piątek, 28 sierpnia 2009

Prezentacja

Foto: corvospro

Jedziemy po zwycięstwo

Wywiad dla Eurosportu, pytania zadziwiająco podobne do tych zadanych przez Daniela kilka dni temu!

Jak minęły przygotowania do Vuelty? Czy po Tour de Pologne powrócił Pan do wysokogórskich treningów?
SYLWESTER SZMYD: Na początku pojechaliśmy z drużyną na 8-dniowy trening do San Pellegrino na 2000 m. W kolejnym tygodniu braliśmy już tylko udział w wyścigach: Tre Valli Varesine, Coppa Agostini, Melinda. W środę wylecieliśmy już do Holandii, gdzie w tym roku rozpocznie się Vuelta.

Czy udało się Panu osiągnąć satysfakcjonującą formę?
- Z moją formą było już wszystko w porządku podczas Tour de Pologne. Biorąc pod uwagę fakt, że nie była to moja wymarzona trasa i tak zająłem wysokie miejsce w klasyfikacji generalnej. Start w Polsce utwierdził mnie w przekonaniu, że z moją dyspozycją jest nienajgorzej. Podczas Tre Valli Varesine i Coppa Agostini nieźle się umęczyłem. Było to spowodowane dużymi wahaniami temperatur. W San Pellegrino, gdzie trenowałem, temperatura oscylowała wokół 18 stopni C. Natomiast dwa pierwsze klasyki odbywały się w upałach przekraczających 40 stopni. Sobotnia Melinda była już jednak dużo lepsza. We wtorek pojechałem jeszcze na trening górski i dzisiaj mogę stwierdzić, że nie jest źle.

Co ze świeżością, czy pojawi się ona do czasu najważniejszych etapów?
- Przyjeżdżam do Holandii w pełni świadom swojej formy i możliwości. To nie jest tak, że wczoraj wróciłem z obozu wysokogórskiego i że będę męczyć się w wyścigu przez pierwsze dni. Może mi oczywiście brakować rytmu startowego, jednak wydaje mi się, że jestem dobrze przygotowany.

Czym Vuelta a Espana różni się od Giro d'Italia i Tour de France? Który z wielkich tourów jest Pana ulubionym i dlaczego?
- Trudno powiedzieć, bo każdy z nich jest inny. Ponieważ całą karierę jeżdżę we włoskich drużynach, Giro zawsze było dla mnie najważniejsze. W trakcie wyścigu Dookoła Włoch zawsze musiałem pracować na rzecz lidera, który z tego kraju pochodził i któremu bardzo zależało na zwycięstwie. W Tour de France jechałem tylko raz. Jednak zdążyłem poczuć na własnej skórze, że jest to najważniejszy na świecie. Wszyscy przyjeżdżają tam przygotowani na 100% i każdy wie, że jego przysłowiowe 5 minut może zmienić całe jego życie. We Vuelcie zawsze startuje najwięcej specjalistów w jeździe po górach. Pod tym względem jest wiec najtrudniejsza. Każdy z tych wyścigów jest zatem inny. Trudno powiedzieć, który z nich jest moim ulubionym. Jeżeli chodzi o charakterystykę podjazdów, to najlepiej czuje się we Francji. Wiele jednak zależy od tego, kto jest liderem i jakie sa rzeczywiste cele grupy. Tym niemniej podczas Tour de France czuje się ten wyjątkowy dreszczyk emocji. Tutaj każda akcja może zmienić przebieg kariery każdego z kolarzy.

W tym roku kolumnę wyścigu czekają liczne podróże pomiędzy poszczególnymi etapami. Będziecie ścigać się w krajach Beneluksu, Katalonii, Walencji, Andaluzji i Kastylii. Czy mogą mieć one wpływ na postawę kolarzy w trakcie wyścigu?
- Na szczęście podróżujemy wszyscy, a zatem każdy z zawodników odczuje jakoś ten fakt na własnej skórze. Wiadomo, ze jest to bardzo meczące. Vuelta do tej pory charakteryzowała się tym, ze tych przejazdów było niewiele, a w tym roku mam wrażenie, ze wszyscy będą na to narzekać i będą mieli racje. Juz pierwszy dzień odpoczynku przypada na podróż z Belgii do Hiszpanii, zaledwie po 5 płaskich etapach, kiedy jeszcze nikt nie będzie zmęczony. Szkoda tak zmarnowanego dnia odpoczynku, którego po tak krótkim czasie nikt nie będzie potrzebował. Dla kolarzy męczący jest sam przelot. Zamiast odpoczywać w hotelu, czeka nas podróż na lotnisko i kolejne godziny niepotrzebnie spędzone na nogach. Mechanicy, masażyści i cala reszta ekipy musi ten dystans pokonać samochodami. W tym wypadku będzie to prawie 1500 km, które trzeba przejechać w ciągu jednej nocy. Takie przejazdy na wielkim tourze nie sprzyjają wiec nikomu.

Czy profil tras tegorocznego wyścigu Dookoła Hiszpanii jest dla Pana odpowiedni?
- Myślę, ze gór to tu nie będzie brakować (śmiech). Nie studiowałem jeszcze trasy aż tak dokładnie. Zazwyczaj na wyścigach wieloetapowych robie to dzień po dniu, przed każdym z odcinków. Z tego, co miałem okazje się zorientować, to gór jest naprawdę dużo. Aż 3 razy z rzędu będziemy mięć metę usytuowana na podjeździe. Będzie bardzo trudno. Tegoroczny wyścig z pewnością wygra kolarz najmocniejszy. O przypadkowym triumfie nie będzie tutaj mowy. Trzeba być mocnym przez cały wyścig. Jeden dobry dzień w górach to będzie stanowczo za mało.

Czy miał Pan okazję poznać górskie podjazdy, które znalazły się na trasie tegorocznej Vuelty?
- Są takie, które znam doskonale np. Sierra Nevada i La Pandera. Cześć z nich znam nieco gorzej. Nie jechałem oczywiście tymi podjazdami, które w tym roku znalazły się na Vuelcie po raz pierwszy.

Czy miał Pan już okazję rozmawiać na temat taktyki na wyścig z Ivanem Basso? Czy też o takich sprawach rozmawia się w przeddzień każdego z etapów?
- Jedziemy Vuelte po to, by ja wygrać. Taktykę będziemy omawiali w przeddzień poszczególnych etapów. Taktyka nasza i Ivana Basso uzależniona będzie po części od jazdy innych kolarzy. Mam tu na myśli przede wszystkim Alejandro Valverde i Samuela Sancheza.

Wiemy, że liderem Liquigas na wyścig Dookoła Hiszpanii będzie Basso. A jaka rola przypadnie Romanowi Kreuzigerowi? Będzie pomagać Ivanowi czy też dostanie od dyrektora grupy wolną rękę?
- Z tego, co wiem Roman nie nastawia się na walkę w klasyfikacji generalnej. Chce on poprzez Vuelte jak najlepiej przygotować się do startu w mistrzostwach świata. W Hiszpanii chciałby powalczyć o zwycięstwo na którymś z etapów. Jeżeli będzie taka potrzeba, na pewno pomagać będzie Ivanowi.

Kogo zaliczyłby Pan do grona faworytów tegorocznej Vuelty?

- Alejandro Valverde i Samuel Sanchez - oni będą startować u siebie. Będzie to ich pierwszy, wielki tour w tym roku. Zrobią wiec wszystko, aby pokazać się w Hiszpanii. Tym niemniej żaden z nich nie wygrał jak dotąd wielkiego touru. Podczas trzech tygodni ścigania zawsze przydarzał im się jeden słabszy dzień.

Eurosport - Bartosz Rainka,  Foto: Kasia Szmyd