środa, 30 marca 2005

Wyścig poniedziałkowy właściwie mało przypominał wyścig

Niestety nie udało mi się spędzić całych Świąt z Moją Miłością - taka praca. Ale za to "Martino" odpuścił mi próby etapów Giro gdzie miałem jechać wraz z Damiano i "Gibo" dziś i jutro. Dla mnie to i tak bez różnicy, bo muszę ich ciągnąć czy bez względu na to czy akurat jest bardziej płasko czy bardziej stromo. Wyścig poniedziałkowy (Giro Provincia di Reggio di Calabria) właściwie mało przypominał wyścig tzn. było trochę ścigania na początku, potem podjazd na spokojnie i dalej już do samej mety równe tempo nadawały drużyny zainteresowane końcowym sprintem. Ja zaś cały dystans przejechałem spokojnie w grupie na kole Damiano. W niedzielę wylatuje na Vuelta al Pais Vasco. Damiano w zeszłym roku był na nim szesnasty, więc jak teraz znajdzie się około dziesiątego miejsca w "generalce" to będzie dla nas niezły wynik. Wyścig ciężki, jechałem go dwa lata temu z Marco Pantanim i tak jak mnie wtedy rywale "naciągnęli" to chyba nigdzie indziej się nie zdarzyło. Przez cały etap toczy się walka, podjazdy są krótkie, a przez to szybko pokonywane no i ta ciągła zmiana rytmu bo tereny są pofałdowane bez metra płaskiego. Wszystko czego nie lubię, ale też zarazem to co potrzeba żeby dobrze potrenować. Mam nadzieje, że pogoda jednak dopisze, choć czymś normalnym na tym wyścigu jest deszcz, a czasem nawet śnieg. Potem 10 kwietnia Klasika Primavera i dalej dwie etapówki: Giro del Trentino (od 19 do 22 kwietnia) i Tour de Romandie (od 26 kwietnia do 1 maja).

O klasykach, które właśnie na dobre się zaczynają za wiele powiedzieć nie mogę poza tym, iż bardzo lubię je oglądać w telewizji. O ile jednak Flandria (Ronde van Vlaanderen) czy Paryż-Roubaix to wyścigi całkowicie nie dla mnie, o tyle Amstel Gold Race czy Liege-Bastogne-Liege mógłbym już pojechać i tak zresztą miało być w tym roku jak już wcześniej wspomniałem. Te dwa wyścigi oraz Strzałę Walońską przejechałem trzy lata temu i powiedziałem basta - jak nie będę musiał to tu nie wrócę. To imprezy, na które trzeba jechać jak najlepiej przygotowanym i z odpowiednią motywacją tj. być nastawionym na walkę. Nie należy ich traktować tylko jako element przygotowawczy do późniejszych startów. To po prostu długie, ciężkie wyścigi w bardzo silnej obsadzie. Do tego trzeba dodać, że o tej porze roku w Belgii można spotkać każdą pogodę. Siedzi się tam przez tydzień i często nie ma nawet możliwości potrenowania, bo albo pada śnieg, albo deszcz czy grad i są akurat 3 stopnie Celsjusza. Ja po powrocie z Belgii w 2002 roku miałem odczucie jakbym się cofnął z formą o dwa tygodnie. Poza tym jak zawsze powtarzałem, klasyki są nie dla mnie. Nie jestem kolarzem, który jest w stanie dać z siebie wszystko na tym jednym, jedynym wyścigu, w ciągu określonych kilku godzin. Wolę wyścigi etapowe, gdzie wysiłek po części się rozkłada, ale gdzie najważniejsza jest wytrzymałość i regeneracja dzień po dniu.

sobota, 26 marca 2005

Semana Catalana - 21 miejsce w "generalce"

Muszę przyznać, że cenniejsze od dziewiętnastego na Vuelta a Murcia. Dużo silniejsza obsada (Roberto Heras, Iban Mayo, Dario Frigo no i sam Simoni), cięższe etapy - czyli forma zwyżkuje ... mam nadzieje. Właściwie to cały ten wyścig przejechałem na tyle na ile było mnie stać. Pocieszające biorąc pod uwagę, że często trenowałem i wydawało mi się, że jest nieźle, ale jak jechałem na wyścig to czułem się dużo słabszy. Jak napisałem do Piepoliego po etapie z metą pod górę (trzecim), że nie zaskoczyłem siebie gdyż pojechałem na tyle na ile pozwoliło mi dotychczasowe wytrenowanie. Jak już jesteśmy przy tym etapie to cały dzień nie czułem się najlepiej, ale ostatni podjazd jakoś mi poszedł. Od dołu ciągnął Darek Baranowski. Strzeliłem na dziewięć kilometrów przed metą i straciłem około pięciu minut. Brakuje mi wytrzymałości progowej, ale to jeszcze nie problem bo po Murcii nie trenowałem wcale powyżej progu tlenowego. Temu dopiero miała posłużyć Semana. Na wszystkich etapach jak zostawało jeszcze 20-25 kolarzy na podjeździe to też tam byłem. Czasówka poszła nieźle (nie gorzej niż na Murcii) - w tym roku jeżdżę lepiej na czas niż w poprzednich latach. Chciałem się założyć z "Rybą" o 100 euro, że wygram z nim piątkową czasówkę, ale Darek z powodów żołądkowych (zatrucie) nie wystartował. Ostatecznie założyłem się o to samo z kolegą klubowym Patxi Villą o 10 euro i wygrałem.

Już wczoraj wróciłem z Hiszpanii. Poranek Wielkanocny spędzę w domu z narzeczoną, która przylatuje dziś wieczorem. Jutro wieczorem lecę już jednak na wyścig jednodniowy Giro Provincia di Reggio Calabria. Później (od 4 kwietnia) startuje w Vuelta al Pais Vasco i to będzie mój pierwszy start w wyścigu z cyklu ProTour, a dalej w tym samym regionie Klasika Primavera (niedzielę 10 kwietnia). A co do VaPV ciekaw jestem postawy Ibana Mayo, który na zbyt mocnego podczas Semana Catalana nie wyglądał. Tymczasem VaPV był dla niego zawsze najważniejszym startem w pierwszej części sezonu. Darek Baranowski mówił mi, że do Giro d'Italia nie będzie się już ścigał, a ja w tym czasie mam całe mnóstwo wyścigów - nie wiem nawet czy nie za dużo. Co prawda nie byłbym spokojny jadąc na Giro po 6-tygodniowej przerwie w startach, ale z drugiej strony jechać wyścig za wyścigiem przed tak wymagającą imprezą jak Giro? Zobaczymy jak to wyjdzie - na szczęście pomiędzy kolejnymi startami mam około 10-12 dni przerwy.

Życzę Wszystkim Spokojnych Świąt Wielkanocy.

sobota, 19 marca 2005

A jednak Alessandro Petacchi !

...czyli niespodzianki nie było. Wygrał kolarz, którego widziałem skoncentrowanego praktycznie na tym jednym celu od grudnia, zawodnik który od początku sezonu pokazywał, że jest znakomicie przygotowany i dziś na via Roma okazał się mocniejszy (psychicznie) i silniejszy (fizycznie) niż przed rokiem. Zaimponował mi sam finisz - bardzo ciekawy, tym bardziej że w pierwszej grupie pozostali niemal wszyscy najlepsi sprinterzy łącznie z Mario Cipollinim. Pod Poggio jak widzieliśmy nikomu nie udało się uzyskać większej przewagi, ale w ostatnim czasie sprinterzy wspomagani przez swoje mocne drużyny radzą sobie znakomicie na niedługich podjazdach. Wszyscy czekali na akcje Alejandro Valverde czy Aleksandra Winokurowa ale i ich "skoki" nie przyniosły większych efektów. Sześć sekund na szczycie Poggio jakie w tym roku uzyskała atakująca grupka to zbyt jednak mało.

Ostatnio słyszałem glosy wielu ludzi którzy mówili, że "Peta" wygrywa tylko dlatego że ma mocną drużynę i że bez swojego "treno" nic nie byłby w stanie zrobić. Tymczasem na dzisiejszym finiszu widzieliśmy pełną moc Petacchiego gdy wystawiony na wiatr przez Paolo Bettiniego (rozprowadzającego swego sprintera Belga Toma Boonena) i pozostawiony bez swej drużyny przeszło 200 metrów przed metą po lekkim zawahaniu sam zaczął finisz i wszystkich praktycznie zerwał z koła! Na przejażdżce rano jechałem z kolegą, właścicielem jednego z tutejszych hoteli i zarazem wieloletnim przyjacielem Petacchiego, który wczoraj wspomniał, że rozmawiał wczoraj z "Petą". Aleksandro mówił mu, że czuje się mocny, a w zeszłym roku był zbyt pewny siebie i wiedząc że doskonale finiszuje na cięższych wyścigach przed San Remo odpuszczał. W tym roku nawet na etapach (np. Tirreno-Adriatico) nie w jego typie starał się trzymać czołówki do samego końca, męcząc się strasznie i dając się "naciągać". Takie podejście miało poprawić jego wytrzymałość na końcówce wyścigu (M-SR), bo w zeszłym roku mimo że był w grupie, nie miał kompletnie nogi aby skutecznie zafiniszować. Cieszę się, że wygrał bo to w końcu sąsiad i znajomy z treningów.

A ja jadę jutro na Semana Catalana. Jestem trochę poobijany bo wczoraj się wywróciłem na treningu. Cóż, zdarza się. "Leo" (Leonardo Piepoli) opowiedział mi ze szczegółami podjazd pod metę na trzecim etapie i chyba mi się on spodoba. Właśnie przeliczyłem, że w jedenaście dni zrobiłem wraz z Arkiem Wojtasem prawie 1400 kilometrów. Dużo, ale przede wszystkim godzin konkretnej pracy.

czwartek, 17 marca 2005

Wczoraj odbyłem praktycznie ostatni trening

...(2450 metrów przewyższenia w ciągu 6 godzin 25 minut) w mikro-cyklach wcześniej zaplanowanych. Nad morzem jest coraz cieplej tzn. około 20 stopni, ale mimo wszystko wczoraj jak jechałem 16-kilometrowy podjazd to do szczytu nie dojechałem z powodu śniegu na drodze. To była ciężka zima, bo od ośmiu lat jak tu jestem nie pamiętam takiego śniegu. Jutro w miarę spokojnie tzn. od 4 do 5 godzin i jeszcze w sobotę godzinka za samochodem po czym w niedzielę lecę na Semana Catalana. Od ponad tygodnia trenuje ze mną Arek Wojtas, w zeszłym roku zawodnik CCC Polsat. Dużo lepiej jak można się do kogoś na co dzień po polsku odezwać, a i treningi mijają lepiej. Wczoraj rozmawiałem z Simonim i mówił żebym się szykował bo trzeba wygrać Catalanę ... czyli już wiem po co tam jadę. Ważne że on jest dobrze nastawiony, ale Vuelta a Aragon nie chce mu się na dzień dzisiejszy jechać, dlatego mnie prawdopodobnie czeka jednak wyścig Dookoła Kraju Basków.

Dwa dni temu z Paryż-Nicea wrócił Piepoli. Mówił że we Francji był bardzo wysoki poziom, a najbardziej męczyło wszystkich wysokie tempo na płaskich i pofałdowanych etapach. Liczne ataki, próby odjazdu, a przez to nerwówka - jednym słowem ciągły stres. Między innymi na skutek tych okoliczności zaliczył kraksę i jest teraz cały poobijany bo mu po plecach przejechali. Zażartowałem sobie z niego, że jak kolarze widzieli coś małego i żółto-czarnego (stroje Saunier Duval są żółte, a rowery koloru czarnego) to myśleli że to "śpiący policjant" jakich wiele na szosie i może usiłowali go przeskoczyć. Z kim bym ostatnio nie rozmawiał to wszyscy jako głównego faworyta na sobotę (M-SR) upatrują we Freire. To mnie nie dziwi po tak spektakularnych finiszach na Tirreno-Adriatico. Może mu się udać, bo nawet jeśli miałoby nie dojść do finiszu z większej grupy to trudno będzie zgubić na podjeździe pod Poggio Hiszpana będącego aż w takiej formie. Jeszcze jedną jego zaletą jest znakomita wytrzymałość. Proszę zwrócić uwagę że spora część imprez, które dotąd wygrał to wyścigi bardzo długie i raczej ciężkie. Nie szukając daleko do tej grupy wyścigów można zaliczyć wszystkie Mistrzostwa Świata czy Milano-San Remo bardzo wymagający zważywszy na maratoński dystans. Będzie ciekawie to pewne!

niedziela, 13 marca 2005

Dziś przejechałem 175 kilometrów w 6 godzin i 15 minut


...po drodze 2400 metrów przewyższenia m.in. wjazd na wspomnianą wcześniej Campocecinę. Ten podjazd zajął mi około godziny, na szczycie leżało mnóstwo śniegu i było zaledwie 4 stopnie. To mój pierwszy taki długi podjazd na treningu w tym roku. Widziałem Oscara Freire podczas Tirreno-Adriatico co za finisze - niesamowite. Hiszpan robi wrażenie, ale moim faworytem na San Remo i tak pozostaje Petacchi. Co do mojego debiutu w ProTour to zobaczymy. Czekam na decyzje Gilberto Simoniego w sprawie Aragonii. Jeśli się on się zdecyduje to ja również pojadę i wtedy odpuszczam Vuelta al Pais Vasco. Wówczas aż do Giro polecę programem z zeszłego roku. Jeśli on nie jedzie to i cała ekipa się tam nie wybierze, a ja pojadę: VaPV, Giro del Trentino i Tour de Romandie. Wolałbym jednak osobiście jak już mówiłem opcję z Aragonią.

Jeśli chodzi o Paryż-Nicea to Darek Baranowski ma klasę, w to nigdy nie wątpiłem. Czasem może za bardzo tylko wczuwa się w rolę pomocnika ... nawet wtedy jak nie za bardzo ma komu pomagać. Uważam, że mógłby o wiele więcej osiągnąć, bo ma do tego środki i możliwości! Simoni na Mont Faron mnie trochę zaskoczył, nie spodziewałem się że będzie tak mocny już teraz. Widać że jest mocno nastawiony i skoncentrowany na tym aby zacząć Giro w 100%-owej formie jak to miało miejsce dwa lata temu. Ciekawe Giro się zapowiada... ale wcześniej jest dużo innych startów, więc żyjmy tym co mamy na bieżąco.

środa, 9 marca 2005

Widziałem sam finisz

Dzisiaj (tj. na pierwszym etapie Tirreno-Adriatico) klasę pokazał "Peta" nikt nawet nie spróbował z nim walki nawiązać. Widziałem sam finisz, bo dziś jeździłem prawie 6 godzin i zrobiłem w tym czasie 2100 metrów przewyższenia - to nie dużo jak na tak długi trening, ale śnieg leżący w górach nie pozwala na przejeżdżanie dłuższych podjazdów. Wjechać jeszcze można ale kto potem zjedzie w tym zimnie. Aczkolwiek pamiętam że dwa lata temu razem z "Leo" (Leonardo Piepoli) przynajmniej dwa razy wjeżdżaliśmy pod najdłuższy w okolicy, prawie 21-kilometrowy podjazd tzn. zaczynający się w Carrarze i prowadzący do Campoceccina (na wysokość 1300 metrów n.p.m. z przewyższeniem blisko 1100 metrów) 21km). Wówczas na szczycie termometr pokazywał 0-1 stopni Celcjusza! Tak więc jak się chcę to można - może spróbuję w niedzielę?

Ucieszyła mnie wiadomość o czasówce w Katalonii, której w ostatnich latach nie było. Natomiast ten najtrudniejszy w wyścigu podjazd (pod Coll de Pal na trzecim etapie - 19 km przy średnim nachyleniu 6,5 %) mi się podoba, bo daje możliwość ustawienia się tj. złapania oddechu na jego pierwszych, łagodniejszych trzech kilometrach. Chodzi o to, że nie umiem się pchać żeby wziąć podjazd całkiem z przodu gdy najpierw "zasuwa się" 60km/h na płaskim terenie przed podjazdem, a do tego jeszcze trzeba na początku takiego wzniesienia zregenerować to szybkie tempo na płaskim, które mnie wykańcza. Jednak jest już lepiej tzn. aż tak bardzo na płaskim się nie męczę. Gdy przeszedłem na zawodowstwo to "strzelałem" jak się tylko podjazd zaczynał i nawet jak byłem mocny pod górę, to wcześniej zbyt wiele kosztowała mnie szybka jazda po płaskim.

W mojej okolicy jest obecnie w miarę ciepło, ale jednak dużo zimniej niż zwykle o tej porze roku. Dziś i wczoraj na "lungomare" (nad wybrzeżem Morza Liguryjskiego) Polar pokazywał mi 14 stopni. Można trenować - a ja robię to w 3-dniowych mikrocyklach. Dwa dni pracy i dzień odpoczynku. Pierwszy dzień to generalnie siła i szybkość - około 5 godzin, a drugi dzień wytrzymałość tzn. cały trening w tętnach średnich, pod progiem tlenowym, z długimi podjazdami, a całość to znów 5-6 godzin. Trzeci dzień jadę maksymalnie 2 godziny. Aha po Semanie miałem w planach Vuelta al Pais Vasco (Dookoła Kraju Basków), ale raczej tego wyścigu nie pojadę, bo wskoczyła Vuelta a Aragon (13-17 kwietnia), a ja wolę przejechać właśnie tą imprezę bo cieplej i wolniej. Klasyki w Ardenach też miałem jechać, ale prawie na kolanach błagałem Martino (dyrektora sportowego - Giuseppe Martinelliego) żeby mi je odpuścił gdyż chcę wystartować w Giro del Trentino (19-22 kwietnia). Dlaczego opowiem przy okazji.

poniedziałek, 7 marca 2005

Powiem szczerze, że miałem prawdziwe urwanie głowy od rana

... gdyż najpierw byłem na starcie Giro della Provincia di Lucca, jako że wyścig odbywał się blisko mojego domu. Pierwsza porażka "Pety" (Alessandro Petacchiego) w tym sezonie. Czekam niecierpliwie na Milano - San Remo. To wyścig, którego nie chciałbym nigdy jechać ... ponieważ bardzo mnie pasjonują jego ostatnie kilometry oglądane na żywo w telewizji. Nie wiem za bardzo jaki jest jego prestiż w Polsce czy w innych krajach, ale tu w Italii dla miejscowych zawodników zwycięstwo właśnie w tej imprezie pozostaje największym marzeniem.

Przejdźmy do mojego występu w Vuelta a Murcia (2-6 marca). Uważam, że był to doskonały wyścig jak na otwarcie sezonu i przygotowanie do ważniejszych startów. Jedna meta pod górę (na etapie czwartym do Collado Bermejo), nie za ciężka czasówka, etapy dla sprinterów oraz odcinki zwane we Włoszech "spacca-gambe" czyli dla uciekinierów. Dopiero tydzień przed tym wyścigiem wznowiłem treningi po prawie tygodniowej chorobie (5 dni bez roweru), ale wcześniej trenowałem ciężko i dużo, tak więc widzę po wyniku że dużo nie straciłem. Szczególnie zadowolony mogę być z czasówki (piętnaste miejsce - na 22 kilometrach strata 1:45 do zwycięzcy Danilo Hondo), na której niewiele straciłem do takich specjalistów jak: Uwe Peschel, Jose Ivan Gutierrez czy David Plaza. Mogło być lepiej na etapie górskim. Aby przyjechać w grupce 30 sekund bliżej najlepszych, gdzie przez długi czas byłem zabrakło tylko chwilowego przetrzymania ... to ciągłe dążenie do podniesienie progu bólu! Gdyby się udało dałoby mi to 10 miejsce w generalce całkiem niezłe jak na sam początek sezonu.

Poziom może nie był za wysoki, ale i Damiano Cunego uzyskał pozytywną odpowiedź na pytanie i wątpliwości dotyczące własnej formy i stopnia przygotowania do sezonu. Etap był jego, bo ze swoimi zdolnościami sprinterskimi mógł liczyć na zwycięstwo. Niestety na 5 kilometrów przed metą musiał zejść z roweru i wyjąć zaklinowany przez przednią, pękniętą przerzutkę łańcuch. Kilkadziesiąt sekund stracił i kosztowały go one etap, drugie miejsce w klasyfikacji generalnej a nasz zespół zwycięstwo drużynowe w tym wyścigu! Takie rzeczy nie mogą się zdarzać ... mi osobiście przytrafiło się coś podobnego dwa razy w zeszłym roku, ale od Giro mieliśmy już inne przerzutki z przodu, po tym jak zrezygnowaliśmy z karbonowych, które "lubią pękać". W tym roku nie wiedzieć czemu znów mamy w rowerach te wadliwe. Najbliższy start to Semana Catalana za dwa tygodnie (od 21 do 25 marca). Będę chciał ją przejechać znów spokojnie, nie 'wypluwając' się na każdym etapie. Spróbuję pojechać solidnie etap z metą pod gorę, żeby sprawdzić się gdzie jestem. Pozostałe etapy potraktuję jako uzupełnienie pracy którą wykonam w najbliższych dwóch tygodniach poczynając od jutra.