W przypadku powodzenia mogłem walczyć o etap i zarazem poprawę miejsca w generalce. Należąło się jednak liczyć z fiaskiem. Nie często się zdarza, żeby odjazd na takich górskich etapach nie wypracował sobie spokojnie 3 lub 4-minutowej przewagi przed ostatnim podjezdzem. Przecież wszyscy i tak wiedzą, że uciekinierzy są już wówczas na wykończeniu. W moim przypadku "ukłony" i "podziękowania" należą się ignorantowi Gomezowi-Marchante. Ten jak wiadomo przyjechał na Vueltę walczyć o podium. Powinien więc walczyć z najlepszymi, a nie iść w odjazd. Od razu było wiadomo, że z nim na pokładzie nasz okręt nie dopłynie do portu. Ja jeszcze liczyłem, że chłopak to zrozumie i sam wróci do grupy, która nam nie dawała zbyt dużo czasu.
"Leo" jest wielki. Jak zawsze dumny jestem ze swojego przyjaciela. On mówi, że dobrze zrobiłem atakując i tak muszę dalej robić. Nie liczy się miejsce 12-te czy 14-te w generalce. Może co najwyżej 10-te. Tak mogłoby być gdybyśmy dzisiaj mieli większą przewagę. Jutro kolejny, cięzki dzień i jak tylko noga pozwoli idę w odjazd. Nie mogę niestety jeździć na równi z najlepszymi.