Dziś pierwszy dzień gór i przyznam, że pierwszy raz od dawna miałem dobre odczucia, a to jest to czego szukam. Ciężko mi idzie, ale przyznam że pod długi podjazd leciałem sobie cały czas z czuba i źle nie było. Podjazdy staram się jeździć w sposób nie optymalny to znaczy twardziej niż trzeba lub przesadnie miękko, albo też cały czas w siodełku itd. Trenuję, a mam dużo do zrobienia i myślę już o szóstym i dziewiątym etapie, chociaż "Martino" mnie przekonuje, że powinienem spróbować pójść w odjazd już jutro, bo pewnie taka akcja pewnie dojedzie. Zobaczymy.
Dziś założyłem sobie, że jadę do 2 kilometra przed metą tak jak wczoraj. Później puszczam żeby się nie dać naciągnąć za bardzo. Nie pisałem chyba, ale jadę tu z numerem 91 czyli nominalnie jako lider drużyny. Miło mi było, że Martino tak to zestawił, bo mógł przecież ustawić nas w kolejności alfabetycznej. Jednak w tym roku żaden ze mnie lider na generalkę. Niemniej miło mi choć przecież miał świadomość, że mnie nie stać na walkę.
Pierwszego dnia, na dzień dobry, Oscar Sevilla przywitał się ze mną i gratulował dobrej jazdy na Dauphine. Szkoda, że nie będzie go na Vuelcie. Oscar mówi, że czasem mu brakuje motywacji przez to, że nie może jeździć w tych ważnych wyścigach, a jego celem np. wyscig Dookoła Austria. Nie dziwię mu się.
Jacek Morajko dziś prawie do mety dojechał, zabrakło naprawdę niewiele. Grunt że się pokazał, ale po cichu wierzyłem, że wygra ten etap.