wtorek, 31 maja 2005

Powoli muszę dojść do siebie

...  zebrać myśli i chęci do nowej pracy. Pozwoliłem sobie na chwilę relaksu bo mam miesiąc odpoczynku - przynajmniej od wyścigów. Od nowego tygodnia wznowię treningi, na razie jeżdżę spokojne tzn. przejażdżki maksymalnie 2-godzinne. Nadspodziewanie ciężkie okazało się dla mnie to Giro. Właściwie od samego początku czułem że nie kręci mi się tak jak powinno. Dna dotknąłem chyba na etapie do Limone Piemonte. Sprawił mi jednak trochę przyjemności fakt, iż kilku kolarzy (w tym sam "Ale" Petacchi) na następnym etapie podjechało do mnie pytając się czy już wszystko u mnie w porządku, czy odpocząłem, doszedłem do siebie.

Nieważne. Chociaż szkoda, bo praktycznie na niczym nie zależało mi tak jak na tym Giro. Ale takie są oblicza sportu wyczynowego. To było zdecydowanie najcięższe Giro ze wszystkich w których startowałem. Ale bez wymyślania ile to gór nie było, bo te naprawdę ciężkimi robią kolarze. Zależy to bowiem od poziomu zawodników na starcie, a w tym roku przez Pro Tour (o czym już wcześniej wiele razy wspominałem) poziom był bardzo wysoki co oczywiście jest jak najbardziej pozytywnie dla samego wyścigu.

Zaskoczyli mnie na Giro na pewno Basso i Savoldelli. Spodziewalem się, że będą mocni ale nie, że aż tak! Szczególnie Ivan na czas a "Savo" w górach. Największym jednak zaskoczeniem był Di Luca i to pewnie dla wszystkich. Damiano myślę że trochę zawiódł. Na koniec już nawet miał problemy z motywacją i koncentracją. Z naszej porażki myślę, że najbardziej cieszyli się kibice, bo tych akurat z tego co widziałem Simoni ma niewielu. Jak można było również zauważyć inni kolarze w peletonie też byli bardziej zadowoleni ze zwycięstwa "Savo" niż "Gibo". Przyznam, że u nas w ekipie panowała trochę pogrzebowa atmosfera po sobotnim etapie i w niedzielę. Ale cóż nie zawsze można wygrywać.

Nawiąże jeszcze na chwilę do soboty, a właściwie do Colle delle Finestre. Jak zawsze więcej opowieści niż prawdy. Po szutrze jechało się bardzo dobrze, podjazd nie był tam już tak stromy jak wcześniej na odcinku asfaltowym, gdzie praktycznie cały czas potrzebne było przełożenie 39 x 25. Przeszkadzały nam i to mocno samochody techniczne które czasem przejeżdżały z nadmierną prędkością. Za kilka dni powinienem być w Polsce. Żadnych planów startowych. Solidna, ale spokojna praca. Wznowię wyścigi od lipca. Najważniejsze to znaleźć znów motywację i wolę walki jeszcze większą niż przed Giro. Pozdrawiam i dziękuje wszystkim za kibicowanie w trakcie całego Giro.

piątek, 27 maja 2005

Trochę się nerwowo zrobiło

Oczywiście nikt już nie jest tak pewny jak wcześniej zwycięstwa "Gibo". Co prawda na podjeździe takim jak Colle delle Finestre może zdarzyć się wszystko, ale ponad dwie minuty to bardzo dużo. Nie zapominajmy o Rujano czyli typowym góralu. Myślę, że jutro pomocnicy niewiele będą mieli pracy. Ciągnąć będziemy do Sestriere, a później kto ma pod nogą ten pojedzie. Zaskakuje mnie Basso, który przez rok niesamowicie poprawił się w jeździe na czas. Nikt też nie przeczy że gdyby nie jego dzień słabości (etap 14) w wyniku zatrucia pokarmowego to koszulka lidera pewnie spoczywałaby na jego plecach. Być może, ale jak sam powiedział dziś po czasówce, aby wygrać Wielki Tour potrzeba też trochę szczęścia.

czwartek, 26 maja 2005

Dziś pracowałem, ciągnąłem do ostatnich podjazdów

W dzień odpoczynku zrobiliśmy odprawę. "Gibo" zapewnił nas że będzie próbował i walczył na ostatnich etapach. Prosił o spokój i koncentrację oraz żebyśmy się nie bali. Mówi, że jak on się nie ruszy to nikt go trzeciego miejsca nie pozbawi, ale przyjechaliśmy na Giro po to żeby wygrać i on będzie próbował tego dokonać. Dziś pracowałem, ciągnąłem do ostatnich podjazdów. Nie ukrywam, nie stać mnie już na to żebym pracował w górach. Początek etapu był wyjątkowo ostry. Pierwsze dwie godziny jeden za drugim a tutta. Do tego trasa cały czas pofałdowana. Etap mniej więcej ułożył się jak zakładaliśmy. Damiano pod Coletto del Moro miał zrobić selekcję, a pod Colle di Tenda "Gibo" miał spróbować zaatakować Savoldelliego. Nie ukrywajmy, że gdyby "Savo" nie znalazł po drodze Garate i Honczara to już by się nie cieszył dziś z maglia rosa. "Gibo" jest mocny, myślę że jutro nie straci nic do "Savo", ale również i Rujano wykazuje się niesamowitą i zaskakującą formą. W sobotę ostatni wysiłek, trzeba jeszcze raz zacisnąć zęby i dać z siebie wszystko. Jutro jak dla mnie luz, właściwie dzień odpoczynku. Podjazd i zjazd znam doskonale. Jeździ się go na wyścigu Milano-Torino. Zjazd jest trudny technicznie i jak ktoś ma problemy z góry to może dużo stracić - myślę w tym kontekście najbardziej o Jose Rujano.

wtorek, 24 maja 2005

Zawsze jak się zdarzają takie rzeczy to na chwilę zatrzymuje się i zastanawiam

Bo czy można inaczej? Tak samo mógł to być każdy z nas spędzający co dzień wiele godzin na rowerze. Rodzinie, najbliższym, przyjaciołom Adama najszczersze wyrazy współczucia.

We Włoszech na wtorkowym treningu Adam Krajewski członek Młodzieżowej Kadry Narodowej na szosie, absolwent Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Żyrardowie, wielokrotny reprezentant Polski miał śmiertelny wypadek. Był młodym utalentowanym i świetnie zapowiadającym się kolarzem. Była przed nim wspaniała przyszłość w kolarskim peletonie...

Adam Krajewski w ubiegłym roku reprezentował barwy Legii Warszawa Bazyliszek (odpracowywał służbę wojskową). W tym roku wrócił do Klubu Sportowego KTC Konin i wyjechał na staż do Włoch gdzie reprezentował barwy klubu CENTRO CONVENIENZA ESSE. 

Adam był Mistrzem Polski Juniorów w wyścigu ze startu wspólnego na szosie, wielokrotnym medalistą Mistrzostw Polski na torze między innymi: Młodzieżowym Mistrzem Polski w madisonie, Młodzieżowym Mistrzem Polski w drużynie, Vice Mistrzem Polski Elity w drużynie. W ubiegłym roku jadąc w barwach Młodzieżowej Reprezentacji Narodowej na 2 etapie Tour de Pologne zajął 6 miejsce. 

Informacja Polski Związek Kolarski


niedziela, 22 maja 2005

Etap 14 - Stelvio! Nic strasznego dla chcącego

Czułem się źle i to od początku, głównie "dzięki" Damiano, który próbował zabrać się w odjazd a mało kto chciał go puścić, przez co przez parę kilometrów była niezła "rzeźnia". Damiano w końcu odjechał z kilkoma innymi i w grupie się trochę uspokoiło. Stelvio jakoś mi minęło, lubię długie podjazdy przy takich właśnie nachyleniach. Odpuściłem czołową grupę kiedy zostało nas około trzydziestu. Ale to i tak daleko od tego jak powinienem jechać. Nie ukrywam, że jestem zawiedziony. Mnóstwo myśli, analiz itp.

Muszę wspomnieć o atmosferze, o tysiącach ludzi na podjazdach i wzdłuż ulic większych i mniejszych miasteczek, przez które przejeżdżamy. Dziś pod Stelvio, wczoraj pod każdym innym podjazdem, mnóstwo ludzi dopingujących i zachęcających do wysiłku. Cieszy to, bo w ostatnich latach kibice krzywo patrzyli na kolarstwo, a i mniej było ludzi na ulicach. Fakt, że przejazd Giro jest traktowany praktycznie jak święto narodowe, a już na pewno jeśli w danym mieście jest start lub meta etapu. Czytałem dziś w komunikacie, bo i takie wiadomości podają, że dzisiejszą relację na żywo na RAI-3 obejrzało trochę ponad 3 miliony ludzi, a maksymalnie aż 4,5 miliona (45%). Niezły wynik, prawda? Wracając do etapu. Basso już nie ma. Został "Savo" i niespodziewanie Di Luca. Nikt, myślę naprawdę nikt, nie spodziewał się że Danilo tak dobrze pojedzie górskie etapy. Ja też nie.

sobota, 21 maja 2005

Myślę, że to był jeden z cięższych

... jak nie najcięższy etap tegorocznego Giro - w sumie 5400 metrów przewyższenia. Od startu duże tempo, przyznam że nie wjechałem pierwszego podjazdu w grupie. Szło mi ciężko, później już było lepiej, ale na tegorocznym Giro chyba na niewiele więcej mnie stać. Fakt, gdybym musiał ciągnąć dziś, to spokojnie do Passo Erbe mógłbym pracować. Nogę czuje słabszą niż przed Giro. A pod Passo Erbe zaatakowali Damiano i Gibo, tak jak mieli. Basso się zmęczył, a o to chodziło. Zbyt łatwo jest jechać na kole kolegów z ekipy i mówić im jakim tempem jechać - niech się pomęczy. Efekt całego etapu osiągnięty połowicznie to znaczy Basso pozbawiony koszuli, ale mamy Savoldelliego, mocnego w górach. Martino powiedział że w poniedziałek to my będziemy mieć koszulkę lidera - oby. Damiano dziś po etapie też nie był do końca zadowolony. Ciężko jest mu znieść porażkę z 11 etapu. Dziś jednak wieczorem zdobył się nawet na gest i postawił szampana. Powód zostawię dla siebie bo byłoby to zbyt ... mało skromne, powiedzmy. Jutro Stelvio. Tyle się o tym podjeździe nasłuchałem, że nie mogę się doczekać aby go zobaczyć. Zaplanowany jest atak Damiano.

piątek, 20 maja 2005

Ciężkie jest Giro w tym roku

Trzeba jeszcze dodać, że organizatorzy przesunęli godziny tak, że etapy kończą się późno w okolicy osiemnastej, jak na Vuelcie. Kolacja zawsze po dwudziestej drugiej i ciężko iść spać przed północą - ale to tak na marginesie z życia kolarza na wyścigu. Najbardziej mi dokucza właśnie brak chwil na odpoczynek po etapie, bo i dojazdy do hotelu z reguły też zabierają około godziny jak nie więcej.

Etap czwartkowy był pierwszym z górskich - początek prawdziwego ścigania. Taktyką naszą było mocne tempo pod pierwszy podjazd i tam ja miałem nadawać tempo. Ciągnąłem mało, więcej na kole kolegi. Zostało nas około pięćdziesięciu. Dalej pracowałem pod Passo Duran tzn. jej pierwsze 2-3 kilometry, a potem Sabaliauskas zrobił "wyciągarę" pod atak Simoniego. Tak miało być tylko, że potem tempa najlepszych (wśród, których ciągnął Darek Baranowski) nie wytrzymał Damiano, tracąc na szczycie już ponad 3 minuty. Na ostatnim podjeździe tempa Basso nie wytrzymał Simoni i na mecie był trzeci. Trochę nas sprali, ale powiem szczerze, że nikt się u nas w ekipie nie załamał się czy też zdołował. Przeciwnie, Gibo ma jeszcze większą ochotę do walki, a Damiano... właśnie, dziś trochę z nim rozmawiałem. Widać, że wbrew temu co mówi męczy się trochę psychicznie i nie jest do końca spokojny. Ale teraz musi udowodnić tak sobie jak i innym, że to był tylko zły dzień. Nasza ekipa zacznie atakować od jutra. Ja w odjazdy nie mam się zabierać. Moim zadaniem będzie Być przy "Gibo" i ciągnąć kiedy będzie taka potrzeba. Passo Erbe jest najcięższym z jutrzejszych podjazdów, Gibo musi atakować Basso, a my wcześniej mamy pozbawić Ivana wsparcia ekipy.

Dzisiejszy (dwunasty) etap był beznadziejny. Nie lubię takich. Jechaliśmy przysłowiowe 3 km/h przez połowę dystansu, nogi zamulone. Potem jak się grupa za sprawą Fassa Bortolo i CSC rozkręciła, to każdy hopek sprawiał ból. Ale takie właśnie są tego rodzaju etapy. Na szczęście mogłem porozmawiać z "Rybą". Obiecałem mu, że jak wygramy Giro to mu sprezentuję singiel Depeche Mode "Enjoy the silence" z żółtą okładką. Mało ich, więc trzeba na aukcjach szukać. Mam nadzieję, że mu ten prezent będę mógł sprawić!

wtorek, 17 maja 2005

Dzień odpoczynku

Zleciał lepiej niż każdy inny. Pobudka o 9.00, a o 10.30 wyjazd na krótki, półtoragodzinny trening. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na cmentarzu przy grobie Marco Pantaniego. Właśnie jesteśmy w hotelu w Cesenatico. O 15.00 pojechaliśmy na konferencje prasową zorganizowaną na wojskowym lotnisku przez Cannondale. Na początku trzech asów lotnictwa przeleciało kilka razy nad naszymi głowami na swoich F16. Co oni wyczyniali! Ciekawie zorganizowana impreza. Damiano i "Gibo" zostali wystylizowani na bokserów - mieli rękawice i szlafroki jak typowi mistrzowie ringu. Akcja pod nazwą "Battaglia Italiana" (włoska bitwa). Tyle że jak sami zaznaczyli nie będą między sobą walczyć, lecz razem przeciw innym.

Śmiało można powiedzieć, że wyścig zacznie się od czwartku, chociaż i dotychczasowe etapy nie były wcale łatwe dla tych którzy jadą klasyfikacje generalną. Nerwowe i niebezpieczne końcówki, kraksy które często dzieliły peleton, długa czasówka - wciąż trzeba było być uważnym i skoncentrowanym. Od czwartku powinno być "łatwiej" bo więcej będzie już zależało od sił w nogach. Zapowiadają brzydką pogodę i stad pod znakiem zapytania stanął nawet przejazd przez przełęcz Stelvio. Zobaczymy jak będzie. W ekipie spokój, dodajmy, że przed burzą. Nie ma co ukrywać, że obydwaj nasi liderzy chcą wygrać, ale myślę że to góry wskażą tego mocniejszego. Nie zapominajmy też o rywalach, którzy na pewno nie mają zamiaru tylko przyglądać się ich poczynaniom.

niedziela, 15 maja 2005

Znów my ciągnęliśmy prawie cały etap

W trakcie wczorajszego etapu "Martino" powiedział przez radio, że po Giro chyba będzie trzeba zrobić kurs dla dyrektorów sportowych. Znów my ciągnęliśmy prawie cały etap. Fakt w TV było bardziej widać Team CSC, ale oni zaczęli gonić dopiero w końcówce (albo lepiej, jak się zaczęła transmisja).Nie rozumiem dzień wcześniej Bettini ściga się na jakiś dziwnych premiach żeby wziąć koszulkę lidera a potem odpuszcza dwudziestu ludzi na 14 minut i czeka aż ktoś inny zacznie ich gonić. O Di Luce nie wspomnę, bo wczoraj prezentując koszulkę lidera Bettiniemu liczył na to że ten będzie kontrolował etap. O naiwności. Każdy tylko kombinuje, a my od wczoraj jak "Martino" powiedział przed startem zaczęliśmy jechać pod klasyfikację generalną i na niej tylko mamy się koncentrować. Koldo Gil wygrał zasłużenie. Jest mocny od początku wyścigu widzę że pod górę kręci dobrze. Trochę się męczę, nie mogę znaleźć rytmu wyścigowego, ale mam nadzieje, że jak przyjdą długie podjazdy to się odnajdę. Czasówkę pojadę spokojnie. Ze cztery razy "Martino" mi powtórzył żebym nie jechał mocno, bo dzień później znów będzie ganianie, a koniec końców jak znam życie to my będziemy musieli ciągnąć przez większość etapu. Dziś wielką nadzieję na wzięcie maglia rosa ma Honczar. Ma na to szanse, będzie ciekawie.

piątek, 13 maja 2005

To co mnie dziś zdziwiło

...  i odrobinę zainteresowało to fakt, że Di Luca oddał Bettiniemu koszulkę lidera bez żadnego oporu. Na premii intergiro w ogóle nie walczył, ba jechał sobie spokojnie w środku grupy. Domyślam się jednak, że jutro będzie chciał zaatakować i tym sposobem raz jeszcze odebrać Bettiniemu różową koszulkę. Cały dzisiejszy etap był właściwie spokojny. Tyle że znów trzeba było przejechać te beznadziejne i jak zawsze niebezpieczne finiszowe rundy. Petacchi nie może w tym roku wygrać etapu na Giro, a McEwen wykorzystuje jego potknięcia w sposób idealny. Jutro góra - dół od startu z poważnym podjazdem na 16 kilometrów przed metą. Lekko nie będzie, ale kto powiedział że ma być. Dzisiaj Zabel popisywał mi się swoją znajomością języka polskiego: "dziękuje, przepraszam, proszę" - dziwne, bo pierwszy raz spotykam się z sytuacją by obcokrajowiec opanował nasze zwroty grzecznościowe a nie przekleństwa!

czwartek, 12 maja 2005

Właściwie to ciężko opowiedzieć o tym co się dzieje na etapach

... przed i po wyścigu. Tak sobie pomyślałem zastanawiając się o czym chciałbym dziś napisać. Krótko wrócę do wczorajszego etapu. Generalnie etap spokojny, ale 10 kilometrów przed meta była mega kraksa i wraz z "Rybą" zostałem w drugiej grupce. To jest szczegół. Finisz wygrywa Bettini, ale potem zostaje zdyskwalifikowany. Różne opinie słyszałem, ale według większości z nich sędziowie zrobili bardzo dobrze lub wręcz, że sędziowie zrobili źle bo powinni wyrzucić Bettiniego z wyścigu! Fakt, że Bettini nie może się tłumaczyć iż go nie widział. Zaczął finisz na środku drogi a skończył metr od barierek. Z kolei ma też swoje racje mówiąc, że to prowadzący decyduje o tym gdzie chce jechać i że postąpił tak jak się od młodzika kolarzy uczy tj. żeby finiszować przy krawędzi bo wtedy tylko z jednej strony można się spodziewać przeciwników. Prawdopodobnie gdyby się Cooke nie wywrócił, a tylko przyhamował (jak to zresztą dzień wcześniej zrobił Bettini na finiszu z Di Lucą) to by Bettiniego nie zdyskwalifikowano. Rację na pewno ma też Australijczyk mówiąc, że gdyby Paolo zostawił mu trochę miejsca to wygrałby z łatwością. Jakby nie było, mało ciekawie ten lot wyglądał. Dobrze że nic mu się nie stało.

Dziś Bettini trochę przesadził z tym odjazdem. W następnych dniach będziemy oglądać to co dziś już było widoczne, choć jeszcze nie do końca. Mam na myśli dwa wyścigi, jeden z przodu o wygranie etapu oraz drugi z tyłu o klasyfikację generalną. Łowcy etapów na tym Giro to przede wszystkim Hiszpanie oni po to tu przyjechali. Właściwie dziś jechaliśmy spokojnie, trochę dyktowaliśmy tempo do spółki z Domina Vacanze, ale po ostatnim podjeździe na jakieś 50 kilometrów do mety, kiedy już było tylko 1:30 straty do prowadzących część grup się zeszła i nagle nikogo nie interesowało już gonienie czołówki z Bettinim. My wiedzieliśmy doskonale że Di Luce zależy na tym etapie bo może wziąć też koszulę lidera. Podjechałem do niego z Damiano i zapytaliśmy co on robi!? Odpowiedział, że mają dwóch kolarzy z przodu i nie chcą gonić, a poza tym ich dyrektor sportowy nie daje im sygnału do pogoni. Na to Damiano odrzekł, że przecież Danilo może wziąć koszulę (w razie wygrania etapu), a jego koledzy to na pewno etapu nie wygrają! W końcu zaczęli gonić. Czasem trudno zrozumieć niektórych zawodników a jeszcze trudniej ich dyrektorów sportowych. Finisz nam nie wyszedł - Damiano nie był dziś wystarczająco mocny. Spokojnie, jest podenerwowany, niektórzy chcą żeby wszystko i w każdym terenie wygrywał. Przyjdą góry to zobaczymy. "Gibo" miał dwa dni temu gorączkę, a teraz boli go trochę gardło, tak że prawie głos stracił. Jeszcze jedno, wszyscy jak pamiętam, co roku narzekają na niebezpieczne końcówki etapów i mają rację. Mamo, myślę że naprawdę trzeba się namęczyć żeby znaleźć takie beznadziejne finisze. Chyba ten kto to ustala nigdy nie jeździł na rowerze albo to jakiś wyjątkowo sfrustrowany typ!

wtorek, 10 maja 2005

Wcale te etapy mi szybko nie mijają

... - ale tak jest na początku. Niby dopiero trzeci etap, a poza domem jestem już przeszło tydzień. Tak mało brakowało i odnieślibyśmy dziś zwycięstwo. Damiano był niepocieszony, brakowało mu kogoś kto pomógłby mu na ostatnim kilometrze przejść do przodu. Widać było wyraźnie, że gdyby meta znajdowała się 5 metrów dalej to by wygrał - no cóż, ale meta była gdzie była! Leżałem na jakieś 3 kilometry przed szczytem premii górskiej. Jakis Francuz na zakręcie wcisnął się po małym łuku, poślizgnęło mu się koło i w ten sposób mnie podciął. Złapałem grupetto i spokojnie dojechałem na metę. I tak nie było sensu się zaginać, nie doszedłbym pierwszych w żaden sposób. Przyznam że podjazd był ciężki. Mogę szczerze powiedzieć, że trzeci dzień praktycznie przejeżdżam etap w miarę spokojnie. Staram się na tych etapach tracić jak najmniej energii i sił. To bardzo ważne. Chciałem co prawda zobaczyć jakbym i czy bym przetrzymał mocne tempo na podjeździe, no ale cóż pech się zdarza! Jutro luz, taką mam nadzieję. W ekipie panuje spokój.

poniedziałek, 9 maja 2005

Tak jest dużo lepiej - mniej monotonnie

Nawiązuje do kolejnej zmiany lidera i do finiszów jakie dotąd mieliśmy. O ile wczorajszy etap może nie był zaskoczeniem, bo WSZYSCY ataku Bettiniego się spodziewali o tyle dziś porażka "Pety" jest zaskoczeniem. Przyznam jednak rację moim kolegom klubowym. Analizowaliśmy trochę dzisiejszy finisz i jak powiedział "Forna" jeśli "Peta" znalazłby tam mały przesmyk to by "przeleciał" nad tymi trzema, którzy go wyprzedzili. Pewnie tak, ale finisze tym się charakteryzują, że nie zawsze wygra ten najszybszy. Przy prędkości ponad 60 km/h trzeba też mocno używać głowy, widzieć co robią i co mogą zrobić przeciwnicy. Proszę pomyśleć, że jak wyszliśmy na ostatniej prostej (4 kilometry przed metą) to licznik wskazywał mi 69 km/h. Ogólnie etap spokojny, poza końcówką, podobnie jak wczoraj. Nasza praca ogranicza się do grupowej jazdy wszyscy razem, blisko Damiano i "Gibo". Na ostatnich 20-30 km nie jest to już takie proste, ale jest zawsze ktoś kto nie umie się przepychać. Ważne jest żeby obaj byli przed w końcówce możliwie blisko przodu peletonu tak aby nie stracili cennych sekund w przypadku gdyby grupa się porwała tuż przed metą. Dla przykładu wczoraj (na pierwszym etapie) Ivan Basso stracił do naszych liderów 5 sekund. Jutro cały etap to góra-dół, będzie ciężko. Na 8 kilometrów przed metą usytuowana jest premia górska drugiej kategorii. Ciężko przypuszczać aby ktoś nie spróbował swoich sił w ataku pod górę i nie wykorzystał okazji do zgubienia sprinterów. Na mecie przypuszczalnie zjawi się razem grupka 50-60 zawodników.

sobota, 7 maja 2005

Krótko. Zaczęło się!

No i przegrałem od razu zakład z "Rybą". Miałem większy wiatr od Darka, ale i tak bym z nim przegrał. To zresztą mało istotne. Jeden finisz i basta, w końcówce trochę brakowało sił i wydawało mi się, że stanąłem w miejscu. Jutro w końcówce etapu będzie nerwowo. Niepokoi mnie, że już od pierwszego etapu zapowiada się przepychanie i nerwówka w grupie. Będzie tam krótki, ale sztywny (15-procentowy) podjazd na wąskiej, krętej drodze jak nam tłumaczył "Martino". Najzabawniejsze, że opowiadając o końcówce pierwszego etapu gestykulując sam spadł z krzesła. Zobaczymy jak będzie, ale według naszego dyrektora sprinter jutro nie wygra.

piątek, 6 maja 2005

No i jesteśmy - 88. Giro d'Italia rusza

W ekipie luz i spokój ale jednocześnie koncentracja i determinacja osiągnięcia tego po co tu przyjechaliśmy! Podoba mi się ta atmosfera, podobna jak przed rokiem. Za poczucie humoru, czy raczej odpowiednią atmosferę poza wyścigiem (głównie przy stole) dba "Forna" czyli Paolo Fornaciari. Przyznam że czasem jest męczący, wręcz uciążliwy ze swoimi żartami i krzykliwym głosem, ale tak jest lepiej, weselej! Wczoraj przejechaliśmy trzy godziny dosyć żywo kręcąc tzn. ze średnią ponad 35 km/h. Dziś od rana padało, większość z nas jeździła na rolkach około godzinki. Tak i ja zrobiłem, a popołudniu gdy już nie padało i wyjechałem na szosę przejeżdżając samemu 55 kilometrów a jak wróciłem to właśnie wyjeżdżał "Gibo" razem z Damiano, którzy wcześniej byli na konferencji prasowej. "Martino" wysłał mnie w drogę razem z nimi i przejechaliśmy jakieś 40 kilometrów większość za samochodem i znaczną część w deszczu.

Tak minął mi ostatni dzień przed Giro. Czuję się dobrze, myślę że jestem dobrze przygotowany. Dawno nie jeździłem długich podjazdów, nie wiem jak będzie w górach, ale startuje ze spokojem i czystym sumieniem, że nie zaniedbałem nic w przygotowaniach. Czeka nas ciężka praca od pierwszego dnia. Jak powiedział dziś "Gibo" na odprawie, inni muszą widzieć że jesteśmy silną i dobrze zgraną drużyną. Podobnie powiedział "Martino" odnosząc się do "Gibo" i Damiano, że nasza siła jest w tym że oni będą razem, w zgodzie, zjednoczeni! Jak wszyscy to zauważą to zrozumieją, że ciężko będzie nas pokonać. Basta, bo jeszcze powiem za dużo! Nie liczcie na wojnę miedzy nimi, nic niespodziewanego się nie wydarzy.

poniedziałek, 2 maja 2005

Ostatnie wyścigi przed Giro d'Italia za mną

... czyli okres przygotowawczy do jakby nie było najważniejszego dla naszej ekipy startu w sezonie zakończony. W sobotę (GP Industria e Artigianato) pod górę czułem się dobrze. Śmiałem się po wyścigu, że jeśli Niemcowi nie udało się "zerwać mnie z koła" to jest już nieźle. Na ostatniej premii górskiej za plecami Luki Mazzantiego była czwórka z Przemkiem i ze mną. Na finiszu jednak mało nie pozbawiłem się możliwości startu w Giro, bowiem ledwo co udało mi się uniknąć kraksy. W niedzielę (Giro di Toscana) moim jedynym zadaniem było wjechać pod ostatnią górę z Daniele Bennatim i ewentualnie pomóc mu dojść do czołówki w przypadku gdyby "strzelił" - jednym słowem zrobić wszystko aby dojechał on w czołowej grupce na finisz. Tak się stało i Bennati wygrał ten wyścig.

Miłe to były wyścigi bo spotkałem praktycznie większość polskich zawodników jeżdżących w Italii. Przemek Niemiec ściga się już kilka lat we Włoszech i pod względem stażu jest tuż po mnie. Dopiero co podpisał swój największy kontrakt na który całkowicie zasłużył. Często atakuje na wyścigach i bardzo dobrze radzi sobie w górach. Myślę że po kolejnych dwóch latach w Miche (na tyle podpisał nowy kontrakt) i wygraniu jeszcze kilku wyścigów będzie gotowy do zrobienia konkretnych wyników na poważniejszych imprezach. Z jego kolegami klubowymi (braćmi Kohutami) znam się najdłużej. Sławka znam jeszcze z czasów kadry juniorskiej. Seweryna z reprezentacji młodzieżowej (do lat 23). Sławek był z pewnością jednym z lepszych polskich kolarzy ubiegłego sezonu. Myślę, że trzeba go zaliczyć do kolarzy wszechstronnych. Widzę, że spokojnie zaczął ten sezon, tak więc na wyniki z jego strony liczę w drugiej połowie sezonu. Sewerynowi (starszemu bratu Sławka) brak trochę regularności. Miewa sezony wyjątkowo udane i te znacznie poniżej swojego poziomu. Przyznam że z każdym z tych panów dogaduje się znakomicie i bez żadnych problemów, jak chyba z całą resztą "włoskiej Polonii" o której wspomnę przy najbliższej okazji.