poniedziałek, 22 czerwca 2009

Sylwester Szmyd, persona non grata w reprezentacji

Szefowie upadłego w Polsce kolarstwa konsekwentnie pomijają w kadrze jedynego zawodnika ze światowej czołówki. - Czy to cena za to, że mówiłem prawdę? - zastanawia się Sylwester Szmyd, który wygrał niedawno legendarny etap na Mont Ventoux 
 
W czwartek Szmyd wrócił po wielu miesiącach do kraju. W jego toskańskim Montignoso di Massa, mimo że wyjeżdżał tylko na wakacje, żegnały go tłumy. Na Okęciu bohatera spod "Wietrznej Góry" witali tylko najbliżsi. - Polskie władze kolarskie? Pewnie gdzieś tu są i chcą mi wręczyć wieniec - gorzko żartował Szmyd.

31-letni wychowanek Rometu Bydgoszcz jeżdżący we włoskiej grupie Liquigas to w tej chwili jedyny liczący się polski kolarz. Nie odnosi spektakularnych zwycięstw, jak to 11 czerwca podczas wyścigu Dauphiné Libéré, ale jest jednym z najlepszych na świecie "gregario", czyli pomocników. W ostatnim Giro d'Italia pracował dla Ivana Basso, zwycięzcy Giro sprzed dwóch lat. Teraz zabiega o niego m.in. grupa Astana, w której jeździ legendarny Lance Armstrong.
 
Dlaczego więc Szmyd jest konsekwentnie pomijany przez selekcjonera kadry Piotra Wadeckiego? W środowisku kolarskim nie jest jednak tajemnicą, że to polecenie Wojciecha Walkiewicza, szefa Polskiego Związku Kolarskiego od czterech kadencji. Czym Szmyd zalazł mu za skórę?

- Nie wiem, zapytajcie jego, bo ja dotąd nie usłyszałem powodu, dla którego nie ma mnie w kadrze - mówi kolarz. - Może nie jestem wystarczająco dobry? A może po prostu jestem niewłaściwym dla prezesa człowiekiem? Mogę się tylko domyślać, że to cena za wywiady, jakich udzieliłem, przede wszystkim "Gazecie".

Szmyd, który od 12 jeździ we Włoszech, wielokrotnie krytykował fatalny stan kolarstwa. Podkreślał, że zawodową karierę można zrobić, wyjeżdżając jak najszybciej z Polski. Wątpił też, że najlepszą metodą na odbudowanie dyscypliny jest wielomilionowa inwestycję w tor kolarski w Pruszkowie. Tym najbardziej nadepnął na odcisk prezesowi, którego konikiem jest właśnie kolarstwo torowe.

- Czy mówiłem nieprawdę? O czym marzy młody chłopak, który ogląda w telewizji wyścigi i ma idoli w peletonie? Żeby wystartować gdzieś na szosie czy kręcić się wkoło na torze? - pyta Szmyd. - Sam nie jestem w stanie wymienić największych torowych gwiazd.

Szmyda zabrakło w kadrze na igrzyska w Pekinie. - Dowiedziałem się o tym z telegazety. Naprawdę wściekłem się, kiedy zobaczyłem w transmisji trasę wyścigu. Idealna dla mnie, typowa dla górali, a moja forma była fenomenalna. Ani w mistrzostwach świata, ani na kolejnych igrzyskach taka okazja się nie powtórzy.

Zdaniem Szmyda selekcjoner i prezes znaleźli łatwy pretekst do wykluczenia go z tej imprezy. - Nie wystartowałem w mistrzostwach Polski - twierdzi. - Trener kadry Piotrek Wadecki był niezłym kolarzem i powinien mnie zrozumieć. Byłem wtedy mocny jak nigdy, przede mną był start w Tour de France i nie chciałem ryzykować jakiejś głupiej kraksy w Polsce.

- Dla mnie sprawa jest jasna - odpowiada Wadecki. - Sylwek nie pojechał w Pekinie, bo nie przyjechał na mistrzostwa Polski. Nie był daleko, bo trenował wtedy w Karpaczu, 200 km od miejsca mistrzostw. Tłumaczył się startem w Tour de France, ale inni wielcy kolarze z Hiszpanii czy Włoch byli na krajowych mistrzostwach przed wyjazdem do Francji. Dziś muszę przyznać szczerze, że jego odmowa strasznie mnie wnerwiła. Wyszedłem na głupka przed związkiem, bo zapowiadałem, że cała kadra będzie na mistrzostwach. Do tego Sylwek uprzedził mnie o absencji trzy dni przed imprezą. Potem jeszcze oliwy do ognia dodali dziennikarze.

- Nie można pomijać takiego kolarza jak Szmyd - uważa Tomasz Jaroński, najbardziej znany komentator kolarstwa w Polsce. - To najlepiej wytrenowany polski kolarz. Jest góralem, ale sprawdza się na różnych ciężkich trasach.

Prezes PZKol: - Jestem teraz w Szwajcarii na posiedzeniu MKOl. Przedstawiciel związku kontaktował się ze Szmydem. Nie widzę żadnego konfliktu między nami. Szmyd ma prawo występować w reprezentacji Polski, o ile oczywiście powoła go selekcjoner reprezentacji - mówi Walkiewicz. I dodaje: - Nie przesadzałbym z wracaniem do igrzysk w Pekinie, bo co on zrobił cztery lata wcześniej w Atenach? Wycofał się.

Pod koniec września, trzy dni po Vuelta a Espana, w której Szmyd będzie pracował na sukces Basso, w szwajcarskim Mendrisio odbędą się mistrzostwa świata. Jakie są szanse, by w nich pojechał? - Na razie dostałem ze związku dwa SMS-y z gratulacjami za Mont Ventoux. Byłem zdziwiony szczególnie tym od trenera kadry. Nic poza tym się nie zmieniło. Ja robię swoje - mówi Szmyd.

Do kompromisu jednak droga daleka. - Próbowałem się dodzwonić do Sylwka po zwycięstwie na Mont Ventoux - odpowiada Wadecki. - Otrzymałem tylko SMS-a: "Ciao, jestem na wakacjach". Kiedy byłem zawodnikiem, odpowiadałem na telefony trenera i kolegów.

Jaroński: - Na pewno rozmowa między Szmydem a trenerem kadry nie powinna się odbywać za pomocą SMS-ów. Niech porozmawiają i wyjaśnią sobie wszystko z przeszłości. Poza wszystkim uważam, że Sylwek powinien startować co roku w mistrzostwach Polski. Nie chodzi w takim starcie o tytuły, ale o promocję kolarstwa.

Wadecki zapewnia, że Szmyd ma u niego zielone światło i dostanie powołanie do kadry, jeśli będzie dobrze przygotowany. - Chciałbym podporządkować drużynę właśnie jemu. Bardzo liczę na niego - dodaje Wadecki.

Szmyd nie wystartuje w tegorocznych mistrzostwach Polski, bo właśnie wtedy będzie przygotowywał się do Vuelta a Espana. Skład kadry na MŚ ostatecznie zatwierdza prezes Walkiewicz.

źródło: Gazeta Wyborcza

foto: Kasia Szmyd