Dzisiaj miałem za to ostatni prawdziwy górski etap w tym roku. Mógł być powiem szczerze znając siebie gdzieś tak czwartego czy piątego dnia wyścigu to byłoby mi łatwiej. Poza tym na 25 kilometrów do mety leżałem i to na samym dnie wielkiej grupy kolarzy uczestniczących w kraksie. Obyło się bez poważniejszych obrażeń. Jestem jedynie potłuczony. Doszedłem grupę krótko przed podjazdem, ale tam już nie byłem w stanie walczyć. Kraksa i wysiłek żeby dojść czołówkę dały się odczuć. Swoją drogą jednak odczucie mam też, że noga już nie najlepsza.
Dużo lepiej więc pewnie by i tak nie było. Aczkolwiek ta kraksa nie była potrzebna.
Zostaje mi tylko teraz zabierać się w jakieś odjazdy, bo tak pewnie będą się kolejne etapy rozgrywać widząc, że ten najcięższy odcinek już za nami. Myślę, że Linus może się już czuć zwycięzca tego wyścigu. Mi zaś milo, że mam jedynkę na plecach w drużynie, co nigdy dotąd mi się na wyścigu Pro Tour nie zdarzyło. Miły gest ze strony dyrektora.
foto: www.corvospro.com