niedziela, 17 czerwca 2007

Mam moralnego kaca i niedosyt po tym wyścigu

Kaca bo postanowiłem się wycofać na ostatnim etapie, a nie mam tego w zwyczaju. Z resztą nie pamiętam już kiedy to ostatni raz się wycofałem z wyścigu jeżdżąc w zawodowym peletonie. Bynajmniej nigdzie nie leżałem. Odezwały się stare problemy z nerwem, który sprawiał mi ból promieniujący od krzyża do nogi aż pod ścięgna podkolanowe. Już wczoraj kilka razy nogę mi odcięło na zjazdach gdy trzeba było prędkość rozkręcać przy wyjściu z kolejnych wiraży. Dzisiaj się to powtórzyło i zdecydowałem się wycofać by w ostatnim dniu pracy w tej pierwszej części sezonu nie ryzykować większego problemu np. zapalenia tego nerwu i w konsekwencji jakiejś dłuższej przerwy w treningach i startach. Jak za tydzień przyjadę do Polski, w tym do Trójmiasta to zawitam do znajomego fachowca od tych spraw i zbadam problem.

Wczoraj bardzo chciałem zawalczyć o koszulę czy ewentualnie etap. Pod pierwsze wzniesienie zaraz po starcie oddałem chyba pięć czy sześć skoków. Wszędzie było mnie pełno i punktowałem też na pierwszej premii górskiej. Nawet Bernhard Kohl miał do mnie pretensje, że próbuje się zabrać w odjazd. Ot nieprzytomny chłopak. Nie czytał komunikatu z wynikami i ubzdurał sobie, że jestem wiceliderem całego wyścigu. Potem odpuściłem tylko trójeczkę z moim kolegą z zespołu Morrisem Possonim i w pewnym momencie Astana powiedziała "basta" i z miejsca poszedł odjazd, w którym mnie nie było. Byłem wściekły, bo wiedziałem, że koszula górala mi odjechała.

Potem jeszcze ta dziwna jazda Astany. Najpierw zniwelowali stratę z siedmiu do czterech minut by na niedługim przecież podjeździe pod Mollard oddać to co już odzyskali. Dalej zaś ten dziwny atak na zjeździe i szaleńcza gonitwa za nimi pod hopkę i w dolince gdzie na terenie lekko pod górę David Millar rozkręcał tempo do 60 km/h! To tempo mnie dobiło przed Telegraphem, a poza tym nie miałem już o co walczyć bo koszula górala i etap były już nierealne, zaś w generalce też nie bardzo mógłbym awansować. Szkoda, że tak się to wszystko potoczyło bo nogi miałem bardzo dobre i pomijając problem z nerwem chętnie bym wystartował w jakiejś etapówce z Pro Touru już za tydzień jeśli tylko byłaby taka możliwość. Tym razem bowiem Giro d'Italia mnie nie wykończyło a okazało się jak gdyby dobrym "treningiem".

Teraz przez tydzień jeszcze posiedzę we Włoszech m.in. dwa dni w Turynie u Pauliny. Natomiast gdy przyjadę do Polski to jeśli tylko ze zdrowiem będzie w porządku to bynajmniej nie odstawiam roweru, lecz trenuje dalej do drugiej części sezonu. Pojadę jak zwykle na Volta ao Portugal, ale tym razem raczej tylko z myślą o etapach. O generalce pomyślę tylko jakby się po drodze nadarzyła okazja. A po Portugalii oczywiście Vuelta a Espana, którą trzeba będzie mocno zacząć bo większość gór będzie tam do półmetka, w tym Lagos de Covadonga już na czwartym etapie.