Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Volta a Portugal 2006. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Volta a Portugal 2006. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 13 sierpnia 2006

Dwa słowa jeszcze do sympatyków

... kolarstwa z forum - tak dla wyjaśnienia podstaw. Nie czytam, czasem mi coś przytoczy tata, a czasem siostra, zaś ostatnie wypowiedzi czytała moja dziewczyna. Niektórzy z Was mają, że tak powiem niewłaściwe spojrzenie na ten sport. Nikt praktycznie kto podchodzi do kolarstwa poważnie nie pozostawia porażki bez dogłębnej analizy. Ja nie zamierzam robić tego do końca na forum publicznym.

Nawet "Leo" od wczoraj wysyła mi sms-y pytając o odczucia i próbując zrozumieć dlaczego tak mi poszło a nie inaczej. W końcu trenował ze mną ostatni miesiąc i wie jak kręciłem. Sam zresztą pojechał Deutschland Tour słabiej niż się spodziewał. Ja też zaliczam się do grona tych zawodników, którym zależy na optymalnym treningu. Wyjeżdżając każdego dnia na trening wiem po co jadę i co zamierzam zrobić, nie zostawiając nic przypadkowi. Kto mnie zna ten to wie.

I jeszcze jedno, nie wszyscy mają szczęście urodzić się z takim talentem jak Damiano Cunego czy Alejandro Valverde. Wiem gdzie moje miejsce i jaki mam motor. Na cuda nie liczę a tylko na dobrą pracę i błędy ze strony tych bardziej utalentowanych. Nie zapominajcie że ryzykowałem tu zwycięstwo etapowe, bo fakt że dojedzie ktoś z odjazdu to również oprócz nóg kwestia szczęścia.

W naszej ekipie spokój. Nikogo nie zawiodłem, nikt presji na mnie nie wywierał. Szanse dostałem bo kto ma jechać "generalkę" na wyścigu gdzie nie ma Damiano? Tak było na Romandii, mogłem swoje pojechać także na Dauphine i tak też będzie na Vuelcie. Później tylko noga zadecyduje czy pojadę "generalkę" czy też może skoncentruje się na etapach.

Woziwoda brzydko brzmi, a że mam mentalność "gregario" to prawda. Czasem to przeszkadza, ale również dzięki temu szósty rok jestem tu gdzie jestem i jeżdżę z kolarzami, którzy Wielkie Toury wygrywali i dlatego też po tegorocznej wiośnie miałem propozycje z czterech ekip z ProTouru. Nie jest łatwo przygotować dwa szczyty formy w ciągu tego samego sezonu.

To tyle. Zostaje jeszcze jeden etap jakby nie było. Ja już wierzę że znajdę zysk z tego startu w Portugalii za 10 dni w Hiszpanii. Dzięki wszystkim życzliwym i patrzącym trzeźwo i ze zrozumieniem na ten jakby nie było ciężki sport. Motywacji i woli walki o zwycięstwo mi nie zabraknie, o to się nie bójcie. Nigdy w życiu się nie poddałem i nie zadowalałem tym co osiągnąłem.

Dziś już spokojnie

... od strony psychicznej, bo na etapie szedł ogień od startu do samej mety. Odjechała pod górę czołowa "12" z klasyfikacji generalnej, zaś Maia cały etap ją goniła. Nie rozumiem tylko taktyki Liberty (LA Aluminios). Nie będę się nad nią rozwodzić, ale chodzi o to że lepiej im aby obcokrajowiec wygrał wyścig niżby mieli ryzykować że ten wyścig przegrają z kimś z ekipy Maia. Barbosa i tak tu nie wygra, ale nie tylko on ma możliwość powalczyć o zwycięstwo, a raczej miał! Na Austriaka (Christiana Pfannbergera) zwróciłem uwagę już parę dni temu. Mówiłem dyrektorowi, że ten zawodnik będzie niebezpieczny.

Zastanawiam się nad sobą, ale nie wiem na razie dlaczego poszło mi tak a nie inaczej. Wiem że przygotowałem się jak najlepiej mogłem, ale człowiek to nie samochód wyścigowy gdzie można wszystko przygotować tak jak chcemy. Na pewno rywale podcinają mi nogi na płaskim, przy dużym tempie przed górami. Jednak to nie wszystko. Problem że z dnia na dzień jak czułem się super tak przestałem kręcić - jakby wiadro z wodą opróżnił. Dziękuje wszystkim za kibicowanie, wsparcie i wiarę we mnie mimo wszystko. Stresująca praca. Będzie jeszcze dobrze, włożona praca w pole nie idzie!

sobota, 12 sierpnia 2006

Nie poszło!

Jednak najgorsze, że zawiodłem oprócz siebie wielu kibiców i ludzi, którzy we mnie wierzyli. Nie szukam przyczyn tego niepowodzenia. Takie już jest kolarstwo.

czwartek, 10 sierpnia 2006

Morale się poprawiło

.. ale to dziś miał być etap na którym chciałem zobaczyć jak noga się kręci. Dziś właśnie bo na 25 kilometrów przed metą był ciężki 4-kilometrowy podjazd. Rozmawiałem wcześniej z Barbosą i umówiliśmy się, że postaramy się zmniejszyć grupę, ale ja niestety nie miałem nikogo, zaś sami Portugalczycy skacząc jeden przez drugiego zadbali o to żeby grupka się zmniejszyła. Czułem się bardzo dobrze pod ostatni podjazd, wciąż w miarę spokojnie jadąc na końcu grupki, lecz będąc gotowy do ewentualnego przeskoku.

Na samym finiszu - wierzyłem w siebie. Na 500 metrów do mety krzyknąłem Marzoliemu (który doszedł nas na 8 km przed metą) żeby siadł mi na kolo, ale on wolał jechać koło Barbosy. Wygrałem pewnie, siłowo. Finisz był po kostce i lekko pod górkę, jakieś 2-3 %. To dobry znak przed górami, a i jak mi pisze "Leo" powinienem tym samym nabrać więcej zaufania do siebie. Piszę do mnie codziennie po etapie pytając jak poszło, jak się czułem. Od jutra będzie oglądać mój wyścig u kolegi. Dopinguje mnie jak zawsze, ale jak tylko trenujemy i widzimy się to mnie dręczy i dołuje.

Dzień jutrzejszy to odpoczynek. Dobrze mi zrobi, wiem to. Praca zrobiona przez pierwsze dni, rytm i hopki dadzą jeszcze lepszą nogę jak dam jej ten jeden dzień odpoczynku. To w teorii, a w praktyce jak będzie zobaczymy już w sobotę. Co za etap, znam go w całości, a przed laty wygrywał go już Zenon Jaskuła.

środa, 9 sierpnia 2006

Połowa wyścigu za nami

... i na razie bez większych problemów. Dziś czułem się najgorzej od początku wyścigu. Nogi się nie kręciły, były bardziej jakby zbite niż ubite. Tak je czułem, ale to mi się zdarza na wyścigach etapowych. Sama końcówka mnie trochę przerażała, bo krótkie sztywne podjazdy nie są moja mocną stroną nawet jak się czuję znakomicie. Myślę jednak że wybroniłem się bardzo dobrze ze stratą 11 sekund do Candido Barbosy. Zabrakło mi na ostatnich 200 metrach - ale jest o'key, tak może być. Porównuję się do Barbosy bo oczywiście w nim wszyscy upatrują głównego faworyta a i ja widzę, że kręci z dziecinną łatwością. Dodałbym jednak że ma wsparcie drużyny, bardzo mocnej w tym roku.

W odjeździe pojechało dziś dwóch Polaków. Ładnie i ambitnie jak na Huberta, a Jacek znów był trochę niezadowolony bo kolejny odjazd w który on poszedł, a ten dojeżdża do mety. Jak sam mówił jego zadaniem jest pokazywać koszulkę na etapach a robi to znakomicie. Do tego mi służy cały czas pomocą, co do zawodników, etapów, podjazdów czy samych końcówek lub niebezpiecznych fragmentów w trakcie poszczególnych etapów. Przyznam też, że pierwszy raz w pełni mogę powiedzieć, że mam całą drużynę dla siebie, cała gotowa do pracy. Na razie nie gonię ich zbytnio do ciągania, ale może już jutro popracują trochę pod górę. Zobaczymy jak się ułoży etap, ale z mniejszej grupki sądzę, że Ruggero Marzoli mógłby pomyśleć o zafiniszowaniu po zwycięstwo.

Cóż poza tym? Miałem mały upadek wczoraj na bufecie spowodowany przez mechanika który źle podał mi worek z jedzeniem i jeszcze dwukrotnie zmieniałem buty na dzisiejszym, piątym etapie co było spowodowane ułamaniem się progu pod butami. To wszystko drobiazgi, ale dekoncentrują czasem. Dziś już sam worka nie brałem, przywieźli mi koledzy.

poniedziałek, 7 sierpnia 2006

Dziś trasa bardzo pagórkowata

.. bez metra płaskiego i od startu przez prawie cały etap duże tempo i dużo ataków, do tego stała temperatura 43 stopnie. Spodziewałem się większej selekcji w końcówce ale tak się nie stało. Przyznam że dziś pierwszy dzień jak czułem się mogę to powiedzieć dobrze. Przyjechałem na metę spokojny, wręcz nie zmęczony. To dobry znak, byle to nie był jeden dzień. Ciężko mi też zrozumieć jak się czują inni bo większych gór i konkretnych ataków jeszcze nie było.

niedziela, 6 sierpnia 2006

Dwa etapy za mną

...i jest jak miało być tzn. bez strat czasowych i z nogą która lepiej zaczyna kręcić. Muszę przyznać ze nie czułem się najlepiej na pierwszym etapie ale dziś juz było trochę lepiej. Pierwszy etap był stresujący, bo to był mój pierwszy start po 2-miesięcznej przerwie i do tego z nerwowa końcówką. Dziś już dużo spokojniej chociaż jak prawie na każdym tu etapie trzeba się pilnować w końcówce.

Zaczęło się nieciekawie bo walizki doleciały nam z jednodniowym opóźnieniem, samoloty były też opóźnione tak że w hotelu byliśmy dopiero o trzeciej w nocy. Jeszcze gorzej mieli koledzy z Ceramica Flaminga, którym walizki przyleciały dopiero dziś rano przed drugim etapem. Kolejne etapy coraz cięższe. Jedziemy myśląc dzień po dniu. Wierzę, że ustawie, "zblokuje nogę" i po górach będzie się dobrze kręcić. Jest gorąco, bardzo gorąco.