.. ale to dziś miał być etap na którym chciałem zobaczyć jak noga się kręci. Dziś właśnie bo na 25 kilometrów przed metą był ciężki 4-kilometrowy podjazd. Rozmawiałem wcześniej z Barbosą i umówiliśmy się, że postaramy się zmniejszyć grupę, ale ja niestety nie miałem nikogo, zaś sami Portugalczycy skacząc jeden przez drugiego zadbali o to żeby grupka się zmniejszyła. Czułem się bardzo dobrze pod ostatni podjazd, wciąż w miarę spokojnie jadąc na końcu grupki, lecz będąc gotowy do ewentualnego przeskoku.
Na samym finiszu - wierzyłem w siebie. Na 500 metrów do mety krzyknąłem Marzoliemu (który doszedł nas na 8 km przed metą) żeby siadł mi na kolo, ale on wolał jechać koło Barbosy. Wygrałem pewnie, siłowo. Finisz był po kostce i lekko pod górkę, jakieś 2-3 %. To dobry znak przed górami, a i jak mi pisze "Leo" powinienem tym samym nabrać więcej zaufania do siebie. Piszę do mnie codziennie po etapie pytając jak poszło, jak się czułem. Od jutra będzie oglądać mój wyścig u kolegi. Dopinguje mnie jak zawsze, ale jak tylko trenujemy i widzimy się to mnie dręczy i dołuje.
Dzień jutrzejszy to odpoczynek. Dobrze mi zrobi, wiem to. Praca zrobiona przez pierwsze dni, rytm i hopki dadzą jeszcze lepszą nogę jak dam jej ten jeden dzień odpoczynku. To w teorii, a w praktyce jak będzie zobaczymy już w sobotę. Co za etap, znam go w całości, a przed laty wygrywał go już Zenon Jaskuła.