Oczywiście już TYLKO, a może i aż dwa etapy do końca "mojego" Tour de France. Dzisiaj jakoś ciężkawo mi szło od początku. Pod Col d'Agnello również, ale tym się juz nie martwię z reguły. Często tak bywa w moim przypadku od początku tego wyścigu. Później jeszcze ta mała kraksa i mocne uderzenie kością ogonową o asfalt. Ale jest o'k, nic mi nie jest. Jak pomyślę o Pereiro to dociera do mnie ile ryzykujemy na każdym wyścigu. Oscar przeleciał przez barierkę i spadł na asfalt z 6 metrów 20 cm jak podano później w TV. Miał dużo szczęścia, że skończyło się tylko na takich obrażeniach.
Jak niektórzy bardziej uważni kibice spostrzegli zacząłem podjazd z dalszej pozycji i zaraz od dołu jak pękło zostałem w drugiej grupce. Marzio się zebrał żeby zespawać, a tu Damiano przez radio krzyknął "piano", no i się wszystko rozjechało, a ja sam juz nie wiedziałem co zrobić i zostałem może jeszcze kilometr z nimi po czym pojechałem sobie, ale pierwszych już nigdy nie doszedłem. Mam potwierdzenie dobrej nogi. Cały podjazd na solo i mała strata do najlepszych, ale i trochę zaskoczenie. Właściwie niepotrzebnie zagubiłem się na początku podjazdu. Damiano? Nie ma go - nie ukrywajmy. Marzio też przy kolacji był podenerwowany, bo czul się znakomicie na tym etapie. Obaj mieliśmy świadomość, że można było z najlepszymi przyjechać.
fot: www.corvospro.com