Trening w Istebnej |
środa, 27 czerwca 2007
niedziela, 17 czerwca 2007
Mam moralnego kaca i niedosyt po tym wyścigu
Kaca bo postanowiłem się wycofać na ostatnim etapie, a nie mam tego w zwyczaju. Z resztą nie pamiętam już kiedy to ostatni raz się wycofałem z wyścigu jeżdżąc w zawodowym peletonie. Bynajmniej nigdzie nie leżałem. Odezwały się stare problemy z nerwem, który sprawiał mi ból promieniujący od krzyża do nogi aż pod ścięgna podkolanowe. Już wczoraj kilka razy nogę mi odcięło na zjazdach gdy trzeba było prędkość rozkręcać przy wyjściu z kolejnych wiraży. Dzisiaj się to powtórzyło i zdecydowałem się wycofać by w ostatnim dniu pracy w tej pierwszej części sezonu nie ryzykować większego problemu np. zapalenia tego nerwu i w konsekwencji jakiejś dłuższej przerwy w treningach i startach. Jak za tydzień przyjadę do Polski, w tym do Trójmiasta to zawitam do znajomego fachowca od tych spraw i zbadam problem.
Wczoraj bardzo chciałem zawalczyć o koszulę czy ewentualnie etap. Pod pierwsze wzniesienie zaraz po starcie oddałem chyba pięć czy sześć skoków. Wszędzie było mnie pełno i punktowałem też na pierwszej premii górskiej. Nawet Bernhard Kohl miał do mnie pretensje, że próbuje się zabrać w odjazd. Ot nieprzytomny chłopak. Nie czytał komunikatu z wynikami i ubzdurał sobie, że jestem wiceliderem całego wyścigu. Potem odpuściłem tylko trójeczkę z moim kolegą z zespołu Morrisem Possonim i w pewnym momencie Astana powiedziała "basta" i z miejsca poszedł odjazd, w którym mnie nie było. Byłem wściekły, bo wiedziałem, że koszula górala mi odjechała.
Potem jeszcze ta dziwna jazda Astany. Najpierw zniwelowali stratę z siedmiu do czterech minut by na niedługim przecież podjeździe pod Mollard oddać to co już odzyskali. Dalej zaś ten dziwny atak na zjeździe i szaleńcza gonitwa za nimi pod hopkę i w dolince gdzie na terenie lekko pod górę David Millar rozkręcał tempo do 60 km/h! To tempo mnie dobiło przed Telegraphem, a poza tym nie miałem już o co walczyć bo koszula górala i etap były już nierealne, zaś w generalce też nie bardzo mógłbym awansować. Szkoda, że tak się to wszystko potoczyło bo nogi miałem bardzo dobre i pomijając problem z nerwem chętnie bym wystartował w jakiejś etapówce z Pro Touru już za tydzień jeśli tylko byłaby taka możliwość. Tym razem bowiem Giro d'Italia mnie nie wykończyło a okazało się jak gdyby dobrym "treningiem".
Teraz przez tydzień jeszcze posiedzę we Włoszech m.in. dwa dni w Turynie u Pauliny. Natomiast gdy przyjadę do Polski to jeśli tylko ze zdrowiem będzie w porządku to bynajmniej nie odstawiam roweru, lecz trenuje dalej do drugiej części sezonu. Pojadę jak zwykle na Volta ao Portugal, ale tym razem raczej tylko z myślą o etapach. O generalce pomyślę tylko jakby się po drodze nadarzyła okazja. A po Portugalii oczywiście Vuelta a Espana, którą trzeba będzie mocno zacząć bo większość gór będzie tam do półmetka, w tym Lagos de Covadonga już na czwartym etapie.
Wczoraj bardzo chciałem zawalczyć o koszulę czy ewentualnie etap. Pod pierwsze wzniesienie zaraz po starcie oddałem chyba pięć czy sześć skoków. Wszędzie było mnie pełno i punktowałem też na pierwszej premii górskiej. Nawet Bernhard Kohl miał do mnie pretensje, że próbuje się zabrać w odjazd. Ot nieprzytomny chłopak. Nie czytał komunikatu z wynikami i ubzdurał sobie, że jestem wiceliderem całego wyścigu. Potem odpuściłem tylko trójeczkę z moim kolegą z zespołu Morrisem Possonim i w pewnym momencie Astana powiedziała "basta" i z miejsca poszedł odjazd, w którym mnie nie było. Byłem wściekły, bo wiedziałem, że koszula górala mi odjechała.
Potem jeszcze ta dziwna jazda Astany. Najpierw zniwelowali stratę z siedmiu do czterech minut by na niedługim przecież podjeździe pod Mollard oddać to co już odzyskali. Dalej zaś ten dziwny atak na zjeździe i szaleńcza gonitwa za nimi pod hopkę i w dolince gdzie na terenie lekko pod górę David Millar rozkręcał tempo do 60 km/h! To tempo mnie dobiło przed Telegraphem, a poza tym nie miałem już o co walczyć bo koszula górala i etap były już nierealne, zaś w generalce też nie bardzo mógłbym awansować. Szkoda, że tak się to wszystko potoczyło bo nogi miałem bardzo dobre i pomijając problem z nerwem chętnie bym wystartował w jakiejś etapówce z Pro Touru już za tydzień jeśli tylko byłaby taka możliwość. Tym razem bowiem Giro d'Italia mnie nie wykończyło a okazało się jak gdyby dobrym "treningiem".
Teraz przez tydzień jeszcze posiedzę we Włoszech m.in. dwa dni w Turynie u Pauliny. Natomiast gdy przyjadę do Polski to jeśli tylko ze zdrowiem będzie w porządku to bynajmniej nie odstawiam roweru, lecz trenuje dalej do drugiej części sezonu. Pojadę jak zwykle na Volta ao Portugal, ale tym razem raczej tylko z myślą o etapach. O generalce pomyślę tylko jakby się po drodze nadarzyła okazja. A po Portugalii oczywiście Vuelta a Espana, którą trzeba będzie mocno zacząć bo większość gór będzie tam do półmetka, w tym Lagos de Covadonga już na czwartym etapie.
czwartek, 14 czerwca 2007
Na ostatnich kilometrach zaczęło mnie skręcać w żołądku
Przed dzisiejszym etapem założyłem się z ludźmi ze swojego zespołu, że na pewno wejdę w czołową piątkę na dzisiejszym etapie. Jakby mi się nie udało miałem solo wrócić na rowerze do bazy noclegowej. Czekałoby mnie jeszcze 80 km na rowerze po zakończeniu etapu czyli drobne 280 km w ciągu całego dnia ;-) Prawdę mówiąc trochę się później zastanowiłem na swoja "propozycją" po gdy przypomniałem sobie listę startową to wyszło mi jak nic, że mamy na niej 10-15 z pewnością lepszych górali ode mnie. Niemniej "Martino" uspokajał mnie, że znajdzie mi jakieś światełko na drogę i będzie ubezpieczał z samochodu ta wycieczkę.
Etap zaczęliśmy przy przyjaznej temperaturze 23 stopni. Potem na trasie w pewnym momencie wzrosła ona nawet do 30 stopni, ale powietrze było nie tyle gorące co parne. Na finałowym podjeździe postanowiłem nie czekać aż ruszą się faworyci. Skoczyłem razem Z Moreau, Cuesta i Botczarowem. Dość szybko zostało nas tylko dwóch i razem doganialiśmy kolejnych wczesnych uciekinierów. Faworyci tak jak miałem nadzieje długo się czarowali dzięki czemu mogliśmy zyskać bezpieczna przewagę.
Jechało mi się bardzo dobrze. Jednak na ostatnich kilometrach zaczęło mnie skręcać w żołądku. Bardziej z tego względu niż z powodu innej słabości nie dałem na 3 kilometry do mety rady odeprzeć ataku Moreau. Jechałem dalej równo i dość mocno. Na tych ostatnich kilometrów straciłem przecież tylko kilkanaście sekund do peletoniku z liderami. Nogi wciąż miałem, ale w środku wszystko podchodziło mi do góry. W telewizji ponoć nie było tego widać, ale na ostatnim zakręcie nawet wymiotowałem i kilka chwil po minięciu linii mety raz jeszcze.
Co teraz? W "generalce" jestem piętnasty z niewielką stratą do ósmego. Spróbuje powalczyć o dobre miejsce w klasyfikacji, lecz nieszczególnie stresuje się tym celem. Jutro pojadę w koszulce najlepszego górala chociaż jestem wiceliderem. Jednak Moreau, który mnie wyprzedza jest też najlepszy w punktowej. Dlatego jutro dla mnie koszula w grochy, a dla niego zielona. Chciałbym ją wywalczyć i utrzymać tym bardziej, że kilka lat temu klasyfikację górską na Dauphine wygrał Darek Baranowski. Łatwo nie będzie tym bardziej, że mnie nie puszczą w jakiś wczesny odjazd skoro jestem dość wysoko w "generalce", a przecież najwięcej punktów będzie do zdobycia w sobotę i to na wcześniejszych podjazdach. Cóż mi pozostaje? Jeśli tylko będę miał "dobrą nogę" będę się starał jechać tak jutro jak i pojutrze razem z najlepszymi. W razie korzystnej sytuacji zaatakuje po zwycięstwo etapowe czy punkty w klasyfikacji górskiej dopiero na początku podjazdu pod Telegraphe.
Etap zaczęliśmy przy przyjaznej temperaturze 23 stopni. Potem na trasie w pewnym momencie wzrosła ona nawet do 30 stopni, ale powietrze było nie tyle gorące co parne. Na finałowym podjeździe postanowiłem nie czekać aż ruszą się faworyci. Skoczyłem razem Z Moreau, Cuesta i Botczarowem. Dość szybko zostało nas tylko dwóch i razem doganialiśmy kolejnych wczesnych uciekinierów. Faworyci tak jak miałem nadzieje długo się czarowali dzięki czemu mogliśmy zyskać bezpieczna przewagę.
Jechało mi się bardzo dobrze. Jednak na ostatnich kilometrach zaczęło mnie skręcać w żołądku. Bardziej z tego względu niż z powodu innej słabości nie dałem na 3 kilometry do mety rady odeprzeć ataku Moreau. Jechałem dalej równo i dość mocno. Na tych ostatnich kilometrów straciłem przecież tylko kilkanaście sekund do peletoniku z liderami. Nogi wciąż miałem, ale w środku wszystko podchodziło mi do góry. W telewizji ponoć nie było tego widać, ale na ostatnim zakręcie nawet wymiotowałem i kilka chwil po minięciu linii mety raz jeszcze.
Co teraz? W "generalce" jestem piętnasty z niewielką stratą do ósmego. Spróbuje powalczyć o dobre miejsce w klasyfikacji, lecz nieszczególnie stresuje się tym celem. Jutro pojadę w koszulce najlepszego górala chociaż jestem wiceliderem. Jednak Moreau, który mnie wyprzedza jest też najlepszy w punktowej. Dlatego jutro dla mnie koszula w grochy, a dla niego zielona. Chciałbym ją wywalczyć i utrzymać tym bardziej, że kilka lat temu klasyfikację górską na Dauphine wygrał Darek Baranowski. Łatwo nie będzie tym bardziej, że mnie nie puszczą w jakiś wczesny odjazd skoro jestem dość wysoko w "generalce", a przecież najwięcej punktów będzie do zdobycia w sobotę i to na wcześniejszych podjazdach. Cóż mi pozostaje? Jeśli tylko będę miał "dobrą nogę" będę się starał jechać tak jutro jak i pojutrze razem z najlepszymi. W razie korzystnej sytuacji zaatakuje po zwycięstwo etapowe czy punkty w klasyfikacji górskiej dopiero na początku podjazdu pod Telegraphe.
wtorek, 12 czerwca 2007
Dauphine Libere
Jest tu trochę asów patrząc na listę startową. Jak zawsze jest to wyścig, na którym się przygotowują wszyscy myślący poważnie o Tour de France. Dziwne, że zawsze wybierają akurat ten wyścig, zaś na Tour de Suisse nie jedzie praktycznie nikt. Takie spostrzeżenie, ciekawostka.
Moje nastawienie. Myślę o dwóch etapach. Na generalkę nie zwracam uwagi. Jutro chce stracić raczej dużo żeby nikt na mnie w czwartek zbytnio uwagi nie zwracał. A jak nie wyjdzie w czwartek to jest jeszcze sobota. Nie wspominając że również dwa pozostałe etapy czyli: piątkowy i niedzielny przy ułożonej "generalce" mogą okazać się dobrymi do odjazdu. Takie założenia, a jak będzie i na ile sil starczy? Dwa dni się raczej męczyłem, ale wiedziałem że tak będzie. Po Giro d'Italia jeździłem same przejażdżki tak więc było oczywiste, że trzeba nogę rozkręcić.
Moje nastawienie. Myślę o dwóch etapach. Na generalkę nie zwracam uwagi. Jutro chce stracić raczej dużo żeby nikt na mnie w czwartek zbytnio uwagi nie zwracał. A jak nie wyjdzie w czwartek to jest jeszcze sobota. Nie wspominając że również dwa pozostałe etapy czyli: piątkowy i niedzielny przy ułożonej "generalce" mogą okazać się dobrymi do odjazdu. Takie założenia, a jak będzie i na ile sil starczy? Dwa dni się raczej męczyłem, ale wiedziałem że tak będzie. Po Giro d'Italia jeździłem same przejażdżki tak więc było oczywiste, że trzeba nogę rozkręcić.
poniedziałek, 4 czerwca 2007
Już po Giro d'Italia
Czasówka jak było widać nie za wiele zmieniła. Zaskoczenia chyba nie było, bo podejrzewam że większość obserwatorów spodziewała się, że Mazzoleni wskoczy po niej na podium. Tak też się stało. Naszemu Marzio zaraz po starcie pękła żyłka w butach, która jest ich jedynym wiązaniem, także przejechał całą czasówkę niejako w "odwiązanych" butach.
Myślę, że w ekipie trochę się niektórzy zawiedli bo mało kto pewnie dopuszczał do siebie myśl, że Damiano mógłby być poza podium. Ostatni etap był długo za długi i skończył się jak powinien to znaczy zwycięstwem "Pety". Ja mam teraz tydzień spokojny. Dziś kryterium w Aronie, a potem odpoczynek do Dauphine Libere zaczynającego się już w niedziele.
Myślę, że w ekipie trochę się niektórzy zawiedli bo mało kto pewnie dopuszczał do siebie myśl, że Damiano mógłby być poza podium. Ostatni etap był długo za długi i skończył się jak powinien to znaczy zwycięstwem "Pety". Ja mam teraz tydzień spokojny. Dziś kryterium w Aronie, a potem odpoczynek do Dauphine Libere zaczynającego się już w niedziele.
piątek, 1 czerwca 2007
Co za Giro
Pierwsze jakie jadę, na którym jest tyle walki również na etapach z mniejszymi górami. Ani dnia spokoju. Nawet dziś gdy się wydawało, że pójdzie odjazd od startu i zaraz będzie po wyścigu. Tymczasem goniliśmy się jak psy przez 90 km. Potem pod górę ruszyli się Leo z Ricco i wszystko się rozkręciło na nowo. A do tego deszcz cały dzień. Przez ostatnie 50 km musiałem trochę popracować, bo w odjeździe był Pietrow a jemu nie można było zostawić zbyt dużo minut biorąc pod uwagę jutrzejszą czasowkę.
Klasa to nie woda i Iban Mayo mimo że na pewno daleko mu do swojej szczytowej formy z wyraźną nadwagą i sprawiający wrażenie jakby za karę na Giro przyjechał pokazał jednak że ma klasę! Dziś również i nogi bo te mu były potrzebne. Sam był dziś we wszystkich ważniejszych odjazdach. Dla mnie Giro się skończyło. Proszę mi uwierzyć, że ciężko się jedzie Giro wiedząc że jest się prawie zmuszony przewieźć rower ze startu do mety. Z innej beczki: Nie wiem czy ktoś z Was zauważył, ale w pierwszej piątce klasyfikacji generalnej mamy teraz aż czterech zawodników Saeco z 2004 roku. Co za ekipę wtedy mieliśmy!
Klasa to nie woda i Iban Mayo mimo że na pewno daleko mu do swojej szczytowej formy z wyraźną nadwagą i sprawiający wrażenie jakby za karę na Giro przyjechał pokazał jednak że ma klasę! Dziś również i nogi bo te mu były potrzebne. Sam był dziś we wszystkich ważniejszych odjazdach. Dla mnie Giro się skończyło. Proszę mi uwierzyć, że ciężko się jedzie Giro wiedząc że jest się prawie zmuszony przewieźć rower ze startu do mety. Z innej beczki: Nie wiem czy ktoś z Was zauważył, ale w pierwszej piątce klasyfikacji generalnej mamy teraz aż czterech zawodników Saeco z 2004 roku. Co za ekipę wtedy mieliśmy!
Subskrybuj:
Posty (Atom)