niedziela, 28 czerwca 2009

Patrząc z boku na rywalizację o tytuł mistrza Polski

... myślę sobie, że chciałbym móc kiedyś wystartować wiedząc, że stać mnie na walkę o zwycięstwo. Teraz jednak ważniejsze było odpocząć, po ponad tygodniowej przerwie kręcę od kilku dni.

Bardzo mało zawodników na starcie, biorąc pod uwagę, że startowało wielu ludzi z MTB. Do tego mój serdeczny kolega Michał Olejnik, który jest na co dzień nauczycielem angielskiego i jeździ max cztery razy w tygodniu po 70km, odjeżdżał przez 250km poważnie ryzykując zabranie medalu w momencie gdzie jego czteroosobowy odjazd został skasowany na 2km do mety.

O czym to świadczy niech każdy sobie sam wyciągnie właściwe wnioski... Nie wiem czy prezes miał mimo wszystko podstawy do dumnego spacerowania z głową podniesiona do góry po rynku w Dolsku, bo stan naszego kolarstwa jest coraz cięższy. 

Mnie zostaje teraz przygotować się jak najlepiej do TdP, a dalej do Vuelty.

sobota, 27 czerwca 2009

Kaszubski trening

Ruszyliśmy około 9:10 (Sylwek i Daniel Marszałek), na Armii Krajowej dołączył Andrzej Guż (strój Schwinn) i pojechaliśmy przez Malczewskiego, Sopocka, Karwiny, Dąbrówkę (gdzie dołączył do nas Piotrek Strzecki, strój Liquigas), Wiczlino, Rogulewo na Rumię przez Łężyce i tam Sylwek chciał zrobić trochę treningu siłowego czyli podjazd około 2,5 km - na możliwie najtwardszym przełożeniu przy niskiej kadencji, około 40 obrotów na minutę. Sam podjazd z obrzeży Rumii na Łężyce jest dość łagodny, ale ze stromą końcówką. Tamże dołączył do nas jeszcze Darek Kamiński (na biało w stroju TdP) i tak w piątkę zrobiliśmy tą górkę cztery razy. Potem pojechaliśmy przez Koleczkowo, Kielno na Kamień do Szemudu. Tam zrobiliśmy nawrotkę i przez Kamień, Kielno, Chwaszczyno, Osowę i Leśniczówkę Sopocką zjechaliśmy na sopockie Wyścigi.  

wtorek, 23 czerwca 2009

Sylwester Szmyd na meczu żużlowym Polonii Bydgoscz z Lotosem Gdańsk

Szmyd nie kręci. Zaczął latać

Bydgoski kolarz Sylwester Szmyd przyjechał odpocząć w domu po trudach startów w Giro d'Italia i zwycięstwie w wyścigu Dauphine Libere. To przerwa przed drugą częścią sezonu, którego zwieńczeniem ma być występ ze swą zawodową grupą Liguigas w Vuelta d'Espana. 
 
Wojciech Borakiewicz: Co robi kolarz podczas urlopu? 

Sylwester Szmyd: Odpoczywa, czyli właściwie nic (śmiech).

I chodzi na żużel...

- Polonii kibicuję od zawsze. Tata mnie zabrał pierwszy raz, kiedy miałem trzy lata. To było dawno, w 1981 roku. W niedzielę była okazja, żeby zobaczyć mecz z Lotosem, więc z niej skorzystałem.

W Polsce jest pan od kilku dni. Proszę opowiedzieć, jak we Włoszech pan świętował swoje pierwsze etapowe zwycięstwo na sławnej Mont Ventoux?

- Najpierw z żoną. Na dwa dni pojechaliśmy w okolice Wenecji. Mam takie miejsce między Wenecją a położonym trochę na północ miasteczkiem Valdobbiadene. Robią tam prosecco i trochę go próbowaliśmy.

Co to jest?

- To musujące białe wino, specjalność Veneto, tamtego regionu. Tamtędy przejeżdżał jeden z etapów Giro d'Italia i spodobało mi się to miejsce. Wcześniej nie obyło się też bez kolacji dla moich najwierniejszych kibiców z toskańskiego miasteczka Montignoso di Massa. Okazja była przecież super, bo moje pierwsze zwycięstwo etapowe w karierze i to w sławnej Mont Ventoux. Wszystkich ono zaskoczyło. Zorganizowałem więc kolację, na której było 20 osób. Było z czego się cieszyć, a to są ludzie, którzy naprawdę radują się z moich sukcesów. W Polsce jestem od czwartku.

Stałeś się trochę bardziej znany po etapowej wygranej w wyścigi Dauphine Libere, o którym było bardzo głośno w Polsce?

- Z dwoma dziennikarzami spotkałem się od razu na lotnisku, ale żeby bardziej znany... Chyba nie. Do Polski przyjechałem zresztą jeden dzień szybciej. Wcześniej po głowie mi chodził koncert "depeszów" na San Siro w Mediolanie. To było w czwartek, ale zrezygnowałem z niego, bo chciałem być na starcie pielgrzymki w Rzeszowie. To tradycyjna rowerowa pielgrzymka. Trasa jest bardzo długa, aż do Fatimy w Portugalii. Obiecałem im, że będę im towarzyszył na starcie. Podziwiam uczestników, bo pokonają więcej kilometrów niż ja w Giro d'Italia

Na rower więc pan nie wsiadał?

- Przez pierwszy tydzień urlopu nie wsiadałem. Od poniedziałku zacznę powoli kręcić. I mam nadzieję, że będę też latać.

To są szybowce czy samoloty?

- Samoloty. Jadę do Grudziądza, na lotnisko w Lisich Kątach, żeby wylatać trochę godzin. Chciałbym się zbliżyć do końca kursu pilota samolotów turystycznych PPL 2. Zacząłem dwa lata temu go robić i tak wyszło, że nie w Bydgoszczy, ale akurat w Lisich Kątach.

Ile brakuje do zdobycia licencji?

- Osiem godzin lotu i potem egzamin teoretyczny i praktyczny.

Zdąży pan podczas tego urlopu się wylaszować [laszowanie to wykonanie pierwszego samodzielnego lotu na danym typie statku powietrznego po zakończeniu serii lotów z instruktorem - przyp. red.] i zakończyć kurs?

- To trochę inaczej wygląda. Laszuje się na określony typ samolotu. Latam teraz na cessnie 150. Wylaszowałem się wcześniej na większej cessnie 170. Lubię latać.

Urlop w Polsce skończy pan już na początku lipca, ale potem szybko wróci znowu do kraju.

- Ale już w swej normalnej roli, kolarza. Startuję od 2 sierpnia w Tour de Pologne. Pojedzie w nim moja grupa Liquigas. Do Polski przyjadę prosto z Andory, gdzie będę trenował w lipcu. Mam nadzieję, że po pierwszych płaskich etapach "noga mi puści" na trudnych, górskich odcinkach do Krynicy i Zakopanego.

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Sylwester Szmyd, persona non grata w reprezentacji

Szefowie upadłego w Polsce kolarstwa konsekwentnie pomijają w kadrze jedynego zawodnika ze światowej czołówki. - Czy to cena za to, że mówiłem prawdę? - zastanawia się Sylwester Szmyd, który wygrał niedawno legendarny etap na Mont Ventoux 
 
W czwartek Szmyd wrócił po wielu miesiącach do kraju. W jego toskańskim Montignoso di Massa, mimo że wyjeżdżał tylko na wakacje, żegnały go tłumy. Na Okęciu bohatera spod "Wietrznej Góry" witali tylko najbliżsi. - Polskie władze kolarskie? Pewnie gdzieś tu są i chcą mi wręczyć wieniec - gorzko żartował Szmyd.

31-letni wychowanek Rometu Bydgoszcz jeżdżący we włoskiej grupie Liquigas to w tej chwili jedyny liczący się polski kolarz. Nie odnosi spektakularnych zwycięstw, jak to 11 czerwca podczas wyścigu Dauphiné Libéré, ale jest jednym z najlepszych na świecie "gregario", czyli pomocników. W ostatnim Giro d'Italia pracował dla Ivana Basso, zwycięzcy Giro sprzed dwóch lat. Teraz zabiega o niego m.in. grupa Astana, w której jeździ legendarny Lance Armstrong.
 
Dlaczego więc Szmyd jest konsekwentnie pomijany przez selekcjonera kadry Piotra Wadeckiego? W środowisku kolarskim nie jest jednak tajemnicą, że to polecenie Wojciecha Walkiewicza, szefa Polskiego Związku Kolarskiego od czterech kadencji. Czym Szmyd zalazł mu za skórę?

- Nie wiem, zapytajcie jego, bo ja dotąd nie usłyszałem powodu, dla którego nie ma mnie w kadrze - mówi kolarz. - Może nie jestem wystarczająco dobry? A może po prostu jestem niewłaściwym dla prezesa człowiekiem? Mogę się tylko domyślać, że to cena za wywiady, jakich udzieliłem, przede wszystkim "Gazecie".

Szmyd, który od 12 jeździ we Włoszech, wielokrotnie krytykował fatalny stan kolarstwa. Podkreślał, że zawodową karierę można zrobić, wyjeżdżając jak najszybciej z Polski. Wątpił też, że najlepszą metodą na odbudowanie dyscypliny jest wielomilionowa inwestycję w tor kolarski w Pruszkowie. Tym najbardziej nadepnął na odcisk prezesowi, którego konikiem jest właśnie kolarstwo torowe.

- Czy mówiłem nieprawdę? O czym marzy młody chłopak, który ogląda w telewizji wyścigi i ma idoli w peletonie? Żeby wystartować gdzieś na szosie czy kręcić się wkoło na torze? - pyta Szmyd. - Sam nie jestem w stanie wymienić największych torowych gwiazd.

Szmyda zabrakło w kadrze na igrzyska w Pekinie. - Dowiedziałem się o tym z telegazety. Naprawdę wściekłem się, kiedy zobaczyłem w transmisji trasę wyścigu. Idealna dla mnie, typowa dla górali, a moja forma była fenomenalna. Ani w mistrzostwach świata, ani na kolejnych igrzyskach taka okazja się nie powtórzy.

Zdaniem Szmyda selekcjoner i prezes znaleźli łatwy pretekst do wykluczenia go z tej imprezy. - Nie wystartowałem w mistrzostwach Polski - twierdzi. - Trener kadry Piotrek Wadecki był niezłym kolarzem i powinien mnie zrozumieć. Byłem wtedy mocny jak nigdy, przede mną był start w Tour de France i nie chciałem ryzykować jakiejś głupiej kraksy w Polsce.

- Dla mnie sprawa jest jasna - odpowiada Wadecki. - Sylwek nie pojechał w Pekinie, bo nie przyjechał na mistrzostwa Polski. Nie był daleko, bo trenował wtedy w Karpaczu, 200 km od miejsca mistrzostw. Tłumaczył się startem w Tour de France, ale inni wielcy kolarze z Hiszpanii czy Włoch byli na krajowych mistrzostwach przed wyjazdem do Francji. Dziś muszę przyznać szczerze, że jego odmowa strasznie mnie wnerwiła. Wyszedłem na głupka przed związkiem, bo zapowiadałem, że cała kadra będzie na mistrzostwach. Do tego Sylwek uprzedził mnie o absencji trzy dni przed imprezą. Potem jeszcze oliwy do ognia dodali dziennikarze.

- Nie można pomijać takiego kolarza jak Szmyd - uważa Tomasz Jaroński, najbardziej znany komentator kolarstwa w Polsce. - To najlepiej wytrenowany polski kolarz. Jest góralem, ale sprawdza się na różnych ciężkich trasach.

Prezes PZKol: - Jestem teraz w Szwajcarii na posiedzeniu MKOl. Przedstawiciel związku kontaktował się ze Szmydem. Nie widzę żadnego konfliktu między nami. Szmyd ma prawo występować w reprezentacji Polski, o ile oczywiście powoła go selekcjoner reprezentacji - mówi Walkiewicz. I dodaje: - Nie przesadzałbym z wracaniem do igrzysk w Pekinie, bo co on zrobił cztery lata wcześniej w Atenach? Wycofał się.

Pod koniec września, trzy dni po Vuelta a Espana, w której Szmyd będzie pracował na sukces Basso, w szwajcarskim Mendrisio odbędą się mistrzostwa świata. Jakie są szanse, by w nich pojechał? - Na razie dostałem ze związku dwa SMS-y z gratulacjami za Mont Ventoux. Byłem zdziwiony szczególnie tym od trenera kadry. Nic poza tym się nie zmieniło. Ja robię swoje - mówi Szmyd.

Do kompromisu jednak droga daleka. - Próbowałem się dodzwonić do Sylwka po zwycięstwie na Mont Ventoux - odpowiada Wadecki. - Otrzymałem tylko SMS-a: "Ciao, jestem na wakacjach". Kiedy byłem zawodnikiem, odpowiadałem na telefony trenera i kolegów.

Jaroński: - Na pewno rozmowa między Szmydem a trenerem kadry nie powinna się odbywać za pomocą SMS-ów. Niech porozmawiają i wyjaśnią sobie wszystko z przeszłości. Poza wszystkim uważam, że Sylwek powinien startować co roku w mistrzostwach Polski. Nie chodzi w takim starcie o tytuły, ale o promocję kolarstwa.

Wadecki zapewnia, że Szmyd ma u niego zielone światło i dostanie powołanie do kadry, jeśli będzie dobrze przygotowany. - Chciałbym podporządkować drużynę właśnie jemu. Bardzo liczę na niego - dodaje Wadecki.

Szmyd nie wystartuje w tegorocznych mistrzostwach Polski, bo właśnie wtedy będzie przygotowywał się do Vuelta a Espana. Skład kadry na MŚ ostatecznie zatwierdza prezes Walkiewicz.

źródło: Gazeta Wyborcza

foto: Kasia Szmyd

niedziela, 21 czerwca 2009

Sylwester Szmyd w Tour de Pologne

Sylwester Szmyd razem z Ivanem Basso (dwa razy na podium Tour de France, zwycięzca Giro d’Italia) w barwach ekipy Liquigas wystąpi w tegorocznym 66. Tour de Pologne.

– Z przyjemnością wystartuje w naszym narodowym tourze, choć trasy w Polsce nie są skrojone na moje możliwości – powiedział Sylwester Szmyd, który w czerwcu wygrał etap Dauphine Libere na słynnej Mont Ventoux. – Do Polski przyjadę prosto z Andory, gdzie będę trenował w lipcu, mam nadzieję, że po pierwszych płaskich etapach „noga mi puści” na trudnych odcinkach do Krynicy i Zakopanego

źródło: tourdepologne.pl

foto: corvospro

sobota, 13 czerwca 2009

Nie czułem łańcucha

Nie jest to regułą u mnie ale często jak od początku dobrze się czuje to na koniec już trochę gorzej. Pod Galibier jak to my mówimy, „nie czułem łańcucha” i tam też postanowiłem, że lepiej ryzykować, próbować jechać wyścig z najlepszymi niż walczyć o „koszul” górala. 

Byłbym też raczej niewygodny w odjeździe dla Casse d'epargne, a skoro już jakoś sobie na tym wyścigu pomogliśmy to lepiej było nie mieszać. Colle de Madaleine zacząłem już trochę „bez nóg”, z chęciami do walki, tyle że pierwsze ataki dały mi do zrozumienia, że brakuje mi dziś już świeżości i siły w nogach.

Cały podjazd, powiedzmy, że trenowałem cierpienie na rowerze i myślę, że na 14km tak ciężkiego podjazdu nie straciłem dużo do najlepszych, nie chciałem po prostu odpuścić.

foto: corvospro

piątek, 12 czerwca 2009

MOUNT VENTOUX!!!

Dla rodziców, siostry, Ukochanej Żony czyli tych którzy od lat z bliska widzą ile wyrzeczeń, pracy i poświęceń kosztuje praca kolarza. Mniej imiennie, jak napisał Adam w swoim artykule, tym wszystkim którzy mi pomagali zawsze w tej drodze, w treningach, przygotowaniach, kibicom którzy zawsze byli nawet jak mnie z przodu nie było. Wszyscy ONI są potrzebni, bo sam nie wiedziałem chyba jak ważna jest głowa do ostatnich trzystu metrów wczoraj.   

Wszystko poszło jak miało pójść, jak chciałem. Rano Kasi wysłałem smsa i powiedziałem, że wiem że mam wszystko by wygrać, że mnie stać na to i muszę tylko to dobrze rozegrać. Dwóch Wielkich po drodze, Ivan który jak tylko czuje, że nie ma nogi daje mi ok, mówiąc VAI, co Ivan? VAI VIA!!! I Alejandro! niech nikt już nie pyta dlaczego mu przez lata pomagałem całkiem bezinteresownie. Odpłacił. Dziś podjechał i podziękował za pomoc, ja jemu jeszcze raz. Powiedział, że na zawsze zostanie w historii a ja jemu, że tym bardziej dla niego to też by była ważna wygrana....chapeau!

Dziś nie szło, ale się wybroniłem. Wczoraj do 21.30 nie miałem możliwości nic do ust włożyć, szybki masaż, mało spałem bo jakoś nie szło...  

Jutro jak wczoraj, chcę atakować, od dołu, jak nie pójdzie to na 4km. Zobaczymy, nie mam nic do stracenia. Chce się przyzwyczajać do wygrywania...

foto: corvospro

Prasówka prosto z Włoch
























LA GAZZETTA

Mont Ventoux – „Valverde show” i radość Szmyda

Hiszpan odbiera koszulkę lidera Evansowi i ofiaruje sukces Polakowi z drużyny Liquigas. Basso ma gorączkę: wycofuje się.

Mont Ventoux – Doszło tu do powtórki. 13 lipca 2000 r. Lance Armstrong, jadący w żółtej koszulce lidera, zostawił zwycięstwo Marco Pantaniemu. Wczoraj Valverde, który ma na swoim koncie 57 zwycięstw, wywalczył koszulkę lidera Dauphine Libere, pozostawiając etapowy sukces Sylwestrowi Szmydowi- walecznemu „piechurowi”, dla którego była to pierwsza wygrana od dziewięciu lat.

Wspaniały – Szmyd znalazł w ten sposób bajeczny diament zwycięstwa, na tej mitycznej górze, u kresu etapu, rozegranego przez Liquigas we wspaniały sposób. Polak był przewodnikiem dla Basso na podjazdach Giro, tak samo jak był nim wczoraj. Atakował razem z Basso. Oddany aż do końca. Aż do momentu, w którym cierpiący Basso dał mu wolną rękę. W ten sposób, w jednej chwili, jego trud i wysiłek przekształciły się bajkę.

Atak – Szmyd skoczył 13 km przed szczytem, aby być „punktem podpory” dla swojego kapitana. I rzeczywiście- na 12. km przed metą, kiedy skoczył Zubeldia, Basso ruszył do przodu. Grupa pękła. Z liderem, Evansem, zostali: Contador, Nibali, i innych dziesięciu kolarzy- wśród nich też Valverde. Podczas gdy z przodu Szmyd czekał na Basso, Valverde zbliżył się do Contadora: „Co robisz?”. „Nie atakuję”, zapewnił go Contador. Wtedy, na 9,4 km przed metą, Valverde skoczył.

Po 1,5 km dopędził grupkę Basso. Szmyd odparł jego pierwszy atak. Przy drugim, na 7 km przed metą, już przy wyjeździe z lasu, Basso powiedział swojemu „gregario”: „Jedź! Jedź swój wyścig”. Po wyścigu Basso wyjaśni: „Zaplanowaliśmy atak. Podjąłem go mimo, że nie czułem się dobrze. Zaczynała się u mnie jakaś choroba. Złe samopoczucie, mdłości, osłabienie, gorączka. Już przed Ventoux musiałem zwrócić się do lekarza. Mieliśmy zamiar razem (z Sylwkiem, nie z lekarzem ;)) jechać na metę, ale poczułem się „pusty” i powiedziałem mu, żeby jechał sam. Cieszę się z jego zwycięstwa”.

Wiatr – Szmyd znalazł się na czele z Valverde. Wiał silny mistral. Między białymi kamieniami byli tylko oni- żadnego drzewa, żadnej osłony. Krajobraz księżycowy. To on nadał górze nazwę Mont Chauve- Łysa Góra. Szmyd poświęcił się całkowicie. Natomiast Valverde znalazł w nim nadzwyczajnego „przecinacza wiatru”.

Dzielny Vincenzo – Dwa lata temu Szmyd przyjechał na Ventoux drugi- za Moreau. W tym roku jechał pod górę popychany przez wspomnienia. Dzięki niemu Valverde przybliżył się do żółtej koszulki. Na próżno Evans prowadził za nimi pościg. Contador pozwolił mu wypalić się na gorącym wietrze. Evans znakomicie odparł dwa ataki Nibaliego, ale nie ten Gesinka.

Finał był z dreszczykiem. 500 m przed metą Szmyd, który jechał na kole Valverde, zatrzymał się, prawie by mu spadł łańcuch. „To była blokada w żołądku”, powie później. Był to syndrom Stendhala. Zapaść przed czymś pięknym. „Odcięcie prądu”, które wydawało się nieuchronne. Valverde miał wygrany wyścig.

Jednak na ostatnim zakręcie, 100 m przed metą, pojechał szerokim łukiem i zwolnił. Szmyd przyspieszył niedowierzając. Wyprzedził go z prawej strony i pojechał na swoje pierwsze spotkanie ze zwycięstwem. „To nie był prezent. Szmyd miał nogi, żeby wygrać”, powiedział Valverde z „rycerskością”, której dawniej zabrakło Armstrongowi w stosunku do Pantaniego.

Cytat Sylwka (z prawego górnego rogu artykułu)

„Nie było między mną a Valverde żadnych ustaleń, ale nigdy nie przestanę dziękować mu za ten jego gest”.

TUTTO SPORT

Na Dauphine Libere próbuje swoich sił Basso, jednak źle się czuje i posyła na Ventoux swojego polskiego sprzymierzeńca.

Zwycięstwo z książki „Serce”

Szmyd tuż przed metą wpada w tarapaty, Valverde zwalnia i daje się wyprzedzić. Ivan wycofuje się.

Wyglądało na to, że zgodność między tą dwójką ostatecznie pryśnie. Wielki był fair-play Alejandro. Mieszkaniec Varese (Basso) na Tour de Pologne (2.08). Dziś na przełęczy Izoard.

Podczas piątego etapu Dauphine Libere, który wznosi się w kierunku mitu- Mont Ventoux, kolarstwo zapewnia liryczne i jednocześnie silne emocje, powierzając koszulkę lidera mistrzowi równie kontrowersyjnemu jak i walecznemu- pochodzącemu z Murcji Alejandro Valverde.

Pozbawia on podium Australijczyka, Cadela Evansa, na którego kole biernie pozostaje Contador, jakby chcąc zachować najwyższą formę na Tour de France- jego prawdziwy cel tego lata.

Polak  – Mówiąc o wyniku etapu, przepięknego dzięki rezultatom, jakie były na nim osiągane, można opowiedzieć tysiące nieskończonych historii. Nad nimi wszystkimi jest historia etapowego zwycięzcy- 31-letniego Polaka, Sylwestra Szmyda, zwyciężającego po raz pierwszy w karierze zawodowej oddanego „gregario” Basso. Pisaliśmy o tym już w trakcie Giro: „Kot Sylwester” jest pewnym, zaufanym człowiekiem z chlubną karierą w służbie Pantaniemu, Frigo, Simoniemu, Cunego, a w tym roku właśnie Ivanovi.

Taktyka  – Na zboczach Ventoux Liquigas posyła Szmyda do przodu w otwartą przestrzeń (przed nim są inni kolarze, następnie dogonieni). Następnie Basso skacze i dojeżdża do drużynowego kolegi- swojego „punktu odniesienia”. Jednak Ivan ma ciężkie nogi, osłabione siły i mdłości (po wyścigu zostanie u niego rozpoznany stan gorączkowy: dziś rano już nie wystartuje). Wycofuje się z wyścigu, ale wcześniej uwalnia Sylwka od obowiązków „gregario”. Tymczasem z plutonu najlepszych wyłania się super-Valverde, który dojeżdża do Szmyda i nie oszczędza nóg.

Zgodność  – Ale Sylwester ma nogi, które mocno kręcą: dojeżdża do Alejandro, mówi mu, żeby równo jechał pod górę, bo w twarz wieje mistral- lepiej zatem jechać we dwoje, zmieniając się regularnie. Hiszpan przystaje na ten pomysł, widząc w nim wspólne cele: etap dla Szmyda, a dla niego koszulka lidera. Oboje zgodni zapalają się do jazdy tam, gdzie Simpson oddał ostatni oddech. Jednocześnie za nimi w tyle tylko Gesink próbuje poruszyć niebo i ziemię- z Evansem, który dwa razy niweczy plany przedsiębiorczego Nibali. W międzyczasie Basso „wylatuje w powietrze”.

Dwójka  – Dwaj kolarze regularnie się zmieniają, ich przewaga rośnie i Valverde zaczyna się czuć liderem. Ale na 500 m do mety ogląda się do tyłu i nie widzi Szmyda, osłabionego przez silne emocje. Polak nie daje zmiany, zębatka kręci się na próżno. Czas pożegnać marzenia o sławie, emocje były zbyt silne- on, „gregario”, którego rolą nigdy nie było wygrywać, zamierzał tryumfować na Mont Ventoux!!! Jednak Valverde jest dżentelmenem. Na ostatnim zakręcie jedzie jakby tym razem to on wypadł z rytmu, a Szmyd odzyskuje siły, wyprzedza go i wygrywa. Wszyscy są zadowoleni- z tego „przedruku” książki „Serce”.

Dzisiaj Izoard  – Dauphine Libere prowadzi dziś na kolejny etap, który może przynieść zmiany w klasyfikacji generalnej. W drugiej części dnia kolarze będą się wspinać na mityczną przełęcz Col de l'Izoard z niemal pionowym zjazdem w stronę Briancon i metą kończącą sprint na 1500 m o nachyleniu 6%, teoretycznie etap świetnie nadający się dla Valverde. Jednego jesteśmy pewni: Liquigas nie będzie już atakować Valverde. Jeżeli zdecyduje się na atak, to skupi się na swoich bezpośrednich przeciwnikach, na czele z Evansem (nazbyt aktywnym w pościgu za Nibalim podczas wjazdu na Łysą Górę). Jak zostało powiedziane, Basso nie będzie już częścią grupy (prawdopodobnie powróci do niej na Tour de Pologne, między 2 a 8 sierpniem). Relacja bezpośrednia na Eurosporcie od godziny 15:15.

Sytuacja – kolejność przyjazdu na metę: 1. Sylwester Szmyd (Polska, Liquigas); 2. Valverde (Hiszpania); 3. H. Zubeldia (Hiszpania) (...)

Podpis pod zdjęciem:

Sylwester Szmyd, 31 lat, w najpiękniejszym dniu swojej kariery: pierwszy na Mont Ventoux, przed Valverde”

tłumaczenie: Kasia Szmyd

Najpiękniejszą drogą na Szczyt

Wiele lat czekałem na te słowa i zwycięstwo, na które Sylwek zasłużył jak mało kto. W sporcie nie przyznaje się jednak zwycięstw za zasługi, trzeba samemu je wyrwać i właśnie to zrobił na Mount Ventoux kolarz Liquigasu. Sięgnął po nagrodę za lata katorżniczej pracy, za samozaparcie, odporność na krytykę i miłość do kolarstwa. Chłopak z Bydgoszczy, którego trener po pierwszych treningach powiedział ojcu, że kolarza to z niego nie będzie.

Jak kiedyś mi opowiadał, nawet po dwóch latach treningów byli tacy, którzy dopiero co przyszli do klubu i urywali go z koła. On jednak pokochał kolarstwo i postanowił poświęcić się mu całkowicie. Skazał się na samotność wyjeżdżając do Włoch w wieku kilkunastu lat. Zamieszkał w Montignoso, bo ma stamtąd tylko kilka kilometrów do wielokilometrowych, górskich podjazdów.

To właśnie góry były zawsze jego terenem, jak kiedyś powiedział: gdyby nie było gór, nie byłbym kolarzem. 5, 6 godzin na siodełku, setki kilometrów i tysiące metrów przewyższenia - tak dzień w dzień, sezon po sezonie. Z wiarą w to, że pasja i miłość do kolarstwa, poparte ciężką pracą, dadzą efekt nawet, jeśli nie jest się wybitnie utalentowanym.

W Polsce o Sylwku długo było cicho, a on wspinał się coraz wyżej w kolarskiej hierarchii. Pracował dla Pantaniego, Simoniego i Cunego stając się jednym z najbardziej cenionych pomocników w kolarskim peletonie. W ubiegłym roku, na wyraźną prośbę Ivana Basso podpisał kontrakt z Liquigasem. Kilka miesięcy później z ofertą jazdy w Astanie zadzwonił Johan Bruyneel. Od kilku lat o zatrudnienie Szmyda w Caisse d’Epargne starał się Alejandro Valverde.

I właśnie dziś, na Mount Ventoux, wspólnie z Valverde Sylwester Szmyd dał nam spektakl, jakiego polscy kibice oczekiwali od wielu lat. Ileż lat musiało mu przelecieć przez głowę na ostatnim kilometrze mitycznej góry. Ileż wyrzeczeń, które doprowadziły do wspaniałego zwycięstwa. Wjechał na Szczyt najpiękniejszą drogą, żaden kilometr podjazdu nie został mu darowany. Dziś oczywiście znalazło się nagle wielu kibiców, którzy „zawsze wierzyli w jego sukces”… Na szczęście Sylwek nie ma problemu z odróżnieniem prawdziwych kibiców od tych, którzy uwierzyli w niego teraz, chociaż jeszcze wczoraj spisywali go na straty, wyśmiewając pracę „jakiegoś gregario”.

Poczytajcie jutro gazety, przejrzyjcie portale i posłuchajcie komentarzy. Będzie śmiesznie i straszno. Wsłuchajcie się także w wypowiedzi tych, którzy od lat odmawiają najlepszemu polskiemu kolarzowi prawa do startu w narodowej reprezentacji. A jeśli naprawdę kibicowaliście Sylwkowi, to mam Wam coś do przekazania, bo sam był zbyt zmęczony by siadać dziś do pisania. Prosił mnie, bym w jego imieniu podziękował wszystkim, którzy byli z nim i przy nim przez wszystkie lata kariery, którzy wspierali go w codziennej pracy i dążeniu do celu.

A ja dziękuję Tobie Sylwek. Nie tylko za dzisiejsze fantastyczne zwycięstwo. Dziękuję za rozmowy o kolarstwie, dzięki którym zrozumiałem wiele rzeczy. Za możliwość uczestnictwa w treningach i podpatrywania przygotowań do najważniejszych wyścigów. Wreszcie za Twoją pasję, najszlachetniejszą ze sportowych emocji.

tekst: Adam Probosz , cyclo.pl

foto: corvospro


Szmyd dołączył do legend

Sylwester Szmyd najlepszy na trasie piątego etapu Dauphine Libere! Polak wygrał odcinek z metą na jednym z najsłynniejszych kolarskich podjazdów - Mont Ventoux, a do tego założył koszulkę najlepszego górala wyścigu - czytamy w "Przeglądzie Sportowym".

Przez kilkanaście kilometrów morderczej jazdy uciekał razem z Alejandro Valverde. Hiszpan z Caissed'Epargne walczył o odrobienie strat i zdobycie żółtej koszulki, Polak z Liquigasu - o pierwsze w karierze zwycięstwo. Wspólny plan panowie zrealizowali tak sprawnie, że osiągnęli obydwa cele.

Do trzech razy sztuka
Tuż przed metą Polak miał chwilowe problemy, ale Hiszpan, który w ubiegłym sezonie kusił Polaka ofertą przejścia do swojej grupy, tego nie wykorzystał, poczekał na Szmyda. Doskonale wiedział, że gdyby nie jego praca mógłby wczoraj tylko pomarzyć opozycji lidera. Hiszpan, choć jest zawodnikiem konkurencyjnej grupy zachował się o niebo lepiej niż taki Vicenzo Nibali, który wiedząc, że jego klubowy kolega jest z przodu próbował ataków z grupki, w której byli liderzy...

- Ułożyło się tak jak chciałem. Co tu opowiadać? - uśmiecha się wczorajszy bohater i dodaje: - Skoczyłem w tym samym miejscu, co dwa razy w poprzednich latach. Udało się za trzecim razem!

- Cholernie mi się ta góra podoba. Trzeba zaatakować około 13 kilometrów przed metą. Tam najtrudniej, więc trzeba zrobić przewagę, bo ostatnie siedem kilometrów pasuje do mojej charakterystyki - mówił nam przed startem Polak.

Dostał wolną rękę
Kolarz, który przez całą karierę pracował na chwałę swoich liderów wiedział, że jest w dobrej formie, a co jeszcze ważniejsze, jego szefowie dają mu wolną rękę. Ivan Basso wczoraj próbował uciekać z Polakiem, ale widząc, że nie ma sił, odpuścił i pozwolił odjechać swojemu najlepszemu pomocnikowi.

- Podjechałem do niego i zapytałem co jest? Powiedział tylko: jedź! To pojechałem... - mówi Sylwek, który podczas wyścigu mieszka w pokoju z Basso. Wczoraj to Polak mógł być liderem! Kapitan Sylwka z poprzedniej grupy Lampre, czyli Damiano Cunego chyba nigdy by na to nie pozwolił.

źródło: Przegląd sportowy

foto: corvospro


Valverde zachował się jak wielki mistrz

Sylwester Szmyd przeszedł w środę do historii. Polski kolarz grupy Liquigas odniósł na legendarnym wzniesieniu Mont Ventoux swoje pierwsze zwycięstwo w karierze. 31-letni zawodnik udowodnił tym samym, że jest w stanie wygrywać etapy największych wyścigów świata.

Na metę środowego etapu Szmyd przyjechał skrajnie wycieńczony. Dopiero na ostatnich kilku kilometrach podjazdu na "Olbrzyma Prowansji" Polak jechał już dla siebie. Wcześniej zmuszony był pomagać liderowi Liquigas, Ivanowi Basso. Oto, co po morderczej wspinaczce powiedział na mecie najlepszy polski kolarz - Sylwester Szmyd.

Jak się czułeś na ostatnim fragmencie podjazdu?

SYLWESTER SZMYD: Było bardzo ciężko (śmiech). Towarzyszył mi ogromny stres. Wiedziałem, że mam szansę wygrać etap, ale wszystko mogło się równie dobrze potoczyć inaczej. Na ostatnich metrach czułem się kompletnie wyczerpany, jednak po chwilowym kryzysie udało mi się znów nacisnąć na pedały. Valverde zachował się wówczas jak wielki mistrz.

Czy porozumieliście się, co do tego, jak rozegracie ostatnie metry przed metą?

- Nie było między nami żadnych ustaleń. Zachowanie Valverde było jego naturalną reakcją. Obaj o coś na tym etapie walczyliśmy. On chciał zdobyć żółtą koszulkę lidera, a moim celem było wygranie etapu. Dlatego też nasza współpraca w ucieczce układała się tak dobrze. Valverde wygrał w swojej karierze już wiele wyścigów. Stąd też jego wspaniałe zachowanie.

To zwycięstwo jest chyba dla Ciebie szczególnie cenne?

- W dwóch wyścigach staram się zawsze walczyć o jak najlepsze miejsce w klasyfikacji generalnej: Tour de Romandie i Dauphiné Libéré. Na Giro, Vuelcie i Tour de France koncentruję się na pracy na rzecz liderów. Pracowałem już dla Cunego, Basso i Simoniego. W takich wyścigach jak Dauphiné, nasi liderzy dają nam więcej swobody. Mamy możliwość powalczenia o etapowe zwycięstwa.

Twój lider, Ivan Basso, nie był chyba dzisiaj w dobrym nastroju ...

- Wydaje mi się, że Basso jest w stanie jeździć naprawdę szybko. Jednak niełatwo jest wrócić do optymalnej dyspozycji po tylu latach przerwy. Moim zdaniem on i tak spisuje się bardzo dobrze.

Czy triumf na Mont Ventoux jest spełnieniem Twoich marzeń?

- To nie był pierwszy raz, kiedy próbowałem tu wygrać. Na Mont Ventoux uciekałem już trzy lata temu. Wówczas jednak peleton mnie dogonił. W 2007 roku lepszy okazał się Christophe Moreau. Mógłbym powiedzieć, że Giro jest dla mnie dobrym przetarciem przed Dauphiné Libéré.

źródło: eurosport.pl

foto: corvospro

czwartek, 11 czerwca 2009

Sylwester Szmyd wygrywa na Mont Ventoux

Chciało mi się wymiotować

- Na chwilę przez przed metą czułem się strasznie, kompletnie wymęczony. Chciałem wymiotować, a moje nogi się zablokowały - powiedział Sylwester Szmyd na mecie usytułowanej na górze Mont Ventoux.. Polak w czwartkowe popołudnie wygrał piąty etap słynnego wyścigu Dauphiné Libéré.

- Na chwilę przez przed metą czułem się strasznie, kompletnie wymęczony. Chciałem wymiotować, a moje nogi się zablokowały - mówił na mecie Sylwester Szmyd. - Tak naprawdę nie było żadnego porozumienia między mną i Valverde, że on daje mi wygrać. On zobaczył, co się ze mną działo na ostatnich metrach i postanowił poczekać. To było pierwsze zwycięstwo w mojej karierze, więc Alejandro zachował się jak prawdziwy dżentelmen. To wielki mistrz - dodawał bohater czwartkowego etapu.

- To ważne, aby wygrać na tej górze, ale będą jeszcze inne możliwości na zwycięstwa - powiedział Valverde. - To nie był mój prezent dla Szmyda. On naprawdę zasłużył na zwycięstwo. Dzięki niemu uzyskałem przewagę nad inni zawodnikami na podjeździe pod Mont Ventoux. Kiedy zaatakowałem, byłem zdziwiony, że tak szybko udało się powiększyć przewagę. Razem z Szmydem połączyliśmy siły i to działało znakomicie - dodał Valverde.

źródło: eurosport.pl

foto: Roberto Bettini 

Polak zdobył najbardziej morderczą górę

Kapitalny sukces Sylwestra Szmyda! Zawodnik grupy Liquigas wygrał piąty etap słynnego wyścigu Dauphiné Libéré. Polski kolarz wspaniale spisał się na morderczym podjeździe pod mityczną już górę Mont Ventoux i na mecie wyprzedził Alejando Valverde. Dla Szmyda to pierwszy taki sukces w karierze.

- Po cichu marzę o jakimś zwycięstwie etapowym. Najlepiej na Mont Ventoux - mówił Szmyd przed rozpoczęciem wyścigu. - Chciałbym, by noga była jak rok temu tutaj w górach. Chciałbym, by wszystko poszło jak sobie życzę, by wyścig się ułożył jak chcę. Dziś z Ivanem Basso rozmawiałem o taktyce na czwartkowy etap. Jesteśmy nawet razem w pokoju. Myślę, że jeśli mi się uda, muszę wcześniej odjechać, jak dwa lata temu, a on później będzie próbował dojechać... to już brzmi jak bajka - dodawał w środę. Okazało się, że sen naszego zawodnika się spełnił.

Polak dwa lata temu na tym samym etapie był drugi. Wtedy w końcówce przegrał z Francuzem Christophe'm Moreau, a ze zmęczenia wymiotował. Nic jednak w tym dziwnego. Nazywa "Górą Wiatrów" Mont Ventoux jest uważana za najtrudniejszą dla kolarzy górę świata. To właśnie na niej kończyły się w przeszłości etapy Tour de France. To na niej 42 lata temu z wyczerpania zmarł Brytyjczyk Tom Simpson. To góra, która nie wybacza słabości, a triumfatorami byli na niej tylko wybitni kolarze. Do tego grona dołączył teraz także Szmyd.

Czwartkowy etap był popisem naszego kolarza, ale trzeba uczciwie przyznać, że wygraną oddał mu Alejandro Valverde (Caisse d'Epargne). Hiszpan na ostatnich metrach nie atakował już Polaka, a wręcz zwalniał, aby nasz zawodnik zwyciężył. Szczególnie na ostatnich 400 metrach widać było, że każde kolejne naciśnięcie na pedały sprawia polskiemu zawodnikowi Liquigasu duży ból. Trzeci był inny hiszpański kolarz Haimar Zubeldia Agirre z Astany.

Honorowa postawa Valverde nie może jednak dziwić i w światowym peletonie nie jest czymś specjalnie wyjątkowym. 31-letni Sylwester bez wątpienia dogadał się z Alejandro, a temu nie zależało na zwycięstwie etapowym. Wcześniej to właśnie dzięki Szmydowi, Hiszpan osiągnął bowiem dużą przewagę nad dotychczasowym liderem wyścigu Cadelem Evansem. To głównie zasługa Polaka, że Hiszpan przyjechał na metę ponad dwie minuty przed Australijczykiem i dlatego założył żółtą koszulkę dla najlepszego kolarza.

Urodziny w Bydgoszczy kolarz natomiast bez wątpienia zasłużył na pierwszy etapowy triumf w zawodowej karierze. Na kilka kilometrów przed metą wolną rękę dali mu dyrektorzy Liquigas. Wcześniej Polak jak zwykle pracował na lidera swojego zespołu Ivana Basso. Włoch jednak miał problemy z kondycją i nie był w stanie walczyć wygraną.

Szmyd uważany jest za jednego z najlepszych "pomocników", czyli "gregario" na świecie. Ostatnie dobre wyniki kolarzy z jego ekipy, to głównie dzieło Polaka. Teraz wreszcie dla niego przyszedł czas na upragniony triumf.

To największy sukces polskiego kolarza od ponad 10 lat. Ostatnio, podobne wyniki osiągał tylko Zenon Jaskuła. Przed rokiem Szmyd w klasyfikacji generalnej Critérium du Dauphiné Libéré zajął ósme miejsce. Teraz po pięciu etapach zajmuje dziewiątą lokatę, a do prowadzącego Valverde traci trzy minuty i pięć sekund.

Sylwester został trzecim Polakiem w historii, który wygrał etap w Dauphiné Libéré. W 1993 roku najlepszy był 26-letni wtedy Cezary Zamana. Wcześniej dokonał tego także Czesław Lang.

źródło: eurosport.pl

foto: corvospro

Wypowiedzi po 5. etapie Dauphine Libere

Sylwester Szmyd (Liqugas), zwycięzca etapu: - Stres zaczął brać górę, nie potrafiłem przekuć go na zwycięstwo. Poczułem się źle i nawet zatrzymałem. Nie na starczę podziękowań dla Alejandro za jego postawę. Nawet jeżeli pomagałem mu na podjeździe, nie był zobligowany do takiej postawy na ostatnich metrach. Nie było między nami porozumienia co do tego prestiżowego zwycięstwa.

Alejandro Valverde (Caisse d'Epargne), 2. na etapie i nowy lider; - Zwycięstwo w Dauphine jest dla zespołu i dla mnie bardzo ważne. Chcę wystartować w Tourze, ale decyzja o tym nie znajduje się w moich rękach. Staram się jak najmniej o tym mówić, a skoncentrować się na zwycięstwie w Dauphine. Dziś czułem się dobrze i postanowiłem zaatakować. Szmyd stanowił dla mnie wielką pomoc, bez niego nie zyskałbym tak wiele czasu, ale nie podarowałem mu zwycięstwa. Teraz będę się bronił przed Evansem.

źródło: rowery.org

foto: corvospro

Najsłynniejsze kolarskie cytaty

"Kiedyś dojadę jeszcze do mety pierwszy. Właśnie w ten sposób jak dziś, na tegorocznej Romandii lub na Dauphine pod Mount Ventoux. Czyli nie z odjazdu, który odpuszcza się na 15 minut, lecz po skoku z grupy największych asów. Tak chciałbym to zrobić." (21.09.2007)

źródło: rowery.org

foto: corvospro

Mont Ventoux zdobyty!

foto: Roberto Bettini 

środa, 10 czerwca 2009

Dwa najgorsze etapy za mną

... dzisiejsza czasówka też i przyznam, że zmieściłem się w założonym przez siebie limicie straty. Było ciężko, płasko, duży wiatr. Nie lubię kiedy wieje tak mocno na tych płaskich czasówkach.

Jutro Mount Ventoux, chciałbym by noga była jak rok temu tutaj w górach. Chciałbym by wszystko poszło jak sobie życzę, by wyścig się ułożył jak chcę. Dziś z Ivanem rozmawiałem o taktyce, jesteśmy razem w pokoju. Myślę, że jeśli mi się uda muszę wcześniej odjechać, jak dwa lata temu, a on później będzie próbował dojechać... to już brzmi jak bajka.

Ale sam mi mówi bym się nie zdziwił i pamiętał, że pozostali na bank są super mocni i extra przygotowani. A to już wiem, wiem z kim się tu ścigamy! tak więc jak powiedział dyrektor, jutro i w sobotę jedziemy tak by wygrać etap, takie założenie taktyczne... a jak będzie...

foto: corvospro

czwartek, 4 czerwca 2009

Na Blockhaus zabrakło mi nóg

Już dawno żaden polski kolarz nie był tak widoczny na trasie wielkiego touru, jak Sylwester Szmyd podczas tegorocznego Giro. Dzięki pomocy Polaka liderzy Liquigas ukończyli wyścig w czołowej piątce klasyfikacji generalnej. "Szmyd jest najlepszym gregario na świecie" napisała La Gazzetta dello Sport.

Z Sylwestrem Szmydem rozmawiał Bartosz Rainka.

Czy po zakończonym w niedzielę Giro dobrze już czujesz się fizycznie?

SYLWESTER SZMYD: Czuję się bardzo dobrze. Wciąż odczuwam oczywiście zmęczenie, ale to normalne po tak długim wyścigu. W tej chwili odpoczywa jednak przede wszystkim moja psychika.

Czy jesteś zadowolony ze swojego występu?

- Jak najbardziej. Dobrze wykonałem swoją pracę. Wszyscy w ekipie są ze mnie bardzo zadowoleni, również nasi liderzy.

Czy szefowie grupy są usatysfakcjonowani miejscami zajętymi w Giro przez liderów? Nie oczekiwano od Ivana Basso lub Franco Pellizottiego zwycięstwa w tegorocznym wyścigu?

- Nie było takich oczekiwań. Oczywiście każdy z nich jechał po to, aby ten wyścig wygrać. Wiadomo jednak, że nie ścigaliśmy się na Giro z juniorami. Tam startowali najlepsi kolarze na świecie. Nigdy nie wiadomo, jak potoczy się rywalizacja. Dlatego też ciężko jest zakładać, że się wyścig wygra. Dwóch zawodników w czołowej piątce to znakomity wynik (Pellizotti był trzeci, Basso piąty - przyp. red.). Tym bardziej, że Mienszow i Di Luca byli w tym roku wyjątkowo mocni. Pellizotti był tuż na nimi, zajął miejsce na podium. Nie zapominajmy, że dla Basso był to pierwszy wielki tour po ponad dwuletniej przerwie. Jego piąte miejsce jest również świetnym wynikiem. Zresztą on jest bardzo zadowolony ze swojego występu.

Media włoskie zapowiadały jednak, że Basso będzie walczył o zwycięstwo. Czy kibice kolarstwa we Włoszech nie byli jego piątym miejscem lekko rozczarowani?

- Rozczarowani mogli być jedynie kibice słabo znający specyfikę naszego sportu. Sympatycy znający się na kolarstwie wiedzieli, że Basso przez ostatnie trzy lata przejechał około 200 wyścigów mniej od przeciętnego kolarza w peletonie. Zawodnicy, którzy wyprzedzili go w klasyfikacji generalnej Giro, w tym samym czasie zajmowali miejsca na podium największych wyścigów świata. Ivan w ogóle nie zakładał, że w tym sezonie będzie walczył o zwycięstwa w wielkich tourach. Ten sezon ma być dla niego jedynie przetarciem. Ambitniejsze cele pojawią się dopiero w kolejnych latach. Basso ma zamiar ścigać się jeszcze przez co najmniej pięć sezonów.

Powróćmy do etapu z metą na Blockhaus. W pewnym momencie wyskoczyłeś z grupki liderów i zyskałeś kilkunastosekundową przewagę. Chwilę później skoczył do przodu Pellizotti. Czy dostałeś wówczas polecenie od szefów grupy, by wrócić do grupki najlepszych i pomagać Basso? Nie mogłeś jechać dalej z "Delfinem"?

- Założenia były takie, że ja miałem skoczyć jako pierwszy i trochę odjechać. Franco miał zaatakować dopiero za jakiś czas. Pellizotti wiedział, jak ciężko mi przychodzą takie skoki, tym bardziej, że ruszyłem do przodu na najbardziej sztywnym odcinku podjazdu, gdzie nachylenie dochodziło do 12-14 procent. Sam nigdy bym się nie zdecydował na atak w takim miejscu. Ten skok przypłaciłem lekkim kryzysem. Potrzebowałem jeszcze 200 metrów, by wyrównać oddech i odzyskać siły. Tymczasem niespodziewanie u mego boku pojawił się Franco. Gdy mnie doszedł, nie miał zamiaru czekać. Od razu ruszył do przodu, aby wyrobić sobie jak największą przewagę nad grupką liderów. Ja zostałem przez chwilę "bez nóg". Jakbym nie miał czym kręcić. Nie mogłem przecież prosić Pellizottiego, żeby na mnie poczekał. Dopiero, gdy doszła mnie grupa "różowej koszulki" odzyskałem siły, złapałem swój rytm i mogłem już jechać razem z nimi. Różnie mogło to wyglądać (śmiech). To nie był jednak element taktyki. Wróciłem do grupki, bo zabrakło mi "nóg".

Czy na ostatnich kilometrach podjazdów, gdy liderzy Liquigas byli już daleko z przodu, miałeś ambicje, by walczyć o 20.-30. miejsce, czy raczej oszczędzałeś już siły na kolejne etapy, aby w kluczowych momentach znów pomagać liderom?

- W momencie, gdy szli do przodu, moja praca była już skończona. Oczywiście, że jechałem już potem na zupełnym relaksie. Na ostatnich czterech kilometrach potrafiło wyprzedzić mnie nawet 30 zawodników. Traciłem po półtorej, dwie, trzy minuty. Nikt ode mnie nie wymaga, abym walczył o 30. miejsce. To nie miałoby większego sensu. Chodzi o to, abym dobrze wykonał swoją pracę. Wszędzie tam, gdzie mogłem odpocząć, starałem się to robić.

Wiadomo już czy wystartujesz w Tour de France?

- Hmmmmmmm. No właśnie, wiadomo.

A zatem wystartujesz?

- Nie wystartuję. Pojadę razem z Ivanem Basso Vueltę. Okazało się, że Basso był bardzo zadowolony z naszej współpracy podczas Giro i poprosił mnie oraz szefów grupy o możliwość jej kontynuowania w Hiszpanii. Wszyscy w grupie Liquigas dawali mi początkowo wolną rękę. Sami pytali, gdzie będę chciał wystartować. Potem jednak okazało się, że Basso chce dobrze pojechać Vueltę i stąd ta prośba pod moim adresem. Kiedy Ivan szykuje się do wyścigu, to jest niemal pewne, że będzie w nim odgrywał pierwszoplanową rolę. Dla takich liderów naprawdę warto walczyć. Vuelta jest bardzo górzystym wyścigiem i z pewnością będę miał okazję, aby mu pomóc.

Kto w takim razie będzie liderem na Tour? Pellizotti, Nibali, czy może Kreuziger?

- Każdy z nich będzie miał zapewne "wolną rękę" w górach. Ich zadaniem będzie jak najlepsza jazda u boku Contadora i innych kolarzy Astany oraz walka na górskich etapach o ewentualne zwycięstwa. W górach nikt nie będzie na wymienioną trójkę jechał. Oni zresztą nie będą potrzebować tam pracowników. Będą po prostu musieli utrzymywać się z najlepszymi. Inaczej będzie wyglądał Tour de France w przyszłym roku. Wtedy pojedziemy powalczyć o czołowe miejsca z Basso i będziemy musieli być przygotowani na ogromną pracę na rzecz naszego lidera.

Jak oceniasz start w Giro Armstronga? Widzieliśmy wszyscy, jak Amerykanin rozkręcał się z etapu na etap. Czy ma on szansę powalczyć o pierwszą piątkę na Tour de France?

- Moim zdaniem on będzie walczył o zwycięstwo. Nie będzie już zapewne o klasę lepszy od wszystkich wokół, jak miało to miejsce wcześniej, jednak spokojnie może myśleć o podium. Lance'owi ogromny szacunek należy się już za Giro, gdzie momentami jechał naprawdę świetnie. Niewyobrażalne, że ten człowiek przez tyle lat nie uprawiał wyczynowo sportu i już jest w takiej dyspozycji. Na Tour de France będzie z pewnością znakomicie przygotowany. Zresztą rywalizacja w Astanie zapowiada się pasjonująco. Przecież w kazachskiej grupie jest również Contador, który obecnie jest zdecydowanie najlepszym kolarzem na świecie.

źródło: eurosport.pl

foto: Roberto Bettini

środa, 3 czerwca 2009

Szmyd: buono il mio Giro. E Basso migliorerà

Szmyd: moje dobre Giro. Basso będzie lepszy.

Per un leader, l’obiettivo in un grande Tour è la classifica generale. Quando, alla finelle tre settimane di corse, gli obbiettivi sono raggiunti, puo’ tornare con calma a casa. Ma durante le tre settimane, la gente si scorda velocemente che dietro i risultati di un leader, c’è una squadra, ci sono i gregari che sudano, scortano, aiutano il capitano. Sylwester Smyd è uno di questi gregari. Arrivato l’inverno scorso alla Liquigas (dalla Lampre), lo scalatore polacco ha pedalato al fianco di Ivan Basso e Franco Pellizotti, i leader della squadra di Roberto Amadio, verso la conquista della maglia rosa. E se il successo non è arrivato, il polacco ha comunque svolto il suo compito a meraviglia.

Dla lidera celem w Wielkim Tourze jest klasyfikacja generalna. Kiedy po trzech tygodniach cele zostają osiągnięte może spokojnie wrócić do domu. Podczas trzech tygodni ludzie szybko zapominają, że za wynikami lidera stoi zespół, robotnicy w pocie czoła pracują na swych kapitanów. Sylwetsre Szmyd jest jednym z tych robotników. Przybył do Liquigasu ostatniej zimy z ekipy Lampre. Polski góral jechał u boku Ivana Basso i Franco Pellizottiego, liderów drużyny prowadzonej przez Roberta Amadio i chcącej zdobyć różową koszulkę. Jakkolwiek ten sukces nie został osiągnięty to Polak wykonał swe zadania we wspaniałym stylu.

“Da gregario, sono contento del mio Giro. La squadra e i miei compagni sono soddisfatti di quel che ho fatto. Nella Liquigas, mi sento benissimo: cerco sempre di svolgere il mio lavoro con calma, conscio delle mie dotie. Per questo Giro, ho lavorato bene per i miei leader, Basso e Pellizotti. Dunque tutto è a posto per me” spiega il scalatore della squadra di Roberto Amadio.

Z punktu widzenia robotnika jestem zadowolony ze swojego Giro. Drużyny i moi koledzy są zadowoleni z tego co zrobiłem. W drużynie Liquigas czuję się bardzo dobrze. Staram się zawsze wykonać moją pracę ze spokojem, znając swoje zalety. W zakończonym Giro pracowałem dla swych liderów: Basso i Pellizottiego. Tak więc według mnie wszystko było w porządku” – wyjaśnia góral z ekipy Roberta Amadio.

In vista del ritorno alle competizioni, è stato proprio Ivan Basso a chiedere allo staff tecnico della Liquigas l’arrivo del polacco. “Il progetto di Ivan mi è sempre piaciuto. Dopo tre anni lontano dalle competizioni, lui vuole lavorare sul lungo termine. Ovviamente deve migliorare qualcosa, come nelle cronometro. Ma già quest’anno ha lottato con corridori forti e ha finito il Giro al quinto posto. Credo che nei prossimi anni, potremmo fare cose belle insieme” spiega.
Adesso il programma del Szymd è tutto stilato su quello di Basso: “Niente Tour de France, dove la squadra vuole puntare tutto su Bennati e vincere tappe. Lo trovo giusto. Dunque farò Delfinato e Vuelta dove Basso punterà alla classifica generale”.


W obliczu powrotu do rywalizacji sportowej to własnie Ivan Basso poprosił dyrektorów ekipy Liquigas o zatrudnienie Polaka. „Projekt Ivana zawsze mi się podobał. Po trzech latach z dala od wyścigów, chce on pracować długofalowo. Oczywiście musi się jeszcze poprawić, przede wszystkim w jeździe na czas. Niemniej już w tym roku rywalizował z mocnymi kolarzami i ukończył Giro na piątym miejscu. Wierzę, że w następnych latach możemy razem osiągnąć piękne wyniki”- wyjaśnia Szmyd. Teraz w jego programie wszystko jest zaprojektowane według programu Basso. „Żadnego Tour de France, gdzie zespół celował będzie w zwycięstwa etapowe daniele Bennatiego. To dobry wybór. Przejadę Dauphine Libere i Vueltę, podczas której Basso będzie celował w „generalkę”.

Jerome Christiaens

źródło: www.tuttobiciweb.it

tłumaczenie Daniel Marszałek

foto: Roberto Bettini

W moich najbliższych planach dość duża zmiana

... po Dauphiné Libéré wakacje a potem Vuelta. Ivan chce mnie w Hiszpanii gdzie jedzie walczyć i potrzebuje mocnego składu w górach, jak słusznie dodaje dyrektor sportowy, lepiej bym pomógł Ivanowi na Vuelcie niż jeździć koło Romana na TdF, który pewnie o top 5 nie będzie jeszcze walczył. Wolą zatem wziąć jednego kolarza więcej dla Benny, który będzie walczył o etapy na bank a za rok jedziemy z Ivanem Tour!

foto: Roberto Bettini

Basso nie puścił Szmyda na TdF!

Jak dowiedział się eurosport.pl,  Sylwester Szmyd nie pojedzie w Tour de France! Współpraca między polskim kolarzem a Ivanem Basso w trakcie Giro układała się tak dobrze, że szefowie grupy podjęli decyzję o ich wspólnym starcie we Veulcie. Zadowolony z postawy Szmyda zabiegał o to sam lider Liquigas.

Basso był wniebowzięty pracą, jaką Szmyd wykonał dla niego podczas Giro d'Italia. - Szmyd jest doskonałym gregario. Chciałem, aby Sylwek pomagał właśnie mi, gdyż jest on kolarzem ponaddźwiękowym - komplementował polskiego kolarza.

Po świetnym występie we Włoszech taka prośba do Polaka nie może być zaskoczeniem. Szmyd, który miał jechać w Tour de France, zrezygnuje z tego startu i z chęcią będzie wspierał lidera Liquigas właśnie w Hiszpanii. Choć TdF odbywa się w lipcu, a Vuelta dopiero na przełomie sierpnia i września, kolarze zwyczajowo startują w dwóch z trzech wielkich tourów, do których zalicza się też Giro.

Do prośby Basso przychylili się dyrektorzy grupy, który również są zadowoleni z pracy Polaka. W Tour de France liderami Liquigas będą Roman Kreuziger, Vincenzo Nibali oraz Franco Pellizotti.

źródło: Eurosport

foto: Roberto Bettini

wtorek, 2 czerwca 2009

Czesław Lang ocenia Polaków na Giro

Jacek Sadowski: Jak oceni Pan występ naszych zawodników?
Czesław Lang: Bardzo ładnie pojechał Sylwester Szmyd, który był widoczny na ciężkich, górskich etapach. Pokazywał się, skutecznie pomagał swojemu liderowi. Na jednym z najcięższych etapów zajął wysokie siódme miejsce. To zawodnik, który cały czas się rozwija i wierzę w to, że kiedyś przyjdzie taki dzień, że będzie mógł jechać dla siebie i może wygrywać, jak nie całe Giro, to chociaż poszczególne etapy. Na pewno bardzo będę mu kibicował, by rozwijał się w tym właśnie kierunku. Bartosz Huzarski też kilka razy pokazał się na trasie. Troszkę gorzej niż Szmydowi szło mu po górach. Uważam jednak występ obu nasz reprezentantów za udany.

Źródło: www.skandiamaraton.pl

foto: corvospro