silnej obsadzie. Do tego trzeba dodać, że o tej porze roku w Belgii można spotkać każdą pogodę. Siedzi się tam przez tydzień i często nie ma nawet możliwości potrenowania, bo albo pada śnieg, albo deszcz czy grad i są akurat 3 stopnie Celsjusza. Ja po powrocie z Belgii w 2002 roku miałem odczucie jakbym się cofnął z formą o dwa tygodnie. Poza tym jak zawsze powtarzałem, klasyki są nie dla mnie. Nie jestem kolarzem, który jest w stanie dać z siebie wszystko na tym jednym, jedynym wyścigu, w ciągu określonych kilku godzin. Wolę wyścigi etapowe, gdzie wysiłek po części się rozkłada, ale gdzie najważniejsza jest wytrzymałość i regeneracja dzień po dniu.