Ale ten mój górski, bo po prawdzie trzeba jeszcze do Paryża dojechać. Dziś królewski etap, przez wszystkich, w tym przeze mnie mocno oczekiwany. Ze mną wszystko było o'k, nawet jeszcze na szczycie Croix de Fer. Na zjeździe z tej góry spokój i pełna regeneracja i uśmiech na twarzy, że będzie dobrze. A jednak nie, bo od samego dołu poszedł gaz, było stromo i nogi jak i cały mój organizm powiedziały na dziś basta! Nie jechałem, ledwo kręciłem, trochę z głodu. Nie popełniłem żadnego szkoleniowego błędu, po prostu widać że organizm miał większe potrzeby, których samym jedzeniem nie dałem rady już uzupełnić.
Mam teraz małego kaca moralnego. Cały Tour de France czułem się super, wciąż byłem w górach obecny, a dziś wierzyłem że w 10-tkę na etapie wejdę, że stać mnie na to a tu nitki z tego. Tak bywa. Nie jestem motorem, za talent wielki też się nie uważam. Tak po prostu się zdarza. Szkoda i tyle. Ciężko dziś powiedzieć kto wygra. Sastre, Frank Schleck, Evans? Ciekawa sprawa i tylko szkoda że znów prawdopodobnie się wszystko rozstrzygnie na długiej czasówce.
Myślę i wierzę w to, że swym występem wielu kibicom sprawiłem sporo radości. Sam dobrze pamiętam jak szukałem kiedyś na etapach górskich "Rybę" gdzieś z przodu. Dziękuje wszystkim bardzo mocno za wsparcie i kibicowanie. Dziękuje kibicom których znalazłem na trasie, a dziś w szczególnie było ich wielu wzdłuż finałowego podjazdu z flagami biało-czerwonymi.
foto: www.corvospro.com