niedziela, 2 maja 2010

Tegorocznej Romandi nie będę tak dobrze wspominał jak poprzednich

... nawet jeśli założeniem było spokojne zakończenie przygotowań do Giro.

Z wczorajszego etapu jestem zadowolony, pod ostatni podjazd zostało nas czternastu a ja spokojnie czekałem na trzeciej – czwartej pozycji na konkretne ataki. W końcówce Spilak uprzedził wszystkich, a mnie tak zmarzły dłonie, że na dwa kilometry do mety nie mogłem wrzucić płyty a „super-Sagan” znów poczuł przez kilka sekund dreszcz kolejnego zwycięstwa w pro-tour, zanim na mecie nie dowiedział się, że jednak był drugi.

Dziś ponownie deszcz i zimno, Roman nie wystartował, Ivan natomiast chciał próbować.
Najcięższy ostatni podjazd, na początku jechałem z przodu i obiecywałem sobie, że jak się ruszy Anton (bo po coś Euskaltel ciągnął) czy Menchov ja skaczę za nimi.

No i jak się wyścig zaczął, po około czterech kilometrach podjazdu, stałem i zmieniałem koło bo złapałem gumę. Jak ruszyłem, to oczywiście już tylko widziałem Ivana który jechał spokojnie a pierwszych już nie było widać. Tak więc morale i chęć walki musiałem odłożyć na bok.

Szkoda, miał to być dla mnie mały test. Wiem jedno, cały czas nie oddycham prawidłowo, krótki i płytki oddech. Staram się wierzyć naszemu trenerowi, który powtarza, że tak może być po okresie spędzonym na wysokości.

Myślę że w składzie Liquigas na Giro mogą nastąpić małe zmiany, ale o tym już nie ja i nie dziś. Poczekajmy, najpóźniej do środy.