- Po cichu marzę o jakimś zwycięstwie etapowym. Najlepiej na Mont Ventoux - mówił Szmyd przed rozpoczęciem wyścigu. - Chciałbym, by noga była jak rok temu tutaj w górach. Chciałbym, by wszystko poszło jak sobie życzę, by wyścig się ułożył jak chcę. Dziś z Ivanem Basso rozmawiałem o taktyce na czwartkowy etap. Jesteśmy nawet razem w pokoju. Myślę, że jeśli mi się uda, muszę wcześniej odjechać, jak dwa lata temu, a on później będzie próbował dojechać... to już brzmi jak bajka - dodawał w środę. Okazało się, że sen naszego zawodnika się spełnił.
Polak dwa lata temu na tym samym etapie był drugi. Wtedy w końcówce przegrał z Francuzem Christophe'm Moreau, a ze zmęczenia wymiotował. Nic jednak w tym dziwnego. Nazywa "Górą Wiatrów" Mont Ventoux jest uważana za najtrudniejszą dla kolarzy górę świata. To właśnie na niej kończyły się w przeszłości etapy Tour de France. To na niej 42 lata temu z wyczerpania zmarł Brytyjczyk Tom Simpson. To góra, która nie wybacza słabości, a triumfatorami byli na niej tylko wybitni kolarze. Do tego grona dołączył teraz także Szmyd.
Czwartkowy etap był popisem naszego kolarza, ale trzeba uczciwie przyznać, że wygraną oddał mu Alejandro Valverde (Caisse d'Epargne). Hiszpan na ostatnich metrach nie atakował już Polaka, a wręcz zwalniał, aby nasz zawodnik zwyciężył. Szczególnie na ostatnich 400 metrach widać było, że każde kolejne naciśnięcie na pedały sprawia polskiemu zawodnikowi Liquigasu duży ból. Trzeci był inny hiszpański kolarz Haimar Zubeldia Agirre z Astany.
Honorowa postawa Valverde nie może jednak dziwić i w światowym peletonie nie jest czymś specjalnie wyjątkowym. 31-letni Sylwester bez wątpienia dogadał się z Alejandro, a temu nie zależało na zwycięstwie etapowym. Wcześniej to właśnie dzięki Szmydowi, Hiszpan osiągnął bowiem dużą przewagę nad dotychczasowym liderem wyścigu Cadelem Evansem. To głównie zasługa Polaka, że Hiszpan przyjechał na metę ponad dwie minuty przed Australijczykiem i dlatego założył żółtą koszulkę dla najlepszego kolarza.
Urodziny w Bydgoszczy kolarz natomiast bez wątpienia zasłużył na pierwszy etapowy triumf w zawodowej karierze. Na kilka kilometrów przed metą wolną rękę dali mu dyrektorzy Liquigas. Wcześniej Polak jak zwykle pracował na lidera swojego zespołu Ivana Basso. Włoch jednak miał problemy z kondycją i nie był w stanie walczyć wygraną.
Szmyd uważany jest za jednego z najlepszych "pomocników", czyli "gregario" na świecie. Ostatnie dobre wyniki kolarzy z jego ekipy, to głównie dzieło Polaka. Teraz wreszcie dla niego przyszedł czas na upragniony triumf.
To największy sukces polskiego kolarza od ponad 10 lat. Ostatnio, podobne wyniki osiągał tylko Zenon Jaskuła. Przed rokiem Szmyd w klasyfikacji generalnej Critérium du Dauphiné Libéré zajął ósme miejsce. Teraz po pięciu etapach zajmuje dziewiątą lokatę, a do prowadzącego Valverde traci trzy minuty i pięć sekund.
Sylwester został trzecim Polakiem w historii, który wygrał etap w Dauphiné Libéré. W 1993 roku najlepszy był 26-letni wtedy Cezary Zamana. Wcześniej dokonał tego także Czesław Lang.
źródło: eurosport.pl
foto: corvospro