czwartek, 13 stycznia 2011
W głowie głównie Tour de France
Podczas prezentacji wielokrotnie podkreślano wkład Polaków w ubiegłoroczne sukcesy i nic dziwnego, że dyrektorzy grupy bardzo liczą na ich dobrą postawę także w tym sezonie. Na początek najbardziej doświadczony i mający najsilniejszą pozycję w drużynie Sylwester Szmyd.
Z Sylwestrem Szmydem, kolarzem grupy Liquigas, rozmawia Adam Probosz
Adam Probosz: Już dzisiaj oficjalnie możesz przedstawić plany startowe na najbliższy sezon.
Sylwester Szmyd: – Tak. Praktycznie kalendarz moich startów jest identyczny jak w ubiegłym roku z jednym wyjątkiem – nie pojadę Dauphine Libere. Czyli zaczynam w Katalonii, potem Giro del Trentino, Romandia, Giro d’Italia, Tour de France i Tour de Pologne.
To znaczy, że w przeciwieństwie do Basso, Ty w Giro na pewno wystartujesz?
Giro i Tour jadę na sto procent. To moje główne cele w tym sezonie i do tych wyścigów muszę być najlepiej przygotowany. We Włoszech zacznę może nieco spokojniej, chciałbym być mniej więcej w takiej dyspozycji jak w ubiegłym roku, a później już Tour, w którym zamierzamy powalczyć o zwycięstwo. Po Giro więc tygodniowe zgrupowanie bez roweru, czy może bardziej wyjazd z żoną na Stelvio, później tydzień przygotowań na San Pellegrino i Tour, na którym, nie ukrywam, chciałbym być w najwyższej formie. Dyspozycja we Francji musi być jeszcze lepsza niż we Włoszech. Nie znaczy to, że odpuszczam Giro, ale w tym sezonie w głowie mam głównie Tour de France.
Po raz pierwszy od kilku lat nie pojedziesz w swoim ulubionym Dauphine, nie żałujesz?
Nie. Jestem już w takim wieku, że dokładnie wiem, jakie są cele, po co jestem w tej drużynie i za co mi płacą. Moim zadaniem jest pomoc liderom w wygrywaniu największych wyścigów. Słyszałeś jak podczas prezentacji prowadzący podkreślał, że jestem gwarancją dla liderów, że w górach będą mieli odpowiednie wsparcie? Zarówno Basso jak i Nibali przy przedłużaniu kontraktów chcieli, bym także ja został w grupie, bo jestem w stanie wykonać dla nich na podjazdach pracę, jakiej, nieskromnie mówiąc, inni nie potrafią zrobić. Tak więc niczego nie żałuję. Jadę Giro i Tour i być może pojawi się okazja walki o etapowe zwycięstwo na którymś z tych wyścigów. Później mamy jeszcze Tour de Pologne i kto wie, może właśnie odpuszczenie Dauphine ułatwi mi walkę o zwycięstwo na polskich drogach.
O mistrzostwa świata nie pytam, bo trasa w Kopenhadze raczej nie jest dla Ciebie.
Sam sobie odpowiedziałeś. W ubiegłym roku nie chciałem jechać do Australii bo wiadomo, że na takiej trasie niewiele bym zwojował. W tym roku będzie podobnie.
No to teraz nie o kolarstwie. Po wielu latach we Włoszech przeprowadziłeś się do Francji…
O tym nie mówiłem jeszcze oficjalnie, ale rzeczywiście, teraz mieszkam na Lazurowym Wybrzeżu. Czyli generalnie to samo wybrzeże, ale jakieś 300 kilometrów wyżej.
Ale zmiana duża. Mówiło się już o Twojej drugiej, włoskiej naturze, a Francja to jednak zupełnie inny kraj. Nie tęsknisz do Italii?
Pewnie trochę tęsknię, ale kolarstwo daje człowiekowi wolność wyboru miejsca, w którym mieszka. Nie ma ograniczeń. Tylko sport zawodowy, taki jak kolarstwo, daje taką możliwość. Nie jest się przywiązanym do żadnego miejsca. Jestem poza krajem i rodziną od trzynastu lat i poznanie nowego kraju, nowej kultury, jest zawsze czymś ciekawym.
Ale teraz przeprowadzasz się już z rodziną.
Tak, teraz mieszkamy razem z Kasią i nawet czasem tak sobie mówimy: no, to za dwa lata do Barcelony. Dlaczego nie? Decyzje o przeprowadzce wymagają pewnej odwagi, zmiana otoczenia to także szukanie nowych terenów do treningu, bo we Włoszech miałem już swoje stałe, ulubione drogi i podjazdy. Wszędzie jednak da się coś znaleźć i nie narzekam. Teraz mam Alpy Morskie, Alpes Maritimes.
Jako najstarszego wiekiem i stażem z trójki Polaków w Liquigasie muszę Cię zapytać, jak Twoim zdaniem będą w tym sezonie jeździć Bodnar i Paterski? Zaczynają sezon zdrowi, nie tak jak to było w zeszłym roku.
Tak. Maciek Bodnar rok temu zaczął kiepsko, bo od operacji, ale później był niesamowity na Giro i na mistrzostwach świata. To znaczy, że w tym roku może być jeszcze lepiej. Dla Maćka Paterskiego to drugi rok w gronie najlepszych. Myślę, że bardzo ważnym doświadczeniem dla niego była ubiegłoroczna, wygrana Vuelta. To na pewno mobilizuje i dodaje pewności siebie. Jechać w drużynie, która wygrywa wielki tour to niepowtarzalne wrażenie, ogromne, wspaniałe emocje. Ja doświadczyłem tego dwa razy, jemu udało się od razu w pierwszym sezonie. Sprawdził się, dyrektorzy są z niego zadowoleni i myślę, że także w tym sezonie pokaże się z dobrej strony.
Będzie więc trzech polskich muszkieterów w ekipie Liquigas Cannondale na Tour de France?
Wszystko na to wskazuje. Giro pojadę pewnie sam, ale we Francji powinniśmy się zameldować w komplecie.
źródło: Eurosport.pl
środa, 5 stycznia 2011
sobota, 30 października 2010
piątek, 16 lipca 2010
sobota, 29 maja 2010
La mia forza?

Basso
„Co jest moją siłą? Zamknąłem dawny rozdział mojego kolarstwa i zacząłem od nowa.”
„Pamiętam nieprzespane noce i samotne treningi. Wierzę, że teraz, kiedy powróciłem, jestem wiarygodny.”
Arica Czasami los płata dziwne figle. Dokładnie 4 lata temu, 28 maja 2006, Ivan Basso świętował zwycięstwo w Giro. Wydawało się, że to dopiero początek. Nikt nie podejrzewał, że za chwilę miała rozpętać się prawdziwa burza. Podczas tamtego Giro, przejeżdżając linię mety w Aprica, Ivan trzymał w podniesionych dłoniach zdjęcie swojego młodszego dziecka – Santiago. W tym dniu zaczęła się też jego polemika z Simonim, który oskarżył go o chęć sprzedania etapowego zwycięstwa.
Basso, co się zdarzyło w czasie tych czterech lat?
„Wszystko. Czasami trudności i cierpienie przynoszą dobre owoce. Dla mojego wzrostu w człowieczeństwie był to moment kluczowy. Bardzo dobrze pamiętam samotne treningi: 6 godzin i 6 przystanków w barze, żeby wypić 6 kaw i wytrzymać do końca. Pamiętam bezsenne noce: kiedy się odwracałem na prawo, widziałem moją żonę, kiedy patrzyłem na lewo, leżał tam Santiago. A ja nie mogłem spać i jak głupek wciąż tylko myślałem o tej katastrofie, którą sam wywołałem”.
Punkt zwrotny?
„Była nim chwila, gdy zrozumiałem, że człowiek odnosi sukces, kiedy potrafi zamknąć pewnien rozdział i zacząć od nowa. Zawsze miałem dobrą nogę, ale ma ją też wielu innych. To raczej moja głowa pozwala mi być z przodu”.
Problemem mogłoby być odzyskanie wiarygodności. Kiedy wiedziałeś już, że tobie to się udało?
„Nie było takiego konkretnego momentu, ale można powiedzieć, że podpisanie kontraktu z drużyną Liquigas dało mi poczucie, że odzyskałem zaufanie. Bo jeśli tak ważna firma zdecydowała się zainwestować we mnie, to tylko dlatego, że w tą decyzję wierzyła. Ale wiarygodność zdobywa się dzień po dniu, we wciąż powtarzających się próbach”.
Czy Giro jest już wygrane?
„Nie. Liczy się różowa koszulka z niedzieli, a nie ta dzisiejsza. Czeka nas jeszcze jeden ciężki etap, który nadal może zmienić klasyfikację”.
Jaki był najtrudniejszy moment tego Giro?
„Zmagałem się z trudnościami w Montalcino, ale dużo wysiłku kosztowała mnie też jazda po szutrze na Plan de Corones. O Aquila nie chcę nawet myśleć…”.
Zdobycie różowej koszulki jest ukoronowaniem wspaniałej jazdy całej drużyny. Vanotti, Sabatini, Bodnar i Dall’Antonia. Jaką rolę oni odegrali?
„To niesamowici, wielcy profesjonaliści, bardzo odważni. Na płaskim „latają”, a później muszą dojechać aż do mety. Nie wyobrażacie sobie nawet jakiego bólu i wysiłku to wymaga”.
Kiserlovski?
„Ma trudności z językiem, ale zrobił już spore postępy”.
Agnoli to nowe objawienie?
„Dla was. Valerio był mocny już w zeszłym roku. Zdążyłem go dobrze poznać – ma bardzo duży potencjał”.
Szmyd jest gwarancją?
„Tak. Świetny kolega z pokoju, bardzo mocny pod górę. Zależało mi, żebyśmy jeździli razem również w przyszłości i on też przedłużył kontrakt z drużyną”.
Nibali?
„Jest kolarzem przyszłości – widzieliście to wszyscy. Nie ma we Włoszech drugiego takiego sportowca. Dostrzegł, że moja obecność może być dla niego korzystna zarówno teraz jak i w przyszłości”.
Pod Mortirolo sprawiałeś wrażenie jakbyś czekał na Vincenzo?
„Była to taktyka obmyślona jeszcze przed startem. Wiedzieliśmy, że etap rozstrzygnie się na odcinku od zakończenia zjazdu do mety. Tam musieliśmy zjednoczyć siły”.
Niedawno McQuaid tak wypowiedział się na temat Basso: „Jest prawdziwym liderem i przykładem dla innych – punktem odniesienia jak należy przeżywać ten sport”, powiedział prezes UCI. Wczoraj Ivan wjechał pod Mortirolo w czasie 44’40’’, z prędkością 17,194 km/h, z przewyższeniem 1769 m/godz, z mocą 370 wat. Oznacza to 6,08 wat/kg. Cztery lata wcześniej, na tym samym podjeździe, potrzebował 8 sekund więcej.
tłumaczenie : Kasia Szmyd
środa, 12 maja 2010
La Gazzetta dello Sport
GIRO D’ITALIA WIDZIANE Z WOZU TECHNICZNEGO
A Zanatta krzyknął: „Jeszcze trochę wysiłku!”
Jazda drużyny Liquigas w bezpośredniej relacji: zmagania Sabatiniego, wysiłek Vanottiego i rytm napędzany przez dyrektora sportowego.
Dziewięciu mężczyzn w jednej linii – jak wojownicy spartańscy. Przybywają resztkami tchu. Ostatni cios zadaje Nibali. Wyścig przemienia się w show.
CUNEO. U podnóża ostatniego wzniesienia trasy, kiedy do mety brakuje dwóch kilometrów, Fabio Sabatini czuje, że ma już dosyć i że musi odpuścić, jeśli chce zostać przy życiu. Na jego ustach widać pianę. Dwadzieścia sekund wcześniej dyrektor sportowy Zanatta dał mu polecenie, wymagające ekstremalnego wysiłku: „Saba, ten odcinek jest Twój!”, a on – jako czasowiec – poświęcił całą swoją energię na sprint, który otworzył dalszą drogę jego towarzyszom, jakby w tunelu pełnym wiatru. Teraz, kiedy wykonał swoją pracę i kiedy pędzący z szaleńczą prędkością pociąg Liguigas-Doimo znikł już za zakrętem, Sabatini odwraca się w stronę wozu technicznego i pyta ledwo słyszalnym głosem: „Jak nam idzie?”. Strugi piany spływaja mu na pokryty potem kołnierzyk, świadcząc o ponadnormalnym i nieludzkim wysiłku. To samo można powiedzieć o Alessandro Vanottim, który napędza jadący z zabójczą prędkością pociąg aż do jednego kilometra przed metą. Kiedy tylko go przekracza, usuwa się, by przepuścić sześciu pozostałych i móc znów złapać oddech.
Razem. Aby Nibali mógł założyć różową koszulkę, wystarczyłoby pięciu zawodników, ale Zanatta wykorzystuje ostatnie 30 sekund, by zacieśnić cały pozostający szereg. „Dalej, wszyscy razem”, to mantra powtarzana coraz bardziej donośnym głosem – aż do linii mety, kiedy triumf jest już oczywisty. Wtedy, dopiero wtedy, zawodnicy Liquigas-Doimo pozwalają, by całe zmęczenie świata dopadło na minutę ich głowy i uczucia. I podczas gdy Zanatta wykrzykuje i jak szalony uderza w klakson, opierają głowy o kierownicę, czekając aż oddech wróci do normalnego rytmu i aż dołączą do nich Vanotti i Sabatini. Nikt nie może zostać pominięty – nie po takiej pracy całej ekipy.
Koszulka. Z pokładu wozu technicznego drużyny, czyli z biletem pierwszej klasy, obserwujemy z bliska jazdę Liquigasu – niesamowity spektakl. Zwarci w szereg jak Spartanie zawodnicy w zielono-niebieskich strojach rozgrywają czasówkę jak prawdziwą walkę. Od początku angażują całe swoje siły, startując pod niebem pokrytym czarnymi chmurami, bez grymasu pokonując dziesięć kilometrów w deszczu, pędząc z zawrotną prędkością, aż w końcu słońce decyduje się spojrzeć na ich show. Dziewięciu Spartan wyposażonych w słuchawki otrzymuje wskazówki od Zanatty, który nie milknie nawet na chwilę. Jest to nie tyle strategia co taktyka – obecność dyrektora ma przede wszystkim znaczenie psychologiczne: „Ale’, jeszcze trochę wysiłku”, słyszą zawodnicy kończący swoją zmianę, „Dalej Vano, ostatni kawałek, ale szybko”, kiedy Vanotti jedzie już resztkami sił, „Nie zwalniamy, przed nami wielki finał”, w połowie trasy, gdy przeciwnicy mają jeszcze prowadzenie, „Teren jest Twój Silvestro”, kiedy długi wiadukt sprawia, że góral – Szmyd staje się potrzebny. I tak aż do chwili kiedy za znakiem 10 km do mety upragniona różowa koszulka staje się bardzo bliska: „Jedź Vincenzo, koszulka lidera już czeka na Ciebie!”. Zmiany Nibaliego już od kilku kilometrów rozpędzają kolarzy do ponad 60 km/h. Również Basso regularnie zwiększa rytm jazdy. Vincenzo zrywa jak na czasowca przystało, a kiedy tempo staje się nie do wytrzymania, Agnoli i Szmyd dają zmianę, aby pociąg Liquigasu utrzymał się w całości. „Szybkie zmiany, trzymajcie szyk”, rozkazuje Zanatta w finale, pozwalając, by pod koniec już tylko Nibali i Basso nadawali tempo. Brak już tchu, brak też energii, nogi i płuca są wykończone, a oni wciąż pedałują. Z pianą na ustach, ale pedałują dalej – aż do mety. Na ich strojach widać napis Liquigas-Doimo, twarze należą do Sparty.
54,073 – ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ DRUŻYNY LIQUIGAS; REKORD NALEŻY NADAL DO CSC
Liquigas, zwycięzca drużynowej jazdy na czas, otwierającej wyścig na Sardynii podczas Giro 2007, dokładnie 12 maja, zwyciężył również wczoraj jadąc średnio 54,073 km/h. Rekord średniej prędkości należy w dalszym ciągu do drużyny CSC (z Ivanem Basso), która podczas 35-kilometrowego etapu Piacenza-Cremona w 2006 roku pędziła 56,860 km/h.
piątek, 7 maja 2010
Ivana stać na zwycięstwo
Jak u pana z formą i samopoczuciem w przeddzień inauguracji 93. edycji Giro d'Italia? Tuż po Tour de Romandie narzekał pan na zbyt płytki oddech.
SYLWESTER SZMYD: I obecnie wciąż nie oddycham dobrze. Rozmawiałem na ten temat z lekarzem. W najbliższych dniach postaramy się zrobić wszystko, by problem ten rozwiązać. A co do formy... myślę, że jest bardzo dobra.
Czy odpowiada panu trasa tegorocznego wyścigu? Prawdziwe góry rozpoczną się dopiero w trzecim tygodniu ścigania.
To fakt, ale na koniec pierwszego tygodnia mamy już Terminillo, które w 2003 roku, będąc również na początku wyścigu, pozbawiło niektórych faworytów szans na końcowe zwycięstwo. Tegoroczna trasa odpowiada mi. Wolę, gdy góry są na końcu, daje to więcej czasu na rozkręcenie się.
Wygranie etapu w wielkim tourze byłoby nie lada osiągnięciem. Chodzą panu takie marzenia po głowie?
Jak najbardziej. Zawsze startując do górskiego etapu i wiedząc, że "są nogi" łudzę się, że dopisze mi szczęście i wyścig ułoży się tak, że będę mógł powalczyć o zwycięstwo.
Jak ocenia pan dyspozycję Ivana Basso? Czy stać go w tym roku na walkę o końcowe zwycięstwo we Włoszech?
Oczywiście, że tak. Ivan, podobnie jak ja, przygotowywał się do tego startu już od grudnia ubiegłego roku. On myśli w tej chwili wyłącznie o wyścigu. Nie zapominajmy również, że wygrał już kiedyś Giro (2006 rok - przyp. red.), stawał na podium Tour de France, a w zeszłym roku ukończył dwa wielkie toury w pierwszej piątce (Giro i Vueltę - przyp. red.).
Czy nieobecność Franco Pellizottiego będzie dużym ciosem dla drużyny w kontekście walki o podium Giro d'Italia?
Nieobecność Franco będzie sporym obciążeniem dla Ivana. Teraz cała presja za wynik spoczywać będzie na barkach Basso. Gdyby obaj jechali w wyścigu, byłoby niemal pewne, że któryś z nich stanie na podium. Jeśli jeden miałby gorsze dni, to mógłby potem pomóc drugiemu.
W jakiej formie znajduje się obecnie Vincenzo Nibali, który w trybie awaryjnym zastąpił w składzie Pellizottiego?
Tak naprawdę to nie wiadomo. Po Liege-Bastogne-Liege Nibali zaczął wakacje i nie siedział na rowerze przez ostatnich pięć dni. Nie zmienia to jednak faktu, że jest on znakomitym i chce walczyć na Giro w tym roku.
Ivan Basso jest jedyną włoską nadzieją na triumf w tym wyścigu?
Są jeszcze Michele Scarponi, Stefano Garzelli, Gilberto Simoni i Damiano Cunego. Poza Scarponim każdy z nich wygrał już Giro. Wszystko może się więc zdarzyć.
źródło: eurosport.pl
poniedziałek, 26 kwietnia 2010
Jedynka za spot Tour de Pologne dostała srebro w konkursie EBUconnect

Zwiastun autopromocyjny wykorzystał wizerunek polskiego sportowca – Sylwestra Szmyda. Autorem pomysłu był Witold Stanisławski, kierownik redakcji oprawy i promocji TVP1. Spot wyreżyserował Adam Dzienis, a jego operatorem był Dominik Struss.
Zwiastun został nakręcony zaledwie w sześć godzin i wykorzystano do tego specjalną kamerę do zwolnień, RED ONE. Zdjęcia odbyły się w hali telewizyjnej TVP.To już druga nagroda dla TVP1 przyznana przez EBUconnect. Wcześniej w 2006 roku Jedynka zdobyła pierwsze miejsce za oprawę.
O nagrody EBUconnect co roku ubiegają się najwięksi nadawcy telewizji publicznych rynku europejskiego, zarówno członkowie EBU, jak i nadawcy spoza. Są wśród nich m.in. BBC ZDF, RAI i SVT.
źródło: tvp.pl
środa, 14 kwietnia 2010
poniedziałek, 12 kwietnia 2010
Prasówka
„Sylwester Szmyd – pomocnik i zwycięzca wysokich lotów”
Polak z grupy Liquigas, dobry „góral” i wspaniały pomocnik w drużynie przygotowuje się do zostania pilotem samolotów.
Sylwester Szmyd to człowiek wysokich lotów. Świadczą o tym jego osiągnięcia jako kolarza – fakt, że ścigał się w najlepszych włoskich ekipach ostatnich lat, a także jego jedyne zwycięstwo jako zawodowca, Mont Ventoux, „najmilszy moment w karierze”, jak przyznaje Sylwester. Był to triumf w doskonałej harmonii z sobą, wiatrem i wysokością, ponieważ oprócz pedałowania Sylwester przeznacza część swojego czasu na przygotowanie do zostania pilotem. „Uczę się do egzaminów, a później czekają mnie praktyki”, mówi. Jego życie jest ciągłym lotem. Urodził się w Bydgoszczy, w Polsce, w kraju bez tradycji związanych z kolarstwem. „Są amatorzy, ale nic więcej. Wcześniej kolarstwo było głębiej zakorzenione w społeczeństwie, ale ze zmianą systemu politycznego jazda na rowerze stała się sportem mniejszości”, uzupełnia Szmyd. Zaczął jeździć na rowerze w wieku dziesięciu lat, a po wygraniu mistrzostwa juniorów dostał propozycję z Włoch, żeby ścigać się w kategorii do lat 23. I tak jest do dziś. Historia łatwa do opowiedzenia i ze szczęśliwym zakończeniem. „Nie było łatwo - ostrzega – w Polsce pozostawiłem moją rodzinę, moich znajomych…całe moje życie. I jak mówię młodym ludziom, którzy teraz do nas przychodzą: bez telefonów komórkowych i Internetu.” Kontakty z rodziną były bardzo ograniczone. „Dzwoniłem do moich rodziców raz w tygodniu z budki telefonicznej, żeby im powiedzieć, że żyję - trzy i pół minuty rozmowy, bo nie mogliśmy sobie pozwolić na więcej.” I dosłownie i w przenośni. „Moje pierwsze wynagrodzenia pokrywały tylko wydatki: wynajęte mieszkanie, jedzenie, podróże, etc. To była szkoła życia, która wiele mnie nauczyła”.
Spokojny, o niewzruszonym charakterze, dwa razy myśli zanim podejmie decyzję. „Czasem jestem zbyt spokojny”, komentuje Szmyd, który przez osiem lat jako zawodowiec przeszedł przez grupy Tacconi, Mercatone Uno, Saeco i Lampre, zanim zakotwiczył się w Liquigas. Nie waha się stwierdzić: "2009 rok był moim najlepszym sezonem, pod każdym względem”. Praca, poświęcenie i zwycięstwo na Mont Ventoux podczas Dauphine. Sylwester zyskał opinię jednego z najlepszych pomocników, jakiego lider może mieć. Prawdziwy zaszczyt, mimo tego, że znaczna część jego pracy i wysiłku pozostaje w cieniu. „Dla mnie nie jest to frustracją, zawsze chciałem być kolarzem i nim zostałem. To prawda, że nie jestem liderem wspaniałego zespołu, o czym marzyłby każdy kolarz, ale pracuję dla mojej drużyny i widzę w tym możliwości”.
Taką wykorzystaną możliwością był triumf pod Mont Ventoux – górą, na którą wjechał wspólnie z Alejandro Valverde. Dzięki temu zawodnik z Murcia został liderem wyścigu, a Sylwester wywalczył swoje pierwsze zawodowe zwycięstwo. „Był to najlepszy pod względem kolarskim moment 2009 roku i jeden z najlepszych całej mojej karierze”. Sylwester nie zadowala się tym jednak. „Chcę wciąż się doskonalić. Tym, co zwróciło moją uwagę na kolarstwo kiedy zaczynałem było właśnie znaczenie wytrwałości – nie stagnacja, ale ciągły postęp”. Nawet jeśli bez zwycięstw. Oprócz Mont Ventoux Szmyd wspomina swoją pracę w zeszłorocznej Vuelta de Espana. „Czułem się lepiej niż kiedykolwiek pomagając Ivanowi Basso”, podobnie jak to miało miejsce w Giro.
W swoim dziesiątym sezonie wykonuje taką samą pracę dla liderów i stara się "nadal robić postępy”. „Chciałbym powtórzyć zwycięstwo w finale w wysokich górach, ale tym razem w wielkim wyścigu”. W międzyczasie uczy się, aby zdobyć licencję pilota i zrealizować jedną ze swoich pasji. „Kiedy mam wolny czas, poświęcam go na naukę i praktykę, m.in. dzięki sprzętowi, który dostałem w prezencie od żony. Posługując się nim mogę robić pomiary częstotliwości i symulacje. Bardzo mi się to podoba.” Zastanawia się też nad dalszą przyszłością – nad chwilą, kiedy odstawi rower. To jedna z rzeczy, które czasem spędzają sen z powiek: „Nie wiedzieć, co dalej robić, kiedy przestanie się być kolarzem, w wieku ponad 30 lat; być zmuszonym do zaczynania od zera, nie mając doświadczenia w życiu zawodowym”. Sylwester ma już jednak plany na czas, kiedy nadejdzie ten moment. „Pojadę z żoną na półroczną wyprawę do Ameryki Południowej”.
DNA
Data i miejsce urodzenia: 2 marca 1978, Bydgoszcz (Polska)
Stan cywilny: Żonaty
Marzenie: Stawać się lepszym każdego dnia
Wada: Czasami jestem zbyt spokojny
Mocna strona: Cierpliwość, jaką dało mi doświadczenie
Jedzenie: Tagliata i stek florencki
Książka: Obecnie czytam głównie książki włoskie w oryginalnej wersji, żeby doskonalić znajomość języka.
Film: „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”
Wakacje: Chile
tłumaczenie: Ania Manuszewska (dziękujemy Aniu)
środa, 10 lutego 2010
środa, 27 stycznia 2010
PEZ Talk: Liquigas Climbing Ace Sylwester Szmyd

PEZ: Your 10th pro season; does it get easier or harder as each year goes by?
Sylwester Szmyd: I think it gets much easier; I feel more experienced and stronger mentally and physically year by year.
Szmyd was already a seasoned pro when he raced for Marco Pantani's Mercatone Uno squad in 2003.
PEZ: Did you grow up with stories of the great Polish stars of the 70's and 80's - Szurkowski & Szozda?
SS: No, no, I'm too young, I could rather say: Jaskula or (earlier) Halupczok.
PEZ: Ten years, all with Italian teams - why?
SS: Because I think that Italian teams have a good attitude to cycling - a kind of cycling mentality - and I haven't had any more interesting offers from other teams up until now.
PEZ: How much break did you have in the winter and what do you do during it?
SS: I didn't do any physical exercises connected with cycling for more than one month and during that period I enjoyed time with my family and friends. I spent two weeks in Poland and a few days in Tuscany, travelling between Siena, San Gimignano and Elba.
PEZ: Are you a 'kilometres' or 'scientific' trainer?
SS: I never look at kilometres; I go training keeping in mind the particular work I have to do and the number of hours I want to spend on the bike.
PEZ: How many training camps do Liquigas have?
SS: Many - five, six or even more.
PEZ: What's your 2010 programme?
SS: I begin at Vuelta Catalunya, then Trentino, Romandie, Giro d'Italia, Dauphine Libere, Tour de France and Tour de Pologne.
PEZ: Where are you based during the season? How often do you go back to Poland?
SS: Usually in Italy, in Montignoso in Tuscany near Liguria. Every time I have some free weeks; at least 4-5 times in a year, I go back to Poland.
PEZ: You won on the Ventoux, last year - tell us about that, please?
SS: It was amazing, it was always my dream to win there. Some months before when my friend asked me when he should come to see me winning, I responded simply; 'Mont Ventoux.'
PEZ: You've ridden the Giro, Tour and Vuelta; which is your favourite and why?
SS: The Tour is the Tour - the biggest race in the world and you feel it when you are there. But I think the Giro is the most beautiful - the stages, mountains, landscapes, people...everything.
PEZ: The Tour of Poland - that must be a cool race for you?
SS: I would like to win it one day, it's obvious...
PEZ: Your favourite race?
SS: Dauphine Libere and Tour de Romandie.
PEZ: Anything new with the Cannondales for 2010?
SS: We have already been testing it last year so in 2010 the bike should almost be the same.
PEZ: Are you an equipment fanatic, or do you just leave it to the mechanics?
SS: I trust the mechanics, they are the best at their work
PEZ: Ten years in the sport - the biggest changes for the good, you've seen?
SS: The fight against doping with the ADAMS system (Anti Doping And Management System) but almost only in cycling - it should refer to all kinds of professional sport.
PEZ: And changes for the bad in the last ten years?
SS: As above, the fight with doping, blood control, out of competition controls should be extended to other sports.
PEZ: Can Ivan Basso win the Giro?
SS: He has already won the Giro so I know he can still repeat it.
PEZ: What do you do when you're not cycling?
SS: I'm working towards my pilot's license, so when I'm not sitting on a bike I try to spend as much time as possible in the air, preparing to be a pilot. I also like riding my moto and listening to Depeche Mode music whose vinyls and cds I collect.
PEZ: Your goals for 2010?
SS: To do my best in the mountains for my leaders at the Giro and the Tour and personally, achieve some more victories in minor races.
PEZ: Tyskie (Polish beer) or Vodka?
SS: Brunello (rich and spicy red wine from Tuscany) or Amarone (rich and full-bodied red wine from the Northeast of Italy) .
źródło: www.pezcyclingnews.com
piątek, 15 stycznia 2010
Czerpie siłę z Góry Wiatrów

Sezon 2009 był nareszcie spełnieniem marzeń Sylwestra Szmyda. Bydgoski kolarz zasłużył na miano najlepszego Polaka na szosie.
Kilka dni temu Sylwester Szmyd podczas pobytu w kraju odwiedził rodzinę w Warszawie, a przy okazji zapoznał się z nowym torem w Pruszkowie. Tam spotkał dwójkę bydgoszczan - cyklistkę Emdeku Budopol, Edytę Jasińską, oraz masażystę reprezentacji torowej, Ryszarda Wieczorka.
Wychowanek Rometu w sezonie 2009 ścigał się w jednej z najlepszych grup świata - Liquigas (ma podpisany dwuletni kontrakt - do końca 2010 roku). W wieku 31 lat odniósł pierwsze w karierze zwycięstwo. Na wyścigu Dauphine Libere wygrał 5. etap. Pierwszy finiszował na słynnej Górze Wiatrów - Mont Ventoux. Zakwalifikował się do reprezentacji na mistrzostwa świata, zanotował świetny występ na Giro d’Italia (7. na 17. etapie) oraz zajął 17. miejsce w klasyfikacji generalnej na Vuelcie Espana.
Najlepszy pomocnik świata
W głosowaniu internautów i portalu onet.pl został wybrany najlepszym polskim kolarzem, a włoski dziennik sportowy, współorganizator Giro d’Italia „La Gazzetta dello Sport” przyznał mu tytuł najlepszego pomocnika świata. Kto zna się na kolarstwie, ten wie, że żaden lider nie wygra dziś wielkiego touru bez silnego wsparcia kolegów z grupy.
- To był mój najlepszy sezon w karierze - powiedział nam Sylwester Szmyd, który od środy wieczora trenuje na Wyspach Kanaryjskich. - Przygotowałem się w stu procentach. Wyniki to nagroda za całokształt pracy. Najbardziej oczywiście cieszy mnie zwycięstwo na Mont Ventoux. To nie była przypadkowa wygrana. Kiedy rozpoczynałem decydujący atak 15 km przed metą, u boku miałem najlepszych kolarzy świata: Contadora, Evansa czy Sastre. Sukces dodał mi wiary we własne możliwości. Nie przewrócił mi jednak w głowie.
Od 27 listopada bydgoszczanin rozpoczął przygotowania do nowego sezonu. Był już na dwóch obozach we Włoszech i Hiszpanii. Święta i sylwestra tradycyjnie spędził w kraju z rodziną i znajomymi w Polsce. Tydzień temu wrócił do Włoch, a w środę poleciał trenować na Gran Canaria na Wyspy Kanaryjskie.
W sezonie 2009 przejechał najmniej kilometrów w karierze - 30.000, miał 80 startów.
- Gdyby porównać czas spędzony na treningu na rowerze, pewnie byłby podobny - mówi. - Ja skupiałem się przede wszystkim na jakości.
Ekipa Szmyda została skompletowana skład na sezon 2010 - liczy 28 zawodników. Oprócz Sylwestra Szmyda jest w niej jeszcze dwóch Polaków: Maciej Bodnar i Maciej Paterski.
5 miesięcy bez przerwy
- W sezonie 2010 zacznę się ścigać na Vuelta Catalunya od 22 marca i tu się zacznie mój długi pięciomiesięczny sezon bez odpoczynku - mówi Szmyd. - Kwiecień to zgrupowanie na Teide i Trentino, maj zacznie się Romandią i Giro d’Italia po którym pojadę w Dauphine. Wyścig nieobowiązkowy. Startuję na własne życzenie, skąd udam się prosto na zgrupowanie na San Pellegrino na 2100 m n.p.m., z którego wrócę na trzy dni przed wylotem na TdF. Po Wielkiej Pętli wyścig, na którym zależy mi w tym roku wyjątkowo, wierząc, że naprawdę jestem w stanie walczyć o zwycięstwo w klasyfikacji generalnej - czyli TdP.
Wychowanek Rometu w grupie będzie pracował na zwycięstwa w klasyfikacji generalnej Giro i Tour de France Ivana Basso. Jeśli jednak Włoch nie będzie w stanie zrealizować celów grupy, jego miejsce zajmą Franco Pelizzotti, a we Francji dodatkowo Vicenzo Nibali i Roman Kreuziger.
express bydgoski Sławomir Kabat
środa, 6 stycznia 2010
środa, 30 grudnia 2009
Chcę pracować na lidera, który wygrywa Tour de France

Kilka lat temu postawiłem sobie cel, który nie jest prosty - być najlepszym pomocnikiem na świecie. Jeśli w tym roku czytam w "La Gazzetta dello Sport", że rzeczywiście nim jestem, duma mnie rozpiera - mówi najlepszy polski kolarz Sylwester Szmyd
Przemysław Iwańczyk: W jedynym polskim plebiscycie został pan wybrany na kolarza roku. Który to już raz?
Sylwester Szmyd: Pierwszy. W Polsce zbyt wielu wyróżnień nie dostawałem, więc teraz zrobiło mi się naprawdę miło. Tym bardziej że nie wygrywam seryjnie wyścigów, tylko pracuję na liderów. Kiedyś miałem nawet mały żal, że w kraju mało kto o mnie pamięta. Fakt, wyjechałem do Włoch, mając 19 lat, ale kiedy już jako zawodowiec byłem szósty w Tour de Pologne, było o mnie cichuteńko. O jeżdżącym na co dzień w Polsce Czechu Ondreju Sosence, mówili "ten nasz", mimo że zajmował dalsze miejsca ode mnie. Nie chcę, żeby na siłę ktoś zwracał na mnie uwagę, ale coś dobrego dla naszego kolarstwa chyba zrobiłem.
Dariusz Baranowski porównał kiedyś swoją grupę do drużyny piłkarskiej - jeśli wygrywa Ligę Mistrzów, największy splendor spływa na strzelców goli, ale na sukces pracuje cały zespół. Tak też trzeba spojrzeć na kolarstwo. Niestety, luźno patrzący na nasz sport, doceniają tylko liderów, o Polakach mówią: "Pozbawieni ambicji robole", nie widząc i nie wiedząc, jaki mamy udział w końcowym sukcesie. Dlatego trzy lata temu założyłem internetowy dzienniczek, żeby także w Polsce dowiedzieli się, jak cholernie ważna jest moja praca.
Nie mam takiej szybkości, żeby finiszować na pierwszym miejscu z grupy. Nie decyduje o tym przygotowanie, ale predyspozycje fizyczne, mięśnie. Dlatego kilka lat temu postawiłem sobie cel, który nie jest prosty - być najlepszym pomocnikiem na świecie. Jeśli w tym roku czytam w "La Gazzetta dello Sport", że rzeczywiście nim jestem, duma mnie rozpiera. Cieszę się, że kibice w Polsce też to dostrzegli.
Decydujące znaczenie miała pewnie spektakularna wygrana na Mont Ventoux podczas "Dauphiné Libéré".
- Oczywiście, bo w tym samym plebiscycie mój triumf na Wietrznej Górze został uznany także za kolarskie wydarzenie roku. Było to pierwsze zwycięstwo Polaka w ProTour (najbardziej elitarne wyścigi w zawodowym peletonie).
Wolałbym jednak, żeby doceniano mnie za pracę na innych, a nie pojedyncze sukcesy na mecie. Wiem, że Polacy czekają na kolejnego Adama Małysza albo Ryszarda Szurkowskiego, jeśli chcemy już zostać przy kolarstwie. Ale nie będę ani jednym, ani drugim, mogę być za to najlepszym na świecie pomocnikiem i przez to najlepszym polskim kolarzem.
Jest pan enfant terrible polskiego kolarstwa?
- Rozpętała się burza, gdy nie pojechałem na igrzyska w Pekinie. Nie wypinam się jednak na reprezentację, myślę o igrzyskach w Londynie, bo uwielbiam biało-czerwone koszulki w peletonie. Wyjaśniłem już niektóre sprawy z trenerem kadry Piotrem Wadeckim, nawet odwiedziłem go jesienią, więc nie chcę do tego wracać. Jeśli jednak widzę, że w polskim kolarstwie dzieje się źle, działacze niewiele robią, a w mistrzostwach Polski startuje góra 50 kolarzy i omal nie wygrywa ich nauczyciel języka angielskiego, to mówię głośno, co o tym myślę.
Nasze kolarstwo to właściwie tylko pan i kolarki górskie. Reszta jest mocno przeciętna, prezes PZKol. ma kłopoty z prawem, torowcy wpadają na dopingu...
- Nie jest najlepiej. Gdy opowiadałem o tym wcześniej, zarzucano mi, że się wychylam. Okazuje się, że nie tylko miałem rację, ale jest dużo gorzej, niż mówiłem. Nie zależy mi na wojnie, chcę, żeby kolarstwo w Polsce miało się dobrze. Mamy masę dzieciaków, pasjonatów, którzy mogą przy odpowiednich warunkach dojść do wielkich sukcesów. I ci ludzie, tak jak ja kiedyś, nie przekroczyli progu dyskoteki, nie stoją pod trzepakiem z piwem, nie tułają się po klatkach blokowisk. Marzą o zawodowej karierze, a jak widzą spadającą gwiazdę, to szepczą pod nosem: "Chciałbym być wielkim kolarzem". Mnie się udało, bo za juniorskich czasów miałem pięć zgrupowań w roku, oni nie mają na to szans. W Polsce nie ma szkolenia, nie ma wyścigów, w których można by się sprawdzać, podnosić poziom, wpaść w oko zagranicznym grupom. Jeśli nic się nie zmieni, utalentowana młodzież nigdy nie będzie śmietanką światowego kolarstwa.
Słynie pan z precyzyjnego planowania kariery. Jaki ma pan cel w 2010 roku?
- Wpadła mi w rękę "Gazeta Wyborcza" sprzed lat, kiedy mówiłem, że marzy mi się wygrana na Mont Ventoux. Ale nie czuję się spełniony, nie zadowolę się tym zwycięstwem, chcę walczyć w wielkich tourach, mierzyć się z najlepszymi, ryzykować, przepychać się, podjąć wyzwanie. Moja grupa Liquigas ma więcej liderów niż pomocników, więc pojadę we wszystkich najważniejszych wyścigach. Nie mam tak mocnych nóg, żeby obiecać miejsce w pierwszej trójce któregoś z wielkich tourów, ale znaleźć się w dziesiątce może dam radę. Chcę być w czołówce wszystkich górskich etapów i pracować na lidera, który wygrywa Tour de France. Jeśli nie w 2010 roku, bo Ivanowi Basso może być trudno, to w przyszłym.
Jak przygotowuje się pan do tak morderczego sezonu?
- Szczyt formy ma przypaść za pięć, sześć miesięcy. Na razie więc nie haruję, wchodzę w trening spokojnie, ostatnio nawet nie chciałem myśleć o rowerze, nie tknąłem go od października do grudnia. Nie brakowało mi go ani trochę (śmiech). Stara polska szkoła mówi, że im ciężej pracuje się zimą, tym lepszym jest się w sezonie. U nas w grupie jest inaczej - im spokojniej zimą, tym lepiej latem. W grudniu robię wszystko, co jest zabawą, co nie obciąża mnie psychicznie. Siłownia, łyżwy, narty itd. Po Nowym Roku wracam do Włoch i zaraz wyruszam na Grand Canaria z żoną i całą masą kolegów, także amatorów z Polski, którzy chcą ze mną pojeździć. Ale to nie jest przejażdżka. Około sześciu, siedmiu godzin dziennie, tylko po górach. Dwa dni treningu, dzień przerwy. Wyprawiając się na trening, non stop myślę, po co to robię, co chcę osiągnąć, każdy podjazd pokonuję inaczej, nie jadę w optymalnym przełożeniu, tylko mniej wygodnym, bo przecież to jest trening, który ma mnie przygotować do wyścigów. Na każdym z takich podjazdów przez trzy minuty idę, jak to się mówi w kolarstwie, w trupa. To wykańcza, robi się ciemno przed oczami, ale przynosi efekty. Trening może być ciężki, ale i przyjemny. Uwielbiam góry, roztaczające się widoki, np. przepiękne Pireneje w Andorze.
Jak wygląda pana dieta?
- Akurat ja mam odwrotny problem - jak nie stracić na wadze. Pozwalam sobie na wszystko, nawet na delikatny alkohol. Jem słodycze, lody, pięć dni przed wyścigiem to i schabowego "wciągnę". Oczywiście zimą jestem bardziej liberalny, latem już bardzo uważam. W dniach ciężkiej pracy żona szykuje mi na śniadanie pięć sucharów, tuńczyka, białko z gotowanego jajka, ewentualnie omlet. Zaraz po treningu węglowodany - najczęściej makarony, ryż z gotowaną piersią kurczaka i rybą, a wieczorem białko, np. białe chude sery. To tylko trzy posiłki, ale przy tak wielkim wysiłku nie chce się jeść, nawet się zmuszam, gdy żona stoi z batem nade mną i michą makaronu. Mówi: "Jeździłeś siedem godzin, musisz zatankować".
Krótko mówiąc, kolarstwo zajmuje panu tyle, ile etatowa praca.
- Dłużej. Przestrzeganie diety, odpowiedni odpoczynek to też element mojej pracy. Kładę się spać "dzisiaj", a więc przed północą, wstaję około ósmej. Bo kolarzem jest się przez całą dobę, ba, przez całe życie.
źródło: Gazeta Wyborcza
piątek, 11 grudnia 2009
Wybrano najlepszych polskich kolarzy

Włoszczowską internauci docenili przede wszystkim za triumf w mistrzostwach Europy w kolarstwie górskim, w których wyraźnie pokonała całą czołówkę światową.
W plebiscycie, zorganizowanym za pośrednictwem strony Onet.pl, oddano ponad 21 tys. głosów. Szmyd nie mógł przyjechać do Warszawy na uroczystą galę "Cykliczne Mikołajki" w Akademii Leona Koźmińskiego, ponieważ już za kilka dni rozpocznie z grupą Liquigas zgrupowanie w Hiszpanii.
Według kapituły "Cyklicznych Mikołajków" wydarzeniem roku było zwycięstwo Sylwestra Szmyda na Mont Ventoux.
Wyniki plebiscytu internautów:
najlepszy zawodnik
1. Sylwester Szmyd 5142 głosy
2. Marcin Sapa 1786
3. Marek Konwa 550
najlepsza zawodniczka
1. Maja Włoszczowska 8846
2. Anna Szafraniec 1107
3. Aleksandra Dawidowicz 933
źródło: Onet.pl
wtorek, 24 listopada 2009
Top 50 riders
Magazyn kolarski "Procycling" w grudniowym numerze dokonał podsumowania szosowego sezonu 2009. Redakcja m. in. pokusiła się o zestawienie 50 najlepszych kolarzy zawodowego peletonu, w którym doceniła postawę Sylwestra Szmyda, umieszczając zawodnika Liquigasu na 46 miejscu.
- Nasz domestique roku. Rewelacyjne występy Szmyda rodziły pytanie co by osiągnął jadąc dla siebie. Uważamy, że Basso może być lepszym liderem, ale obok siebie ma już najlepszego pomocnika - napisano w uzasadnieniu.
Dodajmy, że według brytyjskiego magazynu najlepszym kolarzem sezonu 2009 był Mark Cavendish przed Alberto Contadorem i Edvaldem Boassonem Hagenem.
źródło: szosa.rowery.org
czwartek, 12 listopada 2009
Sylwester Szmyd: “Na pewno jadę i Giro i Tour de France”

- Sylwek, za Tobą najlepszy sezon w karierze. Czy zrealizowałeś swoje przedsezonowe plany ? Jak podsumujesz ten 2009 rok ?
- Istotnie, najlepszy sezon w karierze, plany zrealizowane w 100%, czyli dobrze wykonana zadana mi praca, podniosłem jeszcze bardziej poziom w górach oraz pierwsze zwycięstwo w peletonie pro.
- Teraz jesteś w Polsce. Trenujesz w Polsce ? Kiedy rozpoczynasz przygotowania do sezonu 2010 ? Jak one będą wyglądały?
- Nie trenuje, nie wsiadam na rower od Lombardi [17.10.09] do 5-ego grudnia. Dwa tygodnie wcześniej zacznę siłownię, a 27-ego listopada jadę na pierwsze zgrupowanie na Passo SanPellegrino, gdzie poza nartami i basenem dla ochotników nie wiele więcej będzie można zrobić.
- Czy możesz coś powiedzieć o ekipie, programie startów Liquigas na przyszły sezon. Będzie już trzech Polaków, po dołączeniu Macieja Paterskiego.
- Program startów oczywiście taki jak co roku, Wielkie Toury i wyścigi pro tour przede wszystkim, co wynika ze statusu ekipy, mój program to Giro i Tour.
Tak, myślę że dla Maćka to ogromna szansa i wierzę, że ją wykorzysta. Im więcej nas jest w ekipach pro tour tym bardziej poziom naszego kolarstwa szosowego będzie się podnosić.
- Jak napisałeś na swoim blogu, przyszłorocznej trasie TdF niczego nie brakuje. Zamierzasz robić „rzeźnię” pod górę zarówno w “Wielkiej pętli” jak i w Giro. Te starty są już pewne ?
- Tak, jeśli zdrowie dopisze to na pewno jadę i Giro i TdF i bardzo wierzę w to, że będę mógł się bawić pod górę tak jak na Vuelcie w tym roku…
- Czym różni się praca w Liquigas od pracy w Lampre ?
- Przede wszystkim tym, że w Liquigasie mamy zawodników walczących w klasyfikacji generalnej w ważnych wyścigach: Basso, Pellizotti, Kreuziger czy Nibali, a ja najlepiej się czuje na takich właśnie wyścigach. W ostatnich latach Cunego walczył głównie w klasykach.
- Podczas tegorocznej Vuelty i Giro byłeś bardzo mocny, tempo za Tobą wytrzymywali nieliczni. Odnosiłem wrażenie, że byłeś w stanie wygrać niejeden etap. Czy przyjdzie taki dzień, że wygrasz etap wielkiego touru ? Basso Cię puści ?
- Basso mnie nie trzyma…Tyle że on jest liderem i ewentualny mój atak o wygranie etapu musiałby być podyktowany taktyką jego walki o generalne zwycięstwo w wyścigu. Na Vuelcie Ivan który czuł się mocny, przed trzema etapami górskimi czuł, że może wziąć koszulkę lidera i od razu dodawał, że mając tę koszulkę na plecach, ja zdążę wygrać któryś z tych etapów…
- Twoje ciche marzenie na 2010 rok ? Czym nas zaskoczysz ?
- Alpe d’huez oraz być wśród najlepszych na górskich końcówkach Giro d’Italia i Tour de France.
- Ze wstępnych informacji wynika, że przyszłoroczny Tour de Pologne będzie to „śląski” wyścig. Czy Czesław Lang szykuje dla Ciebie jakiś dłuższy, cięższy podjazd niż w tym roku, czyżby Równica ? Choć w Polsce chyba trudno o taki. Ty wolisz 25 km non stop w górę…
- Pewnie że wole długie podjazdy, ale w tym roku pokazałem że stać mnie na zwycięstwo w Tour de Pologne, pomimo braku długich podjazdów. Równica w Ustroniu jest ładnym podjazdem….A i sam TdP jest w sferze marzeń na przyszły rok, moim wielkim marzeniem jest wygrać kiedyś ten wyścig.
- Wróćmy jeszcze do Mont Ventoux. Twoje zwycięstwo dla mnie było jednym z największych przeżyć sportowych w życiu, zapewne wielu kibicom łezka w oku się zakręciła, jak unosiłeś rękę w geście triumfu. Na końcowych metrach “odcięło Ci prąd”, czy była to kwestia psychiki ? Zwątpiłeś w swoje zwycięstwo ?
- Na pewno nie słabość fizyczna, ostatnie metry przejechałem naciskając na pedały grubo ponad 600 watt i na pewno nie sprawiałem wrażenia kogoś kto nie ma siły… a te 500 metrów do mety…ważne, że się dobrze skończyło.
- Jak zmieniłeś się po sukcesie na Mount Ventoux ?
- Ciężko mi oceniać siebie samego, ale na pewno bardziej uwierzyłem w swoje możliwości i siły…
- Skąd ta miłość do gór chłopaka z nizin ?
- Predyspozycje….tak ogólnie, a miłość ? Jak można nie kochać gór…, kto raz miał okazje zmierzyć się z największymi przełęczami, nie może inaczej jak tylko pokochać góry…
- Jaki jest Twój ulubiony wyścig ? Po tym sezonie to Dauphine Libere ?
- Myślę, że i przed tym sezonem było to Dauphine Libere…
- Kolarstwo szosowe w Polsce „kuleje”. Jak myślisz co musiałoby się zmienić, aby ta piękna i ciężka dyscyplina sportu, była tak popularna jak za czasów Szurkowskiego, Piaseckiego, Langa ? Co zrobić, by kolarstwo szosowe zyskało na popularności ? Czy potrzeba spektakularnych zwycięstw (patrz Małysz, Kubica), w czym tkwi szkopuł ?
- Teraz to zupełnie inne lata, do wszystkiego podchodzi się bardziej komercyjnie… Na świecie kolarstwo jest dużo bardziej popularne, bo jest pokazywane w TV, mówi się o nim więcej, pomijając oczywiście fakt samych wyników. Media maja tutaj ogromne znaczenie. Tour de Pologne cieszy się niesamowitą, coraz większa popularnością i to dzięki całej otoczce medialnej jaka wokół niego została stworzona… Oczywiście jakby było nas więcej w ekipach pro tour to przyszłyby i zwycięstwa, a przez to i większe zainteresowanie w kraju kolarstwem.
- Jakiej rady udzieliłbyś początkującym, młodym chłopakom, którzy chcieliby pójść w Twoje ślady?
Kolarstwo to ciężki kawałek chleba, który wymaga przede wszystkim ogromnego samozaparcia, dużej pracy i wytrwałości w dążeniu do wyznaczonego celu. Kolarstwo nie przebacza zaniedbania lub pójścia na łatwiznę…
- Czy mógłbyś zdradzić czytelnikom portalu jak wygląda Twój tydzień treningowy w sezonie ?
To wszystko zależy od okresu, od tego na jakim akurat jestem etapie przygotowań.Trenuje różnie, od 3 do 7 godzin dziennie ,jak mam dzień odpoczynku to bardzo często nie wsiadam nawet na rower. Nie trenuje więcej niż 2 dni pod rząd.
- Zapewne słyszałeś, że prezes PZKol jest oskarżony o nadużycia finansowe przy budowie hotelu przy torze w Pruszkowie. W styczniu odbędzie się nadzwyczajny zjazd PZKol. Myślisz, że coś się zmieni w związku ?
- Sam prezes nie rządzi, większość decyzji podejmuje zarząd, a w nim potrzeba żeby zasiadali ludzie dla których kolarstwo jest pasją, a nie układem, sposobem na życie lub załatwianiem własnych spraw…
- Słyszałem, że szykujecie się z m.in. Darkiem Baranowskim na coroczne, kończące sezon Depeche Party ? To już chyba tradycja ? No i w tym roku mają być kobiety… ?
- Tak, to coroczna impreza u Darka w domu, tylko dla fanów DM, w tym roku ciężko dobrać termin, ale ja akurat cały czas oponuje obecność kobiet…
- Dziękuję za rozmowę
- Dziękuję
Rozmawiał Marek Bala
źródło: www.naszosie.pl
foto: corvos
środa, 23 września 2009
Analiza zespołu na Vuelcie

O Sylwku:
Lepszy niż Basso, to Polak wykonał w pełni swoje obowiązki.
żródło: www.cicloweb.it
przygotował: Daniel MarszałekWadecki: Szmyd liderem polskiej reprezentacji

Według niego, rywalizacja w wyścigu elity odbywać się będzie na trudnej, górskiej trasie, co premiować będzie kolarzy wytrzymałych, takich, jak Szmyd. - Po dobrym występie w Vuelecie i w ogóle udanym sezonie uważam, że bardzo dobrze poradzi sobie w takich warunkach - powiedział trener polskiej reprezentacji.
Wadecki zapoznał się już wstępnie z pętlą, na której toczyć się będzie rywalizacja o tęczową koszulkę mistrza świata. To utwierdziło go tylko w przekonaniu, że Szmyda stać na dobry rezultat. - Stać go na "dziesiątkę", a przy odpowiednim scenariuszu wyścigu nawet na wyższą lokatę. Sądzę, że do mety dojedzie niewielka grupka naprawdę mocnych kolarzy i mam nadzieje, że będzie w niej Polak - dodał Wadecki.
W poniedziałek do Mendrisio dotarli kolarze, którzy wystąpią w jeździe indywidualnej na czas. Reszta dotrze do Szwajcarii w piątek.
źródło: eurosport, foto: Kasia Szmyd