Olgierd Kwiatkowski: Myśli pan o dobrym miejscu na mecie w Paryżu?
Debiutuje pan w Tour de France, ale o mały włos nie wystartowałby pan w tym wyścigu....
- W listopadzie mówiłem swoim szefom, że bardzo chciałbym pojechać w Tour de France. Ale jakiś czas potem dyrektor powiedział, że jednak potrzebny jestem na Giro, bo Marzio Bruseghin, jeden z naszych liderów, nie ma nikogo do pomocy w górach. Ale dosłownie ujął to tak: "Pojedź Giro, a potem zobaczymy". I zobaczył. Nieźle mi poszło. Na koniec Giro powiedział: "Zrób teraz wszystko, żeby jak najlepiej przygotować się na Tour". Strasznie się ucieszyłem.
I chyba jest pan dobrze przygotowany, bo w bezpośrednim sprawdzianie przed Tourem - Dauphiné Libéré - zajął pan ósme miejsce.
- Gdybym pojechał w Tour de France tak jak podczas Dauphiné Libéré, byłoby po prostu rewelacyjnie. Chodzi mi nie tylko o miejsce, ale i samopoczucie. Mam jednak pewne dylematy. Czy dam sobie radę przez trzy tygodnie? To dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Do tej pory jechałem w Giro i potem w czerwcu odpoczywałem, dopiero 1 lipca wsiadałem na rower, by przygotować się na Vueltę. W tym roku po Giro nie mogłem sobie pozwolić na odpoczynek.
Czuje pan, że Tour to wydarzenie różne od wszystkich innych?
- Nie, teraz leżę sobie przed prezentacją i odpoczywam. Jestem spokojny. Pewnie dlatego, że dobrze wykonałem swoją pracę, czyli przygotowałem się tak, jak należy. Zdaję sobie jednak sprawę, że to jest największa coroczna impreza sportowa świata. Trwa trzy tygodnie, dłużej niż Wimbledon. Oglądają ją ludzie, którzy na co dzień nie mają nic do czynienia z kolarstwem. Dla nas jest to więc wielkie wyzwanie. Trudno tu spotkać przypadkowych kolarzy. Każdy jest przygotowany na sto procent.
Pan ma ściśle wytyczone zadanie - pomagać liderowi Lampre Damiano Cunego.
- Cała taktyka Lampre jest pod Cunego. Damiano jedzie po to, żeby wygrać Tour. Jeśli wygra, będzie to również dla mnie wielkim sukcesem. Mam mu przecież pomagać w najtrudniejszych momentach.
Tacy robotnicy jak pan są doceniani?
- Jeśli przez tyle lat nikt nie zerwał ze mną umowy, to chyba tak. Dostaję i inne sygnały. Rok temu zająłem drugie miejsce na Mont Ventoux. Wyprzedził mnie Francuz Christophe Moreau. Po wyścigu Alberto Contador krzyknął do mnie "good job". Innym razem Cadel Evans przybił mi piątkę. Znamy się bardzo dobrze, bo od lat dotrzymuję kroku najlepszym. Wszyscy wiedzą, że może nie wygrywam, ale swoją pracę wykonuję bardzo dobrze, trzymam ten swój średnio wysoki poziom.
We Francji zabraknie grupy Astana, uważanej za najsilniejszą na świecie. Alberto Contador nie będzie więc bronić żółtej koszulki.
- Naprawdę nikt nie cieszy się z braku Contadora czy Kloedena. Każdy chce wygrywać z najlepszymi. Mój dawny kolega z drużyny Daniele Bennati wygrał w tym roku podczas Giro trzy etapy sprinterskie, ale powiedział mi, że bardziej byłby zadowolony, gdyby odniósł na nich zwycięstwo nad Petacchim, którego zabrakło.
Wypowiada się pan zawsze ostro o tym, jak jesteście traktowani przez kontrolerów antydopingowych. Czy w tym roku były one równie uciążliwe jak w poprzednich latach?
- Chyba w styczniu kontrolerzy Włoskiego Komitetu Olimpijskiego zaczęli testy po godzinie 23, skończyli po 3 w nocy. Sprawa wywołała we Włoszech wielkie oburzenie. "La Gazzetta dello Sport" udowodniła, że kontrola nie miała zezwolenia na tak późną wizytę. Byliśmy wtedy po ciężkich treningach i straciliśmy całą noc. Dla kolarza to jak stracony trening.
Na szczęście lekarz ekipy zapowiedział nam, że na Tourze będziemy sprawdzani nie wcześniej niż o 7 rano i nie później niż o 21. Jest to mimo wszystko uciążliwe. Odpoczynek to część pracy kolarza. Lepiej pospać do 9 niż do 7. Kontrole strasznie się przeciągają, bo idzie na nią kilku ludzi, jeden czy drugi nie może się wysikać i trzeba czekać.
Jest pan najlepszym polskim kolarzem, ale do Pekinu pan nie pojedzie...
- Jestem rozczarowany, to wszystko jakiś absurd. Nie chcę o sobie za dobrze mówić, ale sam fakt jazdy z najlepszymi powinien być wzięty pod uwagę przy nominacjach olimpijskich. Już osiem lat mam zawodowy kontrakt, zajmowałem miejsca w pierwszej dziesiątce na mecie najlepszych wyścigów. Uważam po prostu, że ten start mi się należał.
Trener kadry Piotr Wadecki mówi, że trzech, których wybrał, to najlepsi specjaliści od klasyków w Polsce...
- Są moimi kolegami i nic nie mam przeciw nim, ale.... przecież nikt z nich nie jechał w najlepszych klasykach na świecie. A ja w zeszłym roku przejechałem najsłynniejsze wiosenne klasyki Walońską Strzałę, Liege - Bastogne - Liege, jesienią na Giro d'Emilia byłem siódmy, podczas Giro di Lobambardia straciłem niewiele do mojego kolegi Damiano Cunegi, choć po drodze zaliczyłem trzy kraksy.
- Może jestem dla kogoś niewygodny? Piszę, to co myślę, na swojej stronie internetowej, chętnie rozmawiam z dziennikarzami. Coś do mnie dotarło, że jeżeli nadal będę taki otwarty, to pewnie już nigdy nie dostanę żadnej szansy na start w reprezentacji - czy to na olimpiadzie, czy na mistrzostwach świata.
Na Tour de Pologne zaproszenie dostaje grupa, a nie kolarze. Pojedzie pan we wrześniu w Polsce?
- W planach naszej grupy są Eneco i Tour de Pologne. Zobaczymy, jak będę się czuł po Tour de France. Nie mówię jednak, że nie pojadę.
źródło: Gazeta Wyborcza
foto: Bartłomiej Zborowski