W czwartek starałem się jechać wyścig, ale przed samą metą zrobiło się nas prawie 50 ludzi tak więc sam finisz odpuściłem, Co mnie jednak ucieszyło to fakt, że noga pod górę była super. To samo czułem w sobotę od samego rana. Nie chciałem nic pomylić i liczyłem tylko że może kapitan będzie miał słabszy dzień. Tak się jednak nie stało. Końcówka wyścigu to 5 razy wjazd pod strome wzgórze San Luca. Jechałem wciąż z samego czuba kontrolując sytuację. Na trzecim podjeździe przeszedłem do konkretnej pracy.
Na ostatniej rundzie samemu skasowałem po drodze ataki Carlosa Sastre i jeszcze jeden Cadela Evansa z Sastre, Dociągnąłem nasza grupkę już niespełna 15 ludzi do podnóża ostatniego wjazdu pod San Luca. Tu już jednak przypłaciłem za wcześniejszy wysiłek i nie udało mi się nawiązać bezpośredniej walki o zwycięstwo. Z Davide Rebellinem i Frankiem Schleckiem i tak bym nie wjechał. Ale wiem że przy innej taktyce zespołu o trzecie miejsce z Chrisem Hornerem mógłbym tego dnia powalczyć. Zostaje mi jeszcze Lombardia w przyszłą sobotę. Będę tam walczył.
Przed startem był u nas w autobusie Franco Ballerini. Znamy się od czasu jak jeździł. Powiedziałem mu że może zechciałby wziąć pod uwagę fakt że przed końcem roku będę miał też obywatelstwo włoskie i oddaje się do jego dyspozycji. On odrzekł, że będzie potrzebował na Varese i Mendrisio ludzi jeżdżących po górach. Pozdrawiam Trójmiasto - od miesiąca oficjalnie jestem Sopocianinem.