Powiedzmy, że pierwsza część treningów za mną. Prawie bo jeszcze do Nowego Roku będzie to tylko jeżdżenie. Od początku stycznia zacznę się już skupiać na konkretnej pracy. Trenuję regularnie od 7 grudnia i w ciągu kolejnych dwóch tygodni przejechałem blisko 1300 kilometrów jeżdżąc praktycznie co dzień z "Petą" i kilkoma jego kolegami z Milramu. "Leo" był kilka razy w Toskanii to też się pojawił na treningu. Oprócz tego są jeszcze Mariusz Wiesiak i Michał Gołaś, którzy również zrobili sobie zgrupowania w Italii. Ja jeździłem raczej bez wychylania się czyli w kołach.
Jeżdżąc zaś któregoś dnia na MTB odkryłem w lesie wąski, asfaltowy i cholernie sztywny podjazd. Zjechałem na dół i znalazłem połączenie z normalnie uczęszczanymi drogami. To najsztywniejszy podjazd z dotychczas mi znanych w tej okolicy. Myślę, że wejdzie na stałe do planu treningowego. Tym bardziej, że nawet Damiano jak z nim ostatnio rozmawiałem mówił żebym co jakiś czas pojechał sztywny podjazd (to akurat zawsze robię) bo Zoncolan jest trudny do opisania i tak sztywny, że Cunego uważa, iż jest tam 8-9 kilometrów takich jak w najcięższym momencie znanego nam obu bardzo dobrze San Pellegrino in Alpe, gdzie momentami jest 16-18%. Zobaczymy jak to z tym Zoncolan będzie.
Cieszę się, że w Polsce mamy ładną pogodę. Brak śniegu i mrozu. Można jeździć. Zaraz po Świętach napiszę o swoim planie startów i przemyśleniach na ten temat. WESOŁYCH ŚWIĄT życzę wszystkim kibicom kolarstwa, osobom które mi kibicują i wspierają w mojej pasji i pracy jaką jest kolarstwo. Ze swojej strony w Nowym Roku dołożę wszelkich starań aby dostarczyć Wam wszystkim jeszcze więcej emocji i powodów do radości.
sobota, 23 grudnia 2006
sobota, 2 grudnia 2006
Giro d'Italia
Nawet jeśli nie znam wszystkich podjazdów to w myślach oglądając etap po etapie, górę po górze, przemierzałem przełęcze. Widziałem się na premiach górskich i poszczególnych szczytach. Nie spodziewałem się, że będzie inaczej. Podoba mi się. Trzeba przejrzeć je kilka razy, przespać się z tym i za parę dni znów wrócić do trasy.
Gór nie za wiele ale i znów nie tak ciężkie te podjazdy. Wbrew mojemu pierwszemu odczuciu, gdzie myślałem że (jak zawsze) jest więcej podjazdów sztywniejszych. Tak przecież pierwsze dwie mety pod górę Montevergine i Santuario della Nostra Signora Guardia nie są podjazdami ciężkimi. Dalej etap we Francji - klasyka, coś pięknego z Izoard w końcowce czy późniejsza czasówka pod gorę do Oropy to też podjazdy które mi świetnie pasują. Problematycznym może być "il tappone" (etap królewski) z Trento do Tre Cime Lavaredo oraz Monte Zoncolan ale to już krótkie sztywne odcinki. Mało czasówek, ale jest jazda druzynowa na czas. Mam po co trenować. Dziś kolejna przejażdżka z "Leo" . Jutro pojadę już z grupą "Pety", ale tylko powiedzieć "cześć" bo on już od blisko miesiąca trenuje i pedałuje w całkiem innym rytmie.
Zapomniałem wspomnieć, że w czasie mojego pobytu w Polsce odwiedziłem serdecznego przyjaciela po fachu Darka Baranowskiego dzieląc poza rowerem również inną pasję hobby. Zrobiliśmy Depeche Party - działo się, oj działo. Impreza skończyła się prawie o świcie jak dobre wesele. Mam szczerą nadzieję, że będę mógł jeszcze pedałować w profesjonalnym peletonie razem z "Rybą".
Gór nie za wiele ale i znów nie tak ciężkie te podjazdy. Wbrew mojemu pierwszemu odczuciu, gdzie myślałem że (jak zawsze) jest więcej podjazdów sztywniejszych. Tak przecież pierwsze dwie mety pod górę Montevergine i Santuario della Nostra Signora Guardia nie są podjazdami ciężkimi. Dalej etap we Francji - klasyka, coś pięknego z Izoard w końcowce czy późniejsza czasówka pod gorę do Oropy to też podjazdy które mi świetnie pasują. Problematycznym może być "il tappone" (etap królewski) z Trento do Tre Cime Lavaredo oraz Monte Zoncolan ale to już krótkie sztywne odcinki. Mało czasówek, ale jest jazda druzynowa na czas. Mam po co trenować. Dziś kolejna przejażdżka z "Leo" . Jutro pojadę już z grupą "Pety", ale tylko powiedzieć "cześć" bo on już od blisko miesiąca trenuje i pedałuje w całkiem innym rytmie.
Zapomniałem wspomnieć, że w czasie mojego pobytu w Polsce odwiedziłem serdecznego przyjaciela po fachu Darka Baranowskiego dzieląc poza rowerem również inną pasję hobby. Zrobiliśmy Depeche Party - działo się, oj działo. Impreza skończyła się prawie o świcie jak dobre wesele. Mam szczerą nadzieję, że będę mógł jeszcze pedałować w profesjonalnym peletonie razem z "Rybą".
Subskrybuj:
Posty (Atom)