sobota, 10 czerwca 2006

Cóż, dziś nie poszło

Głowa chciała, ale organizm już nie dał rady. Tempo bardzo wysokie od startu, Nie czułem się najgorzej i myślałem że nie będę miał dziś większych problemów. Niestety nie dałem rady. Mimo wszystko muszę być zadowolony z całego Dauphine. Ścigam się od dwóch miesięcy non stop a i tak pod Mont Ventoux stać mnie jeszcze było na pierwsza 15-tkę.

Umawiałem się dziś nawet na atak z moim dobrym kolegą Oscarem Sevillą. Potem jednak jak podjechał do mnie w połowie Col de la Croix de Fer zapytać jak się czuję to mu powiedziałem, że kiepsko i nigdzie nie jadę. Fakt na 3 kilometry przed szczytem "odbiły mi korby" i więcej nie doszedłem już do czołówki. Ja jednak nie mam powodów do zmartwień, ale co niektórzy, biorąc pod uwagę bliskość Tour de France myślę ze nie maja głowy spokojnej. Na przykład Landis jak dziś odbijał to widziałem że ledwo jechał i z pewnością nie było to taktyczne zagranie!

Wczoraj natomiast było super, powiem nawet, że lepiej niż dzień wcześniej pod Mont Ventoux. Puściłem na kilka sekund najlepszych pod Izoard, ale na mecie i tak miałem poniżej 2 minut straty. Leo powiedział, że powinienem więcej jeździć tak jak na czwartym etapie tzn. próbować atakować, że było super. Teraz już tylko 130 kilometrów do wakacji. Jak pisałem będę miał tydzień bez roweru i potem spokojny powrót do kondycji. Maszyną nie jestem i odczuwam już bardzo te praktycznie 40 startów pod rząd. Sevilla też zauważył, że w tym roku jadę muchas carreras i wszystkie mocno "na fulla".

czwartek, 8 czerwca 2006

Mont Ventoux!

Żeby tylko nie wyszło, że narzekam wkoło jak większość moich kolegów kolarzy, a potem nogą kręcę całkiem nieźle. To nie tak, ale dziś od rana czułem się bardzo dobrze i sam zresztą mówiłem Leo na początku podjazdu, że jak tylko się trochę rozjadą to ja skoczę. Powinienem to zrobić zaraz za Sewillą, ale byłem tyci z tyłu. Potem jakoś tez się noga kręciła i wybroniłem się bardzo dobrze. Lubię takie podjazdy tzn. nie za ciężkie, długie z selekcją od tyłu - typowe dla Tour de France. Zaskoczyłem się, że dużo z ochotników do wygrania Touru było dziś raczej z tyłu, no ale do tego wyścigu jest jeszcze dużo czasu. Kto odpoczywał po pierwszej części sezonu to dopiero zaczyna nabierać rytmu wyścigowego.

Cały dzień raczej spokojny o ile tak można powiedzieć, bo tutaj we Francji nigdy raczej nie jedzie cala grupa tylko wciąż pojedynczo, jeden za drugim. Miałem chwilę, żeby porozmawiać z "Rybą", Popowiczem z którym prawie dwa lata się nie widziałem i z Valverde, który od Murcii sam do mnie podjeżdża i zagaduje. Jarosław mówił, że nie wie jak będzie na TdF, a liderem u nich zostanie ten kto będzie w najlepszej formie po pierwszych podjazdach. W międzyczasie (rok temu) się ożenił, a teraz tzn. po TdF weźmie jeszcze ślub kościelny.

Kolejne dwa etapy też będą ciężkie. Ja będę jechał z dnia na dzień. Dziś czułem się dobrze, ale nie zapominam że pierwsze dwa etapy ledwo z grupą pod hopki wytrzymałem. Piotr Mazur mówił, że jest już bardzo zmęczony i ciężko mu się jedzie, bo nie zregenerował się po Giro. Jest młody i tak ciężkie Giro na pewno przez jakiś czas będzie odczuwał, ale przyda mu się to w przyszłości, już w przyszłym roku.

wtorek, 6 czerwca 2006

To mój pierwszy start we Francji

...w karierze profesjonalnej. Wrażenia? Brzydkie drogi, ciągły wiatr, pełno rond na drodze, warunki zakwaterowania tragiczne (z tego słynie Tour de France) a o jedzeniu nie wspomnę. Wczoraj wydawało nam się, że jesteśmy w szpitalu. makaron podgrzany w mikrofalówce był tak rozgotowany że można go było łyżką jak pure ziemniaczane nakładać, a na drugie danie kawałki kurczaka w wodzie gotowane i na deser mus jabłkowy.

Kaszel mnie męczy i nie ułatwia ścigania a do tego i noga już nie ta co wcześniej, ale to normalne. Uspokajam się: Trentino, 3 dni później Romandia, 5 dni po niej Giro i teraz po 6 dniach znów wyścig. Tu pod górę tempo mają takie jak na Tour de Romandie, ale ja już niestety nie daje rady w takim rytmie kręcić. Nie czuje się tak bardzo zmęczony, ale już nie ta świeżość i siły. Jutro odpocznę tzn. pojadę jak na Giro czyli mocno, ale bez wychodzenia ponad próg tlenowy.

A od czwartku zobaczymy. Będę chciał spróbować, ale proszę mi uwierzyć jakie męczarnie głównie psychiczne przechodzę skoro jeszcze nie tak dawno z najlepszymi pod górę jechałem a teraz pod mały podjazd mecze się jak jeszcze 80 ludzi zostaje. Przejadę ten wyścig, niewiele mi to da, ale potem będę mógł spokojnie odpocząć i przygotować się dobrze do drugiej części sezonu - to jest to o czym wciąż myślę.

piątek, 2 czerwca 2006

Ciężki to był tydzień

...bo po nocach przyszło mi się ścigać. Dziś jedynie czasówka pod górę w dzień. Nie było źle. Starałem się pojechać mocno, ale wiadomo że do takich wyścigów podchodzi się raczej na luzie bez żadnej rozgrzewki itp. Do tego wszystkiego rozchorowałem się i prawie mówić nie mogę. Zaczyna mi się kaszel. Nie wiem po co jadę na Dauphine Libere, bo może się to źle dla mojego zdrowia skończyć jeśli się w ciągu dwóch dni nie pozbieram. Zmęczenie duże a do tego jeszcze ta choroba.

Myślami jestem już na wakacjach, a raczej po nich bo żyje już drugą częścią sezonu. Pierwsza była super. Za pośrednictwem Daniela dowiedziałem się, że w starej klasyfikacji UCI za ten sezon byłbym 86., a generalnie 135. To nieźle, bo nigdy dotąd w "300" nie wchodziłem, a tu tymczasem jestem tak blisko zawsze upragnionej "setki". Po wakacjach moimi celami będą Portugalia i raczej Vuelta. Doszedłem już do porozumienia w sprawie przyszłego roku i na 99% przedłużę kontrakt z Lampre ... ale podpisu jeszcze nie ma. Przyznam że było kilka ekip z Pro Touru, które się o mnie pytały i były zainteresowane podpisaniem kontraktu, ale myślę że najlepiej będzie mi jeszcze zostać tutaj. Po Dauphine odpoczywam czyli tydzień bez roweru, potem siłownia i trochę roweru, a od pierwszych dni lipca ciężka, bardzo ciężka praca.