sobota, 9 sierpnia 2008

Casus Szmyd

Tomasz Jaroński, Eurosport Polska 
Jedno nie podlega dyskusji – Sylwester Szmyd jest w tej chwili najlepszym polskim kolarzem. Jedynym, który startuje w wielkich tourach, jedynym, który w wyścigach ProTour o coś walczy (i teoretycznie każdego dnia jest w stanie wygrać górski etap). Jest ponadto ekskluzywnym (a nie woziwodą) pomocnikiem jednego z lepszych kolarzy w światowym peletonie – Damiano Cunego. 

Gdybym był Szmydem 

Jeśli ktoś nie zgadza się z powyższym stwierdzeniem, to znaczy, że na kolarstwie się nie zna i czytanie dalszej części mojego tekstu mija się z celem. Żegnam więc frustratów, którzy wszystko widzą na „nie” i żadne argumenty do nich nie trafiają, wszędzie szukają tylko afer, co dotyczy nie tylko sportu, ale przede wszystkim polityki. To jednak temat na zupełnie inny felieton, nie bardzo pasujący do „MR”. Wracamy więc do kolarstwa, do Sylwasa i igrzysk olimpijskich, bo fakt niepowołania kolarza Lampre do składu na Pekin wywołał małą burzę. Gdybym był na miejscu Sylwka, przyjechałbym na mistrzostwa Polski w Złotoryi, uprzedzając wcześniej, że trasa jest tak wytyczona, iż wyklucza walkę o medal oraz przypomniał, że pracuję w Lampre, a ta akurat firma wymaga ode mnie pełnej dyspozycji w dniu 5 lipca na starcie Tour de France. Zaznaczyłbym też, że będę jechał ostrożnie i pewnie wycofam się z rywalizacji. 

Można byłoby jeszcze przypomnieć niedawne szarpania Zbyszka Sprucha, który był jednym z lepszych „klasykowców” na świecie, a medalu w MP nigdy nie zdobył, nie dając sobie rady z koalicją krajowych ścigantów. Efekt? Wytrącam koronny argument z ręki wszelkim adwersarzom mówiącym i piszącym o wodzie sodowej i lekceważeniu MP. To jedyny minus w wydarzeniu „casus Szmyd” sytuujący się po stronie tego kolarza. Może jeszcze zadać pytanie, czy po wyczerpujących, seryjnych startach w Romandii, Giro, Dauphine i Tour de France Szmyd byłby w Pekinie w odpowiedniej formie i czy olimpijska trasa mu pasuje? Myślę jednak, że takie rzeczy powinni ustalić między sobą zainteresowani – kolarz i selekcjoner Piotr Wadecki. Czy ustalali? Nie wiem. 

Gdybym był Wadeckim 

Gdybym był Piotrem Wadeckim, ze Szmydem zawarłbym dżentelmeńską umowę… 
– Słuchaj Sylwek, masz pewne miejsce w drużynie na Pekin, należy Ci się jak psu zupa, ale znam Twój profesjonalizm, więc jeśli nie będziesz się czuł na siłach, daj znać, wezmę kogoś innego, bo wiem, że nie zależy Ci zupełnie na olimpijskiej wycieczce do stolicy Chin. Obaj panowie mają przecież telefony komórkowe. Przy takim rozwiązaniu sprawy problem „casus Szmyd” pewnie by nie zaistniał. 

My, Polacy, mamy jednak wielką umiejętność gmatwania wszystkiego, tworzenia zdarzeń z drugim dnem, jakimiś podtekstami. Zamiast więc prostych decyzji pojawią się informacje o tym, kto nie lubi Szmyda, komu i kiedy Sylwek podpadł, a kto mu zazdrości, kto ma takie wpływy w PZKol, że jest w stanie przeforsować swojego zawodnika tylko po to, by szczycić się, że ma w składzie olimpijczyka. Media, które interesują się tylko aferami, takie rzeczy kupią i zamiast czytać o dobrej jeździe kolarza Szmyda w Romandii, Włoszech, Delfinacie, przeczytamy albo obejrzymy polskiego kolarza w kontekście jakiegoś zamieszania, a nie sukcesu.

źródło: www.magazynrowerowy.pl