piątek, 12 czerwca 2009

Szmyd dołączył do legend

Sylwester Szmyd najlepszy na trasie piątego etapu Dauphine Libere! Polak wygrał odcinek z metą na jednym z najsłynniejszych kolarskich podjazdów - Mont Ventoux, a do tego założył koszulkę najlepszego górala wyścigu - czytamy w "Przeglądzie Sportowym".

Przez kilkanaście kilometrów morderczej jazdy uciekał razem z Alejandro Valverde. Hiszpan z Caissed'Epargne walczył o odrobienie strat i zdobycie żółtej koszulki, Polak z Liquigasu - o pierwsze w karierze zwycięstwo. Wspólny plan panowie zrealizowali tak sprawnie, że osiągnęli obydwa cele.

Do trzech razy sztuka
Tuż przed metą Polak miał chwilowe problemy, ale Hiszpan, który w ubiegłym sezonie kusił Polaka ofertą przejścia do swojej grupy, tego nie wykorzystał, poczekał na Szmyda. Doskonale wiedział, że gdyby nie jego praca mógłby wczoraj tylko pomarzyć opozycji lidera. Hiszpan, choć jest zawodnikiem konkurencyjnej grupy zachował się o niebo lepiej niż taki Vicenzo Nibali, który wiedząc, że jego klubowy kolega jest z przodu próbował ataków z grupki, w której byli liderzy...

- Ułożyło się tak jak chciałem. Co tu opowiadać? - uśmiecha się wczorajszy bohater i dodaje: - Skoczyłem w tym samym miejscu, co dwa razy w poprzednich latach. Udało się za trzecim razem!

- Cholernie mi się ta góra podoba. Trzeba zaatakować około 13 kilometrów przed metą. Tam najtrudniej, więc trzeba zrobić przewagę, bo ostatnie siedem kilometrów pasuje do mojej charakterystyki - mówił nam przed startem Polak.

Dostał wolną rękę
Kolarz, który przez całą karierę pracował na chwałę swoich liderów wiedział, że jest w dobrej formie, a co jeszcze ważniejsze, jego szefowie dają mu wolną rękę. Ivan Basso wczoraj próbował uciekać z Polakiem, ale widząc, że nie ma sił, odpuścił i pozwolił odjechać swojemu najlepszemu pomocnikowi.

- Podjechałem do niego i zapytałem co jest? Powiedział tylko: jedź! To pojechałem... - mówi Sylwek, który podczas wyścigu mieszka w pokoju z Basso. Wczoraj to Polak mógł być liderem! Kapitan Sylwka z poprzedniej grupy Lampre, czyli Damiano Cunego chyba nigdy by na to nie pozwolił.

źródło: Przegląd sportowy

foto: corvospro


Brak komentarzy: