Na Trentino ze swojego założenie czyli skończenia tego wyścigu w generalnej "piątce" powiedzmy, że teoretycznie się wywiązałem. Zdecydowanie jednak brakowało mi konkretnego etapu czyli takiego z metą pod ciężką górę. Zawsze dojeżdżałem z najlepszymi i tylko ta czasówka nieco mi zepsuła wynik końcowy. Właśnie ona sfałszowała bo tak trzeba powiedzieć klasyfikację generalną. Zawodnicy, którzy startowali w pierwszej godzinie wyścigu praktycznie nie mieli wiatru na trasie. Potem zaczął on mocno wiać w twarz i kolejni startujący nie mogli nawiązać walki z tymi pierwszymi. Co widać zresztą po wynikach czasowki. Nagle Zagorodny na 10 km bije o 22 sekundy Savoldelliego, czy też mikrus Pozzovivo, który puszcza koła na płaskim i to w grupie, tu nagle jedzie lepiej niż Bruseghin. Ale tak bywa na wyścigu. Jak przegrałem z Marzio jakieś 15 sekund co uważam za swój niezły występ.
Trochę ciężej mi szło na trzecim etapie pod górę, ale już całkiem super na ostatnim etapie gdzie jednak prawdziwego podjazdu było tylko od 3 kilometrów przed metą. Wcześniej "szła" cała grupa. Teraz spokojnie odpoczywam następne 3 dni i jadę pewny o swoja formę na Romandię, której właściwie w tym roku nie znam. Inny prolog, inna czasówka i najcięższy (sobotni) etap też mi niewiele mówi. Jedyne co będzie pewne to przeciwnicy, bez niespodzianek jak na Trentino.