wtorek, 26 maja 2009

Giro to we Włoszech prawdziwy spektakl

... trzytygodniowe święto dla fanów kolarstwa i wszystkich, których wciąga atmosfera wyścigu. Uczestnicząc w nim poznałam kibiców, którzy specjalnie na tą okazję biorą urlop, rodziny, które w komplecie stawiają się na poszczególnych etapach, domy, gdzie na niedzielne obiady nawet babcie zakładają różowe koszulki.

Najpiękniejsze jest jednak to, co kryje się pod tą kolorową otoczką- zrozumienie sportu i docenienie wysiłku każdego z kolarzy. Zarówno w mediach jak i wśród kibiców jest miejsce dla wszystkich, którzy codzienną pracą starają się osiągać swoje cele i wkładają w to całe serce.

Nie ma tu wartościowania: "kapitan- lepszy, gregario- gorszy". Nawet jeżeli to walka liderów budzi największe emocje, na jazdę drużyny patrzy się bardziej całościowo, nie pomniejszając roli żadnego z zawodników. Takie spojrzenie na sport jest cenne nie tylko z tego powodu, że uczy współpracy i pokory, pokazuje, że więcej możemy dokonać razem z innymi niż sami, ale też dlatego, że budzi w ludziach pozytywne nastawienie do kolarstwa.

Każdy sportowiec, który dobrze wykonuje swoją pracę, jest jakby wzorem, motywuje, żeby doskonalić się w tym, do czego ma się predyspozycje, w czym jest się dobrym. Albo po prostu do tego, żeby samemu wsiadać na rower, jeździć z rodziną i znajomymi, uczestniczyć w wydarzeniach sportowych. Taka kultura sportu jest tu widoczna w czasie całego roku, ale podczas Giro jakby jeszcze wyraźniej, jeszcze mocniej.

Kasia Szmyd