Tour de Romandie to mój coroczny ważny cel w sezonie. Jak wiadomo każdemu, w tym roku znów zająłem miejsce w "swoich stałych okolicach" czyli koło dziesiątej pozycji. Przyznam jednak, że zabrakło mi terenu do konkretnej konfrontacji i ewentualnej walki o wyższą pozycję. Na pierwszym etapie pod ostatnią górę zostało nas tylko ośmiu z przodu, ale potem i tak wszystko się zeszło. Potem czasówka ułożyła generalkę, która niewiele zmieniła się na najcięższym, sobotnim i jedynym górskim etapie. Tam tez w końcówce miałem problemy ze skurczami i stad moja mała strata na ostatnich 600 metrach etapu.
Cieszę się jednak mimo wszystko, bo kondycja jest dobra, a brakuje mi jedynie odpowiednich wyścigów. Nastawienie do Giro d'Italia mam jak zawsze bojowe, ale co roku różnie to ze mną na tym wyścigu bywało. Przyznam, że znów jestem pełen wiary, że będzie dobrze pod górę, a nie jak co roku. Wierzę, że będę widoczny i będę w stanie nawiązać walkę z najlepszymi. Trzeci tydzień będzie bardzo ciężki, tak więc nawet nie myślę na razie o generalce. Dobre w niej miejsce może być po prostu konsekwencją dobrej jazdy w górach, a nie walki o 15 czy 30 sekund na końcówkach płaskich etapów.