środa, 12 maja 2010

La Gazzetta dello Sport


GIRO D’ITALIA WIDZIANE Z WOZU TECHNICZNEGO

A Zanatta krzyknął: „Jeszcze trochę wysiłku!”

Jazda drużyny Liquigas w bezpośredniej relacji: zmagania Sabatiniego, wysiłek Vanottiego i rytm napędzany przez dyrektora sportowego.

Dziewięciu mężczyzn w jednej linii – jak wojownicy spartańscy. Przybywają resztkami tchu. Ostatni cios zadaje Nibali. Wyścig przemienia się w show.

CUNEO. U podnóża ostatniego wzniesienia trasy, kiedy do mety brakuje dwóch kilometrów, Fabio Sabatini czuje, że ma już dosyć i że musi odpuścić, jeśli chce zostać przy życiu. Na jego ustach widać pianę. Dwadzieścia sekund wcześniej dyrektor sportowy Zanatta dał mu polecenie, wymagające ekstremalnego wysiłku: „Saba, ten odcinek jest Twój!”, a on – jako czasowiec – poświęcił całą swoją energię na sprint, który otworzył dalszą drogę jego towarzyszom, jakby w tunelu pełnym wiatru. Teraz, kiedy wykonał swoją pracę i kiedy pędzący z szaleńczą prędkością pociąg Liguigas-Doimo znikł już za zakrętem, Sabatini odwraca się w stronę wozu technicznego i pyta ledwo słyszalnym głosem: „Jak nam idzie?”. Strugi piany spływaja mu na pokryty potem kołnierzyk, świadcząc o ponadnormalnym i nieludzkim wysiłku. To samo można powiedzieć o Alessandro Vanottim, który napędza jadący z zabójczą prędkością pociąg aż do jednego kilometra przed metą. Kiedy tylko go przekracza, usuwa się, by przepuścić sześciu pozostałych i móc znów złapać oddech.

Razem. Aby Nibali mógł założyć różową koszulkę, wystarczyłoby pięciu zawodników, ale Zanatta wykorzystuje ostatnie 30 sekund, by zacieśnić cały pozostający szereg. „Dalej, wszyscy razem”, to mantra powtarzana coraz bardziej donośnym głosem – aż do linii mety, kiedy triumf jest już oczywisty. Wtedy, dopiero wtedy, zawodnicy Liquigas-Doimo pozwalają, by całe zmęczenie świata dopadło na minutę ich głowy i uczucia. I podczas gdy Zanatta wykrzykuje i jak szalony uderza w klakson, opierają głowy o kierownicę, czekając aż oddech wróci do normalnego rytmu i aż dołączą do nich Vanotti i Sabatini. Nikt nie może zostać pominięty – nie po takiej pracy całej ekipy.

Koszulka. Z pokładu wozu technicznego drużyny, czyli z biletem pierwszej klasy, obserwujemy z bliska jazdę Liquigasu – niesamowity spektakl. Zwarci w szereg jak Spartanie zawodnicy w zielono-niebieskich strojach rozgrywają czasówkę jak prawdziwą walkę. Od początku angażują całe swoje siły, startując pod niebem pokrytym czarnymi chmurami, bez grymasu pokonując dziesięć kilometrów w deszczu, pędząc z zawrotną prędkością, aż w końcu słońce decyduje się spojrzeć na ich show. Dziewięciu Spartan wyposażonych w słuchawki otrzymuje wskazówki od Zanatty, który nie milknie nawet na chwilę. Jest to nie tyle strategia co taktyka – obecność dyrektora ma przede wszystkim znaczenie psychologiczne: „Ale’, jeszcze trochę wysiłku”, słyszą zawodnicy kończący swoją zmianę, „Dalej Vano, ostatni kawałek, ale szybko”, kiedy Vanotti jedzie już resztkami sił, „Nie zwalniamy, przed nami wielki finał”, w połowie trasy, gdy przeciwnicy mają jeszcze prowadzenie, „Teren jest Twój Silvestro”, kiedy długi wiadukt sprawia, że góral – Szmyd staje się potrzebny. I tak aż do chwili kiedy za znakiem 10 km do mety upragniona różowa koszulka staje się bardzo bliska: „Jedź Vincenzo, koszulka lidera już czeka na Ciebie!”. Zmiany Nibaliego już od kilku kilometrów rozpędzają kolarzy do ponad 60 km/h. Również Basso regularnie zwiększa rytm jazdy. Vincenzo zrywa jak na czasowca przystało, a kiedy tempo staje się nie do wytrzymania, Agnoli i Szmyd dają zmianę, aby pociąg Liquigasu utrzymał się w całości. „Szybkie zmiany, trzymajcie szyk”, rozkazuje Zanatta w finale, pozwalając, by pod koniec już tylko Nibali i Basso nadawali tempo. Brak już tchu, brak też energii, nogi i płuca są wykończone, a oni wciąż pedałują. Z pianą na ustach, ale pedałują dalej – aż do mety. Na ich strojach widać napis Liquigas-Doimo, twarze należą do Sparty.

54,073 – ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ DRUŻYNY LIQUIGAS; REKORD NALEŻY NADAL DO CSC

Liquigas, zwycięzca drużynowej jazdy na czas, otwierającej wyścig na Sardynii podczas Giro 2007, dokładnie 12 maja, zwyciężył również wczoraj jadąc średnio 54,073 km/h. Rekord średniej prędkości należy w dalszym ciągu do drużyny CSC (z Ivanem Basso), która podczas 35-kilometrowego etapu Piacenza-Cremona w 2006 roku pędziła 56,860 km/h.

Maglia Rosa

Po tylu latach znów w ekipie w której jadę. No i ładnie, czułem, że dziś możemy wygrać.

Etap stresujący, wymagający maksymalnej koncentracji. Sądzę, że jechałem w najgorszym miejscu całego pociągu, przed Bodziem, który zawsze dokręcał i długo ciągnął. Było wiadomo, że on i Enzo będą głównymi motorami na dzisiejszym etapie i tak było. Sam chyba też źle nie jechałem skoro Bodzio po etapie powiedział, że „zapierdzielałem” a i dyrektor sportowy śmiał się, że staje się czasowcem. Dobrze, bo by wygrać każdy musiał dać z siebie wszystko.

Nibali miał nie startować a po 4 etapie jedzie w różowej koszuli. Świetny początek, będzie większy spokój w drużynie i jak myślę wszyscy nabiorą jeszcze większej pewności. Przynajmniej na razie nie musimy nikogo gonić.

foto: bettiniphoto