piątek, 6 maja 2005

No i jesteśmy - 88. Giro d'Italia rusza

W ekipie luz i spokój ale jednocześnie koncentracja i determinacja osiągnięcia tego po co tu przyjechaliśmy! Podoba mi się ta atmosfera, podobna jak przed rokiem. Za poczucie humoru, czy raczej odpowiednią atmosferę poza wyścigiem (głównie przy stole) dba "Forna" czyli Paolo Fornaciari. Przyznam że czasem jest męczący, wręcz uciążliwy ze swoimi żartami i krzykliwym głosem, ale tak jest lepiej, weselej! Wczoraj przejechaliśmy trzy godziny dosyć żywo kręcąc tzn. ze średnią ponad 35 km/h. Dziś od rana padało, większość z nas jeździła na rolkach około godzinki. Tak i ja zrobiłem, a popołudniu gdy już nie padało i wyjechałem na szosę przejeżdżając samemu 55 kilometrów a jak wróciłem to właśnie wyjeżdżał "Gibo" razem z Damiano, którzy wcześniej byli na konferencji prasowej. "Martino" wysłał mnie w drogę razem z nimi i przejechaliśmy jakieś 40 kilometrów większość za samochodem i znaczną część w deszczu.

Tak minął mi ostatni dzień przed Giro. Czuję się dobrze, myślę że jestem dobrze przygotowany. Dawno nie jeździłem długich podjazdów, nie wiem jak będzie w górach, ale startuje ze spokojem i czystym sumieniem, że nie zaniedbałem nic w przygotowaniach. Czeka nas ciężka praca od pierwszego dnia. Jak powiedział dziś "Gibo" na odprawie, inni muszą widzieć że jesteśmy silną i dobrze zgraną drużyną. Podobnie powiedział "Martino" odnosząc się do "Gibo" i Damiano, że nasza siła jest w tym że oni będą razem, w zgodzie, zjednoczeni! Jak wszyscy to zauważą to zrozumieją, że ciężko będzie nas pokonać. Basta, bo jeszcze powiem za dużo! Nie liczcie na wojnę miedzy nimi, nic niespodziewanego się nie wydarzy.

poniedziałek, 2 maja 2005

Ostatnie wyścigi przed Giro d'Italia za mną

... czyli okres przygotowawczy do jakby nie było najważniejszego dla naszej ekipy startu w sezonie zakończony. W sobotę (GP Industria e Artigianato) pod górę czułem się dobrze. Śmiałem się po wyścigu, że jeśli Niemcowi nie udało się "zerwać mnie z koła" to jest już nieźle. Na ostatniej premii górskiej za plecami Luki Mazzantiego była czwórka z Przemkiem i ze mną. Na finiszu jednak mało nie pozbawiłem się możliwości startu w Giro, bowiem ledwo co udało mi się uniknąć kraksy. W niedzielę (Giro di Toscana) moim jedynym zadaniem było wjechać pod ostatnią górę z Daniele Bennatim i ewentualnie pomóc mu dojść do czołówki w przypadku gdyby "strzelił" - jednym słowem zrobić wszystko aby dojechał on w czołowej grupce na finisz. Tak się stało i Bennati wygrał ten wyścig.

Miłe to były wyścigi bo spotkałem praktycznie większość polskich zawodników jeżdżących w Italii. Przemek Niemiec ściga się już kilka lat we Włoszech i pod względem stażu jest tuż po mnie. Dopiero co podpisał swój największy kontrakt na który całkowicie zasłużył. Często atakuje na wyścigach i bardzo dobrze radzi sobie w górach. Myślę że po kolejnych dwóch latach w Miche (na tyle podpisał nowy kontrakt) i wygraniu jeszcze kilku wyścigów będzie gotowy do zrobienia konkretnych wyników na poważniejszych imprezach. Z jego kolegami klubowymi (braćmi Kohutami) znam się najdłużej. Sławka znam jeszcze z czasów kadry juniorskiej. Seweryna z reprezentacji młodzieżowej (do lat 23). Sławek był z pewnością jednym z lepszych polskich kolarzy ubiegłego sezonu. Myślę, że trzeba go zaliczyć do kolarzy wszechstronnych. Widzę, że spokojnie zaczął ten sezon, tak więc na wyniki z jego strony liczę w drugiej połowie sezonu. Sewerynowi (starszemu bratu Sławka) brak trochę regularności. Miewa sezony wyjątkowo udane i te znacznie poniżej swojego poziomu. Przyznam że z każdym z tych panów dogaduje się znakomicie i bez żadnych problemów, jak chyba z całą resztą "włoskiej Polonii" o której wspomnę przy najbliższej okazji.

piątek, 29 kwietnia 2005

Jestem w drodze na wyścig

Wczoraj wieczorem dzwonił do mnie Martino i prosił żebym w sobotę postarał się pojechać ładny wyścig. Mam być blisko "Gibo" Simoniego i pomoc mu jak najwięcej bo on chce wygrać a musi też zrozumieć, że na Giro będzie miał dobrą ekipę. Giro pojadę. Jak mówi nasz dyrektor mamy trochę problemów ze składem i pod tym względem jest gorzej niż rok temu. Brakuje nam Eddy Mazzoleniego, który z powodu kontuzji jeszcze się w tym roku nie ścigał. Prawdopodobnie nie wystartuje również Fornaciari tj. nasz prawdziwy motor na płaskim terenie, który też obecnie walczy z bólem kolana. Ogólnie rzecz biorąc niejeden w naszym zespole nie ma jeszcze formy jaką mieć powinien. Będzie nam nieporównywalnie ciężej niż przed rokiem. Etapy cięższe, ale i przeciwnicy poważniejsi. Ale to dobrze, poprzeczka w górę, jak co roku. Cieszę się.

Polubiłem wyścigi Pro Touru. To jest światowe kolarstwo i prawdziwe ściganie. Jak mówią prawie wszyscy jest kolosalna różnica między wyścigami tego cyklu a pozostałymi. Niebo a ziemia - z tym stwierdzeniem każdy zawodnik z ekip PT się zgodzi. Myślę, że jeżdżąc te wyścigi można podnieść swój poziom. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, iż łatwo jest wygrać te pozostałe. Jutrzejszy wyścig (GP Industria e Artigianato w Larciano) jest ciężki i pewnie rozegra się na podjeździe i po finiszu z mniejszej grupki. W niedzielę (Giro di Toscana) będzie dużo łatwiej i pojedziemy na Bennatiego. Zobaczę się wówczas z większością Polaków ścigających się w Italii i może później skuszę się żeby coś o niektórych z nich napisać.

poniedziałek, 25 kwietnia 2005

Właściwie o czym tu pisać? Zacznę od tego, że bardzo się cieszę z tego, iż jednak pojechałem te dwa wyścigi w Belgii - oba wymagające tj. w ciężkim terenie i w konkretnej obsadzie. W niedziele było w porządku, ale nie idzie mi walka o pozycje w grupie i z tej przyczyny trochę za bardzo z tyłu zacząłem Côte de Wanne i następnie Côte de Stockeu. Właśnie w tym czasie odjechała około trzydziestka zawodników, która walczyła w końcówce. Cóż jak wcześniej mówiłem nie są to wyścigi dla mnie, choć noga była o'k. Nasz lider Damiano jak mi później powiedział od samego początku wyścigu nie czuł się najlepiej, ale uważam że to jego dziewiąte miejsce jest niezłym wynikiem na kilkanaście dni przed wielkim Giro. Aleksander Winokurow raz jeszcze pokazał, że umie się ścigać i "widzi" wyścig. Jak sam przyznał czując się słabszym od innych faworytów zaatakował wcześniej i potrafił jednak wygrać tak ciężki wyścig. Tymczasem słyszałem, że w Italii na podjazdach ustawiał wszystkich Przemek Niemiec. No i dobrze, polski akcent musi być! Zobaczę się z nim w najbliższy weekend na wyścigach w Larciano i Dookoła Toskanii. Będę miał okazję pogratulować mu ostatnich występów.

sobota, 23 kwietnia 2005

Spokojne, ale strasznie nudne te dni między Strzałą

... a Liege (L-B-L). Na szczęście pogoda dopisała i mogliśmy spokojnie potrenować. Jutro ma już być gorzej z pogodą i może nawet padać deszcz. Nikt w naszej ekipie łącznie z Damiano na problemy zdrowotne nie narzeka, tak więc wystarczy jutro pedałować i dać z siebie wszystko. Dowiedziałem się też przed chwilą, że nie pojadę jednak Romandii (TdR). Martino mówi mi: "bądź spokojny i pojedź wyścigi w Toskanii" to znaczy: GP Industria e Artigianato - Larciano (30 kwietnia) i Giro di Toscana (1 maja).

środa, 20 kwietnia 2005

Zastanawiam się czy uda się Danilo Di Luce

... powtórzyć ubiegłoroczny wyczyn Davide Rebellina czyli wygrać pod rząd Amstel Gold Race, Fleche Wallonne i Liege-Bastogne-Liege. Nogę ma i jeśli tylko mu szczęście dopisze to jest to jak najbardziej możliwe. Wracając z wyścigu w autobusie rozmawialiśmy trochę o Di Luce. Wszyscy w ekipie (znaczy zawodnicy czy mechanicy) jesteśmy zadowoleni, że wygrał Danilo (skoro już nie udało się Damiano oczywiście). W końcu w ostatnich latach był on zawodnikiem Saeco czyli naszym kolega klubowym. Najgorsze jak się wydaje, że nie tyle on chciał zmienić ekipę co szefostwo go już nie chciało. Niewątpliwie dziś znów można powiedzieć, że wygrał najlepszy.

Wracając do naszej drużyny. Wczorajszy dzień spokojny tzn. dwugodzinna przejażdżka w lekkim deszczu, masaż i wczesne pójście spać. Dziś z rana było chłodnawo, ale najważniejsze że nie padało. Z rozgrzaniem się też nie było problemu, bo od startu "a bloc" skoki, jeden za drugim. Właściwie trzeba powiedzieć, że cały wyścig toczył się w dość dużym tempie. Damiano cały czas czuł się dobrze, był pozytywnie i walecznie nastawiony. Cała ekipa starała się jechać z przodu wraz z nim. W końcówce pomogliśmy tez gonić odjazd zawodnikom z Liquigas i Illes Balears. W pierwszej grupie dojechałem do ostatniego kilometra czyli do podnóża Mur de Huy, a dalej już spokojnie. Nogi juz nie było, czułem że jest już trochę ubita. Muszę powiedzieć jednak że jestem zadowolony z dzisiejszego występu. Cała ekipa dobrze pracowała, a i ja nie czułem się najgorzej. Poza małym katarem, którego nie mogę się pozbyć jest O'K.

Po mecie Damiano był trochę zawiedziony i mówił, że czuł się dobrze, ale na jakieś 300 metrów do mety "odbiły mu korby". Inni mieli jeden bieg więcej, a jemu brakuje mu trochę siły. Starałem się go uspokoić. Nie ma się co martwić, bo przecież ludzie którzy walczą na ardeńskich klasykach przygotowywali się stricte właśnie do nich i dla nich te klasyki są tym czym dla Damiano Giro. Nic to - teraz trzy dni odpoczynku. W piątek pojedziemy na treningu ostatnie 120 kilometrów z L-B-L. Pozdrawiam i dziękuję wszystkim za kibicowanie - a najbardziej mojej siostrze, jakby nie było jednemu z moich największych kibiców!

sobota, 16 kwietnia 2005

Ostatni tydzień był raczej czasem odpoczynku

... co oznacza, że trenowałem mniej, bo maksymalnie po 4 godziny i 40 minut (dwukrotnie). Jutro, jeśli tylko pozwoli mi na to pogoda będę chciał przejechać około 6 godzin, a w tym czasie trzy lub cztery długie podjazdy. W minionym tygodniu dwa razy jeździłem za samochodem i raz za motorem - tak dla podtrzymania rytmu i poprawienia szybkości. Wiadomo, między wyścigami, jak nie ma za dużo czasu to i tak nic szczególnego się już nie wymyśli. Najważniejsze, co sam sobie zawsze powtarzam to nie przesadzać z treningami. Pomiędzy wyścigami powinny być one podtrzymaniem aktualnej formy. Do Belgii wylatuję w poniedziałek około południa. Jak wspomniałem już wcześniej "Martino" mówił, że wyścigi te mają być dla mnie przede wszystkim dobrym treningiem. Będę na nich pracował dla drużyny.

Sądzę, że Cunego myśli poważnie o Liege-Bastogne-Liege. Jakby nie było to pierwszy tak poważny sprawdzian dla tych wszystkich, którzy przygotowują się do Giro d'Italia. Po tym wyścigu będzie można wiele powiedzieć o tym kto w jakiej dyspozycji stanie dwa tygodnie później na starcie Giro. Pytałem się go dziś wieczorem czy jedziemy żeby wygrać L-B-L, a on mi na to że nie tylko Liege ale i Strzałę Walońską! To dobrze, bo liczy się takie nastawienie. Moi faworytami na Ardeny są ci zawodnicy, którzy walczyli w Kraju Basków czyli przede wszystkim Di Luca, ale także: Rebellin, Aitor Ose czy Constantiono Zaballa. Po klasykach jadę prosto do Szwajcarii na Tour de Romandie. Zapoznałem się juz z trasami jej tegorocznych etapów. Jak zawsze zapowiada się ciekawy wyścig. Bardzo go lubię - w 2002 roku wygraliśmy go pracując na Dario Frigo. Natomiast w zeszłym roku przyznam, że byłem zadowolony z własnej w nim dyspozycji. Jak będzie w tym roku zobaczymy.

sobota, 9 kwietnia 2005

Szybko, ciężko, zimno i w deszczu

Wczoraj rano było tak jak miało być czyli szybko, ciężko, zimno i w deszczu. Szło mi ciężko, noga ubita. Pomogliśmy trochę Illes Balears gonić Jensa Voigta w środkowej części etapu, ale nic nie było do zrobienia. Niemiec wyciął numer, ma klasę! Taki właśnie jest Voigt, wystarczy dać mu 100 metrów przewagi to się go i owszem dogoni, ale wieczorem w hotelu. U podnóża finałowego podjazdu wziąłem peleryny od Damiano i "Patxi" Vila po czym spokojnie podążyłem do mety. Nie było sensu zakwaszać nogi jeszcze bardziej. Wieczorną jazdę na czas pojechałem na 70-80 % zgodnie z odgórnym nakazem. Damiano był z siebie zadowolony, ale po czasówce Martino nie mógł zrozumieć gdzie nasz lider stracił aż 20 sekund już na pierwszych 4 kilometrach tej próby! Przyznam, że nasz dyrektor narzekał też że ekipa jest wciąż słaba i nie kręcimy tak jak powinniśmy. Cóż ma rację, co tu ukrywać. Jak wszyscy jednak jednoznacznie stwierdziliśmy wyścig wygrał najlepszy.Uważam, że Di Luca był zdecydowanie najmocniejszy na tym wyścigu! Jutro Klasika Primavera (też w Kraju Basków) po czym powrót do domu. Potem czeka mnie Belgia (tzn. 20 i 24 kwietnia: Strzała Walońska i Liege-Bastogne-Liege)! Nie chciałem ich jechać, ale Martino mówi, że potrzebne mi jest przejechanie ponad 200-kilometrowego wyścigu. Tour de Romandie pojadę jak będę potrzebował ścigania, ale na razie ten występ stoi pod znakiem zapytania.

czwartek, 7 kwietnia 2005

Kolejne zwycięstwo Valverde

Generalnie muszę przyznać, że dzisiejszy etap okazał się najspokojniejszym, a przez to i najlżejszym w całym wyścigu. Spokojny start, potem kilka skoków i stosunkowo szybko odjechała grupka sześciu kolarzy. Peleton jechał spokojnie, ale dzięki pracy Illes Balears przewaga ucieczki nigdy praktycznie nie przekroczyła pięciu minut. W finale gonił głównie Phonak, jak się domyślam dla Angela Martina Perdiguero. Przyznam szczerze, że liczyliśmy (tak zakładał Martino) iż peleton bardziej się porwie pod ostatni podjazd i do mety dojedzie grupa maksimum 30 kolarzy. Tak się nie stało, bo pod ostatni podjazd praktycznie nikt nie zaatakował. Jutro rano ... właśnie, te krótkie etapy nafaszerowane podjazdami. Góra-dół i żeby tradycji stało się zadość powinno jeszcze padać i być zimno. Mam nadzieje że aż tak źle nie będzie. Nie ukrywajmy, że wyścig rozegra się praktycznie jutro rano. Jeśli chodzi o mnie ważne żebym się gdzieś na zjeździe nie zgubił. Francisco "Patxi" Villa czyli nasz Bask w ekipie mówił nam właśnie, że zwłaszcza zjazd z pierwszej góry jest trudny. Podobnie jak czasówka, która będzie bardzo techniczna. Wielkim technikiem nie jestem, tak więc co tu ukrywać ... nie podoba mi się. Czeka nas zatem ciężki dzień. Damiano jak zwykle, spokojny i uśmiechnięty. Byle tak było również jutro wieczorem.

środa, 6 kwietnia 2005

Dziś był prawdziwy etap Vuelta al Pais Vasco

Ani metra płaskiego, w większości wąskie drogi, brakowało tylko deszczu lub śniegu. Pierwsze dwie godziny to bardzo wysokie tempo, bo wszyscy chcieli odjechać. Starałem się cały czas jechać z Damiano w pierwszej piętnastce tzn. z samego czuba grupy. Potem trochę się uspokoiło, ale w końcówce znów było szybko. Zostają w nogach takie etapy. Damiano był trochę zawiedziony, głównie dlatego bo wygrał Alejandro Valverde. Jutro będzie już dużo ciężej. Jadąc dzisiejszy etap przyszedł mi na myśl epizod sprzed dwóch lat, kiedy jechałem ten wyścig z Marco Pantanim. Identyczna końcówka, tyle że był wówczas większy wiatr. Na 30 kilometrów przed meta, przy wysokim tempie i rozciągniętej grupie na pofałdowanej trasie nagle Marco zatrzymał się za potrzebą. No cóż zatrzymujemy się wszyscy, ale potem ciągniemy by dojść do grupy - ależ stres i wysiłek! Doszliśmy krótko przed ostatnim podjazdem. Tak sobie myślę, że z Damiano w składzie ścigamy się podobnie i może tylko brak jeszcze takiego zgrania zespołu. Niemniej na szczęście Damiano nie jeździ wciąż w tyle peletonu.

wtorek, 5 kwietnia 2005

Nie patrzcie wiecznie na klasyfikację generalną

Ciao. Nie patrzcie wiecznie na klasyfikację generalną i miejsce zajęte na etapie! Tak piszę, bo czułem się dziś od początku etapu bardzo dobrze, pod górę też radziłem sobie bez większych problemów, ale jednak przyjechałem na dalekim miejscu. Ale od początku, start bardzo szybki, duże tempo, skoki. Cztery premie górskie jeszcze przed końcowym podjazdem. Pod górę jak mówiłem szło mi dobrze, pod sztywny podjazd na 120km, gdzie wszyscy używali przełożenia 39x25 ja również. Wiadomo, że z Damiano Cunego to ciągła praca, on zawsze musi mieć drużynę obok, trzeba przechodzić z nim do przodu, osłaniając od wiatru, a jak trzeba to również wypada zawieść coś do samochodu lub przywieźć. To wszystko kosztuje. Proszę mi wierzyć, że brać na siebie wiatr przy 50km/h nie jest najprostszym zadaniem. Po ostatniej premii górskiej miałem uważać na skoki, ewentualne odjazdy. Parę razy próbowałem odskoczyć w jakiejś grupce, ale się nie udało. Ostatni podjazd zacząłem już z lekko "podciętymi" nogami i z samego końca. Moj błąd ale nie zawsze mi to dobrze wychodzi. Dziś zajęło mi ponad kilometr by dojść do grupy, no i potem za ten jak i wcześniejsze wysiłki zapłaciłem. Do mety dojechałem już raczej spokojnie. Nie ma sprawy, swą pracę wykonałem, a Damiano jedzie dobrze.

Jak będzie jutro zobaczymy. Czy będzie odjazd czy finisz z większej grupy my mamy być zawsze blisko Damiano robiąc wszystko aby on sam stracił jak najmniej sił i energii. Takie jest założenie odnośnie naszego ścigania się w konkretnych wyścigach. Najlepiej od razu pozbyć się własnych ambicji, wtedy łatwiej się pracuje. Oczywiście będą wyścigi z "wolną" ręką, ale na razie pracuję na tego kto może wygrać czy po prostu zrobić dobry wynik. W ekipie nerwówka bo w klasyfikacji Pro Touru jesteśmy na samym końcu. Trochę się cieszyliśmy z szóstego miejsca Alessandro Ballana we Flandrii co pozwoliło nam zarobić parę punktów. Pozdrawiam i do usłyszenia.

poniedziałek, 4 kwietnia 2005

Ze smutkiem w sercu

... i pamięcią o Papieżu wylatywałem do Hiszpanii. Dziś wszyscy wystartowali z czarnymi wstążeczkami na znak żałoby. 

Vuelta al Pais Vasco - mój debiut w Pro Tourze. Rozumiem teraz co miał na myśli "Leo" mówiąc po Paryż-Nicea, że w peletonie jest ciągły stres, nerwówka. Mamo, takie napięcie że igły by się nie wcisnęło. Ciągłe przepychanie, walka o pozycje. Etap nie był ciężki, krotki i w końcówce bardzo szybki. Jedyną trudnością na tym etapie był prawie 3-kilometrowy podjazd na 10 km przed metą. Pojechaliśmy rano na przejażdżkę i przejechaliśmy m.in. ten podjazd by go sprawdzić. Cały etap czułem się nie najlepiej, potem podjazd "wziąłem" trochę za bardzo z tyłu, ale udało mi się przejść wystarczająco blisko szpicy grupy aby wjechać z pierwszymi. Na ostatnim podjeździe było już dużo lepiej - "noga była". Więcej problemów miałem z tym by zjechać z przodu, bo ktoś mi po drodze dziurę do czołówki zrobił. Na ostatnich 200 metrach puściłem już koła, miałem dość. Generalnie jednak swój występ na pierwszym etapie muszę ocenić pozytywnie.

Jutro będzie już ciężej. Myślę, że podjazd na metę znam i jechałem go na Bicicleta Vasca dwa lata temu. Jeśli to ten co myślę to nie jest on ciężki - ładna, szeroka droga prawie do samej mety. Jedziemy na Damiano całą ekipą.

środa, 30 marca 2005

Wyścig poniedziałkowy właściwie mało przypominał wyścig

Niestety nie udało mi się spędzić całych Świąt z Moją Miłością - taka praca. Ale za to "Martino" odpuścił mi próby etapów Giro gdzie miałem jechać wraz z Damiano i "Gibo" dziś i jutro. Dla mnie to i tak bez różnicy, bo muszę ich ciągnąć czy bez względu na to czy akurat jest bardziej płasko czy bardziej stromo. Wyścig poniedziałkowy (Giro Provincia di Reggio di Calabria) właściwie mało przypominał wyścig tzn. było trochę ścigania na początku, potem podjazd na spokojnie i dalej już do samej mety równe tempo nadawały drużyny zainteresowane końcowym sprintem. Ja zaś cały dystans przejechałem spokojnie w grupie na kole Damiano. W niedzielę wylatuje na Vuelta al Pais Vasco. Damiano w zeszłym roku był na nim szesnasty, więc jak teraz znajdzie się około dziesiątego miejsca w "generalce" to będzie dla nas niezły wynik. Wyścig ciężki, jechałem go dwa lata temu z Marco Pantanim i tak jak mnie wtedy rywale "naciągnęli" to chyba nigdzie indziej się nie zdarzyło. Przez cały etap toczy się walka, podjazdy są krótkie, a przez to szybko pokonywane no i ta ciągła zmiana rytmu bo tereny są pofałdowane bez metra płaskiego. Wszystko czego nie lubię, ale też zarazem to co potrzeba żeby dobrze potrenować. Mam nadzieje, że pogoda jednak dopisze, choć czymś normalnym na tym wyścigu jest deszcz, a czasem nawet śnieg. Potem 10 kwietnia Klasika Primavera i dalej dwie etapówki: Giro del Trentino (od 19 do 22 kwietnia) i Tour de Romandie (od 26 kwietnia do 1 maja).

O klasykach, które właśnie na dobre się zaczynają za wiele powiedzieć nie mogę poza tym, iż bardzo lubię je oglądać w telewizji. O ile jednak Flandria (Ronde van Vlaanderen) czy Paryż-Roubaix to wyścigi całkowicie nie dla mnie, o tyle Amstel Gold Race czy Liege-Bastogne-Liege mógłbym już pojechać i tak zresztą miało być w tym roku jak już wcześniej wspomniałem. Te dwa wyścigi oraz Strzałę Walońską przejechałem trzy lata temu i powiedziałem basta - jak nie będę musiał to tu nie wrócę. To imprezy, na które trzeba jechać jak najlepiej przygotowanym i z odpowiednią motywacją tj. być nastawionym na walkę. Nie należy ich traktować tylko jako element przygotowawczy do późniejszych startów. To po prostu długie, ciężkie wyścigi w bardzo silnej obsadzie. Do tego trzeba dodać, że o tej porze roku w Belgii można spotkać każdą pogodę. Siedzi się tam przez tydzień i często nie ma nawet możliwości potrenowania, bo albo pada śnieg, albo deszcz czy grad i są akurat 3 stopnie Celsjusza. Ja po powrocie z Belgii w 2002 roku miałem odczucie jakbym się cofnął z formą o dwa tygodnie. Poza tym jak zawsze powtarzałem, klasyki są nie dla mnie. Nie jestem kolarzem, który jest w stanie dać z siebie wszystko na tym jednym, jedynym wyścigu, w ciągu określonych kilku godzin. Wolę wyścigi etapowe, gdzie wysiłek po części się rozkłada, ale gdzie najważniejsza jest wytrzymałość i regeneracja dzień po dniu.

sobota, 26 marca 2005

Semana Catalana - 21 miejsce w "generalce"

Muszę przyznać, że cenniejsze od dziewiętnastego na Vuelta a Murcia. Dużo silniejsza obsada (Roberto Heras, Iban Mayo, Dario Frigo no i sam Simoni), cięższe etapy - czyli forma zwyżkuje ... mam nadzieje. Właściwie to cały ten wyścig przejechałem na tyle na ile było mnie stać. Pocieszające biorąc pod uwagę, że często trenowałem i wydawało mi się, że jest nieźle, ale jak jechałem na wyścig to czułem się dużo słabszy. Jak napisałem do Piepoliego po etapie z metą pod górę (trzecim), że nie zaskoczyłem siebie gdyż pojechałem na tyle na ile pozwoliło mi dotychczasowe wytrenowanie. Jak już jesteśmy przy tym etapie to cały dzień nie czułem się najlepiej, ale ostatni podjazd jakoś mi poszedł. Od dołu ciągnął Darek Baranowski. Strzeliłem na dziewięć kilometrów przed metą i straciłem około pięciu minut. Brakuje mi wytrzymałości progowej, ale to jeszcze nie problem bo po Murcii nie trenowałem wcale powyżej progu tlenowego. Temu dopiero miała posłużyć Semana. Na wszystkich etapach jak zostawało jeszcze 20-25 kolarzy na podjeździe to też tam byłem. Czasówka poszła nieźle (nie gorzej niż na Murcii) - w tym roku jeżdżę lepiej na czas niż w poprzednich latach. Chciałem się założyć z "Rybą" o 100 euro, że wygram z nim piątkową czasówkę, ale Darek z powodów żołądkowych (zatrucie) nie wystartował. Ostatecznie założyłem się o to samo z kolegą klubowym Patxi Villą o 10 euro i wygrałem.

Już wczoraj wróciłem z Hiszpanii. Poranek Wielkanocny spędzę w domu z narzeczoną, która przylatuje dziś wieczorem. Jutro wieczorem lecę już jednak na wyścig jednodniowy Giro Provincia di Reggio Calabria. Później (od 4 kwietnia) startuje w Vuelta al Pais Vasco i to będzie mój pierwszy start w wyścigu z cyklu ProTour, a dalej w tym samym regionie Klasika Primavera (niedzielę 10 kwietnia). A co do VaPV ciekaw jestem postawy Ibana Mayo, który na zbyt mocnego podczas Semana Catalana nie wyglądał. Tymczasem VaPV był dla niego zawsze najważniejszym startem w pierwszej części sezonu. Darek Baranowski mówił mi, że do Giro d'Italia nie będzie się już ścigał, a ja w tym czasie mam całe mnóstwo wyścigów - nie wiem nawet czy nie za dużo. Co prawda nie byłbym spokojny jadąc na Giro po 6-tygodniowej przerwie w startach, ale z drugiej strony jechać wyścig za wyścigiem przed tak wymagającą imprezą jak Giro? Zobaczymy jak to wyjdzie - na szczęście pomiędzy kolejnymi startami mam około 10-12 dni przerwy.

Życzę Wszystkim Spokojnych Świąt Wielkanocy.

sobota, 19 marca 2005

A jednak Alessandro Petacchi !

...czyli niespodzianki nie było. Wygrał kolarz, którego widziałem skoncentrowanego praktycznie na tym jednym celu od grudnia, zawodnik który od początku sezonu pokazywał, że jest znakomicie przygotowany i dziś na via Roma okazał się mocniejszy (psychicznie) i silniejszy (fizycznie) niż przed rokiem. Zaimponował mi sam finisz - bardzo ciekawy, tym bardziej że w pierwszej grupie pozostali niemal wszyscy najlepsi sprinterzy łącznie z Mario Cipollinim. Pod Poggio jak widzieliśmy nikomu nie udało się uzyskać większej przewagi, ale w ostatnim czasie sprinterzy wspomagani przez swoje mocne drużyny radzą sobie znakomicie na niedługich podjazdach. Wszyscy czekali na akcje Alejandro Valverde czy Aleksandra Winokurowa ale i ich "skoki" nie przyniosły większych efektów. Sześć sekund na szczycie Poggio jakie w tym roku uzyskała atakująca grupka to zbyt jednak mało.

Ostatnio słyszałem glosy wielu ludzi którzy mówili, że "Peta" wygrywa tylko dlatego że ma mocną drużynę i że bez swojego "treno" nic nie byłby w stanie zrobić. Tymczasem na dzisiejszym finiszu widzieliśmy pełną moc Petacchiego gdy wystawiony na wiatr przez Paolo Bettiniego (rozprowadzającego swego sprintera Belga Toma Boonena) i pozostawiony bez swej drużyny przeszło 200 metrów przed metą po lekkim zawahaniu sam zaczął finisz i wszystkich praktycznie zerwał z koła! Na przejażdżce rano jechałem z kolegą, właścicielem jednego z tutejszych hoteli i zarazem wieloletnim przyjacielem Petacchiego, który wczoraj wspomniał, że rozmawiał wczoraj z "Petą". Aleksandro mówił mu, że czuje się mocny, a w zeszłym roku był zbyt pewny siebie i wiedząc że doskonale finiszuje na cięższych wyścigach przed San Remo odpuszczał. W tym roku nawet na etapach (np. Tirreno-Adriatico) nie w jego typie starał się trzymać czołówki do samego końca, męcząc się strasznie i dając się "naciągać". Takie podejście miało poprawić jego wytrzymałość na końcówce wyścigu (M-SR), bo w zeszłym roku mimo że był w grupie, nie miał kompletnie nogi aby skutecznie zafiniszować. Cieszę się, że wygrał bo to w końcu sąsiad i znajomy z treningów.

A ja jadę jutro na Semana Catalana. Jestem trochę poobijany bo wczoraj się wywróciłem na treningu. Cóż, zdarza się. "Leo" (Leonardo Piepoli) opowiedział mi ze szczegółami podjazd pod metę na trzecim etapie i chyba mi się on spodoba. Właśnie przeliczyłem, że w jedenaście dni zrobiłem wraz z Arkiem Wojtasem prawie 1400 kilometrów. Dużo, ale przede wszystkim godzin konkretnej pracy.