Jak minęły przygotowania do Vuelty? Czy po Tour de Pologne powrócił Pan do wysokogórskich treningów?
SYLWESTER SZMYD: Na początku pojechaliśmy z drużyną na 8-dniowy trening do San Pellegrino na 2000 m. W kolejnym tygodniu braliśmy już tylko udział w wyścigach: Tre Valli Varesine, Coppa Agostini, Melinda. W środę wylecieliśmy już do Holandii, gdzie w tym roku rozpocznie się Vuelta.
Czy udało się Panu osiągnąć satysfakcjonującą formę?
- Z moją formą było już wszystko w porządku podczas Tour de Pologne. Biorąc pod uwagę fakt, że nie była to moja wymarzona trasa i tak zająłem wysokie miejsce w klasyfikacji generalnej. Start w Polsce utwierdził mnie w przekonaniu, że z moją dyspozycją jest nienajgorzej. Podczas Tre Valli Varesine i Coppa Agostini nieźle się umęczyłem. Było to spowodowane dużymi wahaniami temperatur. W San Pellegrino, gdzie trenowałem, temperatura oscylowała wokół 18 stopni C. Natomiast dwa pierwsze klasyki odbywały się w upałach przekraczających 40 stopni. Sobotnia Melinda była już jednak dużo lepsza. We wtorek pojechałem jeszcze na trening górski i dzisiaj mogę stwierdzić, że nie jest źle.
Co ze świeżością, czy pojawi się ona do czasu najważniejszych etapów?
- Przyjeżdżam do Holandii w pełni świadom swojej formy i możliwości. To nie jest tak, że wczoraj wróciłem z obozu wysokogórskiego i że będę męczyć się w wyścigu przez pierwsze dni. Może mi oczywiście brakować rytmu startowego, jednak wydaje mi się, że jestem dobrze przygotowany.
Czym Vuelta a Espana różni się od Giro d'Italia i Tour de France? Który z wielkich tourów jest Pana ulubionym i dlaczego?
- Trudno powiedzieć, bo każdy z nich jest inny. Ponieważ całą karierę jeżdżę we włoskich drużynach, Giro zawsze było dla mnie najważniejsze. W trakcie wyścigu Dookoła Włoch zawsze musiałem pracować na rzecz lidera, który z tego kraju pochodził i któremu bardzo zależało na zwycięstwie. W Tour de France jechałem tylko raz. Jednak zdążyłem poczuć na własnej skórze, że jest to najważniejszy na świecie. Wszyscy przyjeżdżają tam przygotowani na 100% i każdy wie, że jego przysłowiowe 5 minut może zmienić całe jego życie. We Vuelcie zawsze startuje najwięcej specjalistów w jeździe po górach. Pod tym względem jest wiec najtrudniejsza. Każdy z tych wyścigów jest zatem inny. Trudno powiedzieć, który z nich jest moim ulubionym. Jeżeli chodzi o charakterystykę podjazdów, to najlepiej czuje się we Francji. Wiele jednak zależy od tego, kto jest liderem i jakie sa rzeczywiste cele grupy. Tym niemniej podczas Tour de France czuje się ten wyjątkowy dreszczyk emocji. Tutaj każda akcja może zmienić przebieg kariery każdego z kolarzy.
W tym roku kolumnę wyścigu czekają liczne podróże pomiędzy poszczególnymi etapami. Będziecie ścigać się w krajach Beneluksu, Katalonii, Walencji, Andaluzji i Kastylii. Czy mogą mieć one wpływ na postawę kolarzy w trakcie wyścigu?
- Na szczęście podróżujemy wszyscy, a zatem każdy z zawodników odczuje jakoś ten fakt na własnej skórze. Wiadomo, ze jest to bardzo meczące. Vuelta do tej pory charakteryzowała się tym, ze tych przejazdów było niewiele, a w tym roku mam wrażenie, ze wszyscy będą na to narzekać i będą mieli racje. Juz pierwszy dzień odpoczynku przypada na podróż z Belgii do Hiszpanii, zaledwie po 5 płaskich etapach, kiedy jeszcze nikt nie będzie zmęczony. Szkoda tak zmarnowanego dnia odpoczynku, którego po tak krótkim czasie nikt nie będzie potrzebował. Dla kolarzy męczący jest sam przelot. Zamiast odpoczywać w hotelu, czeka nas podróż na lotnisko i kolejne godziny niepotrzebnie spędzone na nogach. Mechanicy, masażyści i cala reszta ekipy musi ten dystans pokonać samochodami. W tym wypadku będzie to prawie 1500 km, które trzeba przejechać w ciągu jednej nocy. Takie przejazdy na wielkim tourze nie sprzyjają wiec nikomu.
Czy profil tras tegorocznego wyścigu Dookoła Hiszpanii jest dla Pana odpowiedni?
- Myślę, ze gór to tu nie będzie brakować (śmiech). Nie studiowałem jeszcze trasy aż tak dokładnie. Zazwyczaj na wyścigach wieloetapowych robie to dzień po dniu, przed każdym z odcinków. Z tego, co miałem okazje się zorientować, to gór jest naprawdę dużo. Aż 3 razy z rzędu będziemy mięć metę usytuowana na podjeździe. Będzie bardzo trudno. Tegoroczny wyścig z pewnością wygra kolarz najmocniejszy. O przypadkowym triumfie nie będzie tutaj mowy. Trzeba być mocnym przez cały wyścig. Jeden dobry dzień w górach to będzie stanowczo za mało.
Czy miał Pan okazję poznać górskie podjazdy, które znalazły się na trasie tegorocznej Vuelty?
- Są takie, które znam doskonale np. Sierra Nevada i La Pandera. Cześć z nich znam nieco gorzej. Nie jechałem oczywiście tymi podjazdami, które w tym roku znalazły się na Vuelcie po raz pierwszy.
Czy miał Pan już okazję rozmawiać na temat taktyki na wyścig z Ivanem Basso? Czy też o takich sprawach rozmawia się w przeddzień każdego z etapów?
- Jedziemy Vuelte po to, by ja wygrać. Taktykę będziemy omawiali w przeddzień poszczególnych etapów. Taktyka nasza i Ivana Basso uzależniona będzie po części od jazdy innych kolarzy. Mam tu na myśli przede wszystkim Alejandro Valverde i Samuela Sancheza.
Wiemy, że liderem Liquigas na wyścig Dookoła Hiszpanii będzie Basso. A jaka rola przypadnie Romanowi Kreuzigerowi? Będzie pomagać Ivanowi czy też dostanie od dyrektora grupy wolną rękę?
- Z tego, co wiem Roman nie nastawia się na walkę w klasyfikacji generalnej. Chce on poprzez Vuelte jak najlepiej przygotować się do startu w mistrzostwach świata. W Hiszpanii chciałby powalczyć o zwycięstwo na którymś z etapów. Jeżeli będzie taka potrzeba, na pewno pomagać będzie Ivanowi.
Kogo zaliczyłby Pan do grona faworytów tegorocznej Vuelty?
- Alejandro Valverde i Samuel Sanchez - oni będą startować u siebie. Będzie to ich pierwszy, wielki tour w tym roku. Zrobią wiec wszystko, aby pokazać się w Hiszpanii. Tym niemniej żaden z nich nie wygrał jak dotąd wielkiego touru. Podczas trzech tygodni ścigania zawsze przydarzał im się jeden słabszy dzień.
Eurosport - Bartosz Rainka, Foto: Kasia Szmyd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz