Dziś zgubiłem się na 5 km przed metą, po kilku zakrętach przy których trzeba było rozkręcać tempo, bo z przodu "szedł ogień". Tak już ze mną jest, że dla mnie "góry" zaczynają się zazwyczaj po premii górskiej. Nienawidzę dojeżdzać do mety ze świadomością, iż stać mnie było na więcej i tylko jakiś głupi moment nieuwagi lub niezdarności spowodował, że straciłem coś na co się wcześniej długo i ciężko pracowało. E va be, jak właśnie napisał Leo - teraz spokój, a rozliczenie zrobimy w Madrycie.
Piszę to wszystko spokojnie, ale tak do końca spokojny nie jestem. Przez ostatnie trzy dni szło mi wyjątkowo ciężko, ale dziś pod górę było już super. Wierzę, że stać mnie jutro na super czasówkę. "Leo" się dziwi jak to jest, że latam sam samolotami, jeżdżę szybko jak trzeba samochodem, a z góry rowerem nie zjeżdżam. Nie czuję jednak tego roweru, lekkiego i karbonowego na szytkach 21 mm. Wygląda mi to tak jakbym jeździł na łyżwach, a przyzwyczajony jestem do opon 23 mm na treningowych kołach. Niestety Vittoria nie robi 23 mm opon, ale od przyszłego roku na prośbę niektórych naszych kolarzy (w tym moją) zacznie!
Nie wyobrażałem sobie, żeby Sanchez nie wygrał etapu. Chociaż z drugiej strony liczyłem, że będzie walczyć o zwycięstwo w całej Vuelcie, jak zresztą sam odgrażał się na początku. To tyle, odpoczywam, możliwie najwięcej, szukam wewnętrznego spokoju i relaksu. Cieszę się, że "Benna" znów walczy na Tour de Pologne. To naprawdę bardzo w porządku kolega.