piątek, 10 sierpnia 2007

Na czwartym najdłuższym etapie pojechałem w odjazd

Tak więc jak miało być, na czwartym najdłuższym etapie pojechałem w odjazd. Ciężko nie było, wystarczyło mieć nogi do skoczenia pod górę w odpowiednim momencie. Co dalej się działo szkoda pisać, bo przypomina to trochę ściganie stricte amatorskie. Dziewięciu kolarzy w odjeździe i skoki na 180 kilometrów do mety zamiast współpracy.

Sam na najcięższej premii górskiej kilka skoków oddałem. Czułem się już lepiej, ale nas doszli na 30 kilometrów przed metą, zaś na samym końcowym podjeździe już rzecz jasna odpuściłem dojeżdżając możliwie spokojnie do mety. Wczoraj był etap, na którym przed rokiem wygrałem finisz z grupy pokonując samego Barbosę. Moim założeniem było dojechać do samej mety z pierwszymi i tak było. Ostra jazda cały etap, ale to dobrze, bo łatwiej kondycję mi będzie złapać.

Dziś dzień odpoczynku. Tylko krótka przejażdżka, masaż, nauka teorii latania ostatnio mocno zaniedbana i myślami jestem już na ostatnim podjeździe jutrzejszego etapu. Znam go dobrze i stawiając sobie na tym wyścigu małe cele, na jutro założyłem jazdę i walkę z najlepszymi. Żadnego pchania się w odjazdy, które i tak nie dojeżdżają. Poczekam do ostatniego podjazdu, a tam jak nogi i tempo pozwolą zaatakuje. Nie wiem czy mnie już na to stać, ale jutro się dowiem.

wtorek, 7 sierpnia 2007

Jadę tu z numerem 91 czyli nominalnie jako lider drużyny

Dziś pierwszy dzień gór i przyznam, że pierwszy raz od dawna miałem dobre odczucia, a to jest to czego szukam. Ciężko mi idzie, ale przyznam że pod długi podjazd leciałem sobie cały czas z czuba i źle nie było. Podjazdy staram się jeździć w sposób nie optymalny to znaczy twardziej niż trzeba lub przesadnie miękko, albo też cały czas w siodełku itd. Trenuję, a mam dużo do zrobienia i myślę już o szóstym i dziewiątym etapie, chociaż "Martino" mnie przekonuje, że powinienem spróbować pójść w odjazd już jutro, bo pewnie taka akcja pewnie dojedzie. Zobaczymy.

Dziś założyłem sobie, że jadę do 2 kilometra przed metą tak jak wczoraj. Później puszczam żeby się nie dać naciągnąć za bardzo. Nie pisałem chyba, ale jadę tu z numerem 91 czyli nominalnie jako lider drużyny. Miło mi było, że Martino tak to zestawił, bo mógł przecież ustawić nas w kolejności alfabetycznej. Jednak w tym roku żaden ze mnie lider na generalkę. Niemniej miło mi choć przecież miał świadomość, że mnie nie stać na walkę.

Pierwszego dnia, na dzień dobry, Oscar Sevilla przywitał się ze mną i gratulował dobrej jazdy na Dauphine. Szkoda, że nie będzie go na Vuelcie. Oscar mówi, że czasem mu brakuje motywacji przez to, że nie może jeździć w tych ważnych wyścigach, a jego celem np. wyscig Dookoła Austria. Nie dziwię mu się.

Jacek Morajko dziś prawie do mety dojechał, zabrakło naprawdę niewiele. Grunt że się pokazał, ale po cichu wierzyłem, że wygra ten etap.

poniedziałek, 6 sierpnia 2007

Volta a Portugal tym razem trochę inaczej niż co roku

Przejade ją z innymi założeniami i celami. Przede wszystkim dopiero od niespełna miesiąca trenuję, a tak na serio i poważnie to konkretną pracę wykonuję od około 20 lipca. Całe to opóźnienie spowodowane jest problemami z bolącą nogą. Masaże, laser, ultradźwięki, tak wyglądał mój okres przygotowań do tygodnia przed Portugalia.

Brakuje mi dużo. Podstawy są, ale rytm czy praca ponad progiem tlenowym tego mi zupełnie brakowało. Widać to już było na wczorajszym etapie. Główna zasada jak mówił mi Leo przed wyjazdem, to mam skończyć wyścig mocniejszy niż go zacznę, ale tak będzie tylko wtedy, jak nie będę się dawał zbyt naciągać i w odpowiednim momencie odpuszczał. Myślę, że po dniu odpoczynku będzie już lepiej, są wtedy dwie mety pod górę, tak więc będzie gdzie nogę wypróbować.

Mój cel to Vuelta. Mam nadzieję, że dojdę do formy, bo jest w tym roku więcej czasu po Portugalii czyli ponad 2 tygodnie. Dlatego jestem spokojny.

niedziela, 17 czerwca 2007

Mam moralnego kaca i niedosyt po tym wyścigu

Kaca bo postanowiłem się wycofać na ostatnim etapie, a nie mam tego w zwyczaju. Z resztą nie pamiętam już kiedy to ostatni raz się wycofałem z wyścigu jeżdżąc w zawodowym peletonie. Bynajmniej nigdzie nie leżałem. Odezwały się stare problemy z nerwem, który sprawiał mi ból promieniujący od krzyża do nogi aż pod ścięgna podkolanowe. Już wczoraj kilka razy nogę mi odcięło na zjazdach gdy trzeba było prędkość rozkręcać przy wyjściu z kolejnych wiraży. Dzisiaj się to powtórzyło i zdecydowałem się wycofać by w ostatnim dniu pracy w tej pierwszej części sezonu nie ryzykować większego problemu np. zapalenia tego nerwu i w konsekwencji jakiejś dłuższej przerwy w treningach i startach. Jak za tydzień przyjadę do Polski, w tym do Trójmiasta to zawitam do znajomego fachowca od tych spraw i zbadam problem.

Wczoraj bardzo chciałem zawalczyć o koszulę czy ewentualnie etap. Pod pierwsze wzniesienie zaraz po starcie oddałem chyba pięć czy sześć skoków. Wszędzie było mnie pełno i punktowałem też na pierwszej premii górskiej. Nawet Bernhard Kohl miał do mnie pretensje, że próbuje się zabrać w odjazd. Ot nieprzytomny chłopak. Nie czytał komunikatu z wynikami i ubzdurał sobie, że jestem wiceliderem całego wyścigu. Potem odpuściłem tylko trójeczkę z moim kolegą z zespołu Morrisem Possonim i w pewnym momencie Astana powiedziała "basta" i z miejsca poszedł odjazd, w którym mnie nie było. Byłem wściekły, bo wiedziałem, że koszula górala mi odjechała.

Potem jeszcze ta dziwna jazda Astany. Najpierw zniwelowali stratę z siedmiu do czterech minut by na niedługim przecież podjeździe pod Mollard oddać to co już odzyskali. Dalej zaś ten dziwny atak na zjeździe i szaleńcza gonitwa za nimi pod hopkę i w dolince gdzie na terenie lekko pod górę David Millar rozkręcał tempo do 60 km/h! To tempo mnie dobiło przed Telegraphem, a poza tym nie miałem już o co walczyć bo koszula górala i etap były już nierealne, zaś w generalce też nie bardzo mógłbym awansować. Szkoda, że tak się to wszystko potoczyło bo nogi miałem bardzo dobre i pomijając problem z nerwem chętnie bym wystartował w jakiejś etapówce z Pro Touru już za tydzień jeśli tylko byłaby taka możliwość. Tym razem bowiem Giro d'Italia mnie nie wykończyło a okazało się jak gdyby dobrym "treningiem".

Teraz przez tydzień jeszcze posiedzę we Włoszech m.in. dwa dni w Turynie u Pauliny. Natomiast gdy przyjadę do Polski to jeśli tylko ze zdrowiem będzie w porządku to bynajmniej nie odstawiam roweru, lecz trenuje dalej do drugiej części sezonu. Pojadę jak zwykle na Volta ao Portugal, ale tym razem raczej tylko z myślą o etapach. O generalce pomyślę tylko jakby się po drodze nadarzyła okazja. A po Portugalii oczywiście Vuelta a Espana, którą trzeba będzie mocno zacząć bo większość gór będzie tam do półmetka, w tym Lagos de Covadonga już na czwartym etapie.

czwartek, 14 czerwca 2007

Na ostatnich kilometrach zaczęło mnie skręcać w żołądku

Przed dzisiejszym etapem założyłem się z ludźmi ze swojego zespołu, że na pewno wejdę w czołową piątkę na dzisiejszym etapie. Jakby mi się nie udało miałem solo wrócić na rowerze do bazy noclegowej. Czekałoby mnie jeszcze 80 km na rowerze po zakończeniu etapu czyli drobne 280 km w ciągu całego dnia ;-) Prawdę mówiąc trochę się później zastanowiłem na swoja "propozycją" po gdy przypomniałem sobie listę startową to wyszło mi jak nic, że mamy na niej 10-15 z pewnością lepszych górali ode mnie. Niemniej "Martino" uspokajał mnie, że znajdzie mi jakieś światełko na drogę i będzie ubezpieczał z samochodu ta wycieczkę.

Etap zaczęliśmy przy przyjaznej temperaturze 23 stopni. Potem na trasie w pewnym momencie wzrosła ona nawet do 30 stopni, ale powietrze było nie tyle gorące co parne. Na finałowym podjeździe postanowiłem nie czekać aż ruszą się faworyci. Skoczyłem razem Z Moreau, Cuesta i Botczarowem. Dość szybko zostało nas tylko dwóch i razem doganialiśmy kolejnych wczesnych uciekinierów. Faworyci tak jak miałem nadzieje długo się czarowali dzięki czemu mogliśmy zyskać bezpieczna przewagę.

Jechało mi się bardzo dobrze. Jednak na ostatnich kilometrach zaczęło mnie skręcać w żołądku. Bardziej z tego względu niż z powodu innej słabości nie dałem na 3 kilometry do mety rady odeprzeć ataku Moreau. Jechałem dalej równo i dość mocno. Na tych ostatnich kilometrów straciłem przecież tylko kilkanaście sekund do peletoniku z liderami. Nogi wciąż miałem, ale w środku wszystko podchodziło mi do góry. W telewizji ponoć nie było tego widać, ale na ostatnim zakręcie nawet wymiotowałem i kilka chwil po minięciu linii mety raz jeszcze.

Co teraz? W "generalce" jestem piętnasty z niewielką stratą do ósmego. Spróbuje powalczyć o dobre miejsce w klasyfikacji, lecz nieszczególnie stresuje się tym celem. Jutro pojadę w koszulce najlepszego górala chociaż jestem wiceliderem. Jednak Moreau, który mnie wyprzedza jest też najlepszy w punktowej. Dlatego jutro dla mnie koszula w grochy, a dla niego zielona. Chciałbym ją wywalczyć i utrzymać tym bardziej, że kilka lat temu klasyfikację górską na Dauphine wygrał Darek Baranowski. Łatwo nie będzie tym bardziej, że mnie nie puszczą w jakiś wczesny odjazd skoro jestem dość wysoko w "generalce", a przecież najwięcej punktów będzie do zdobycia w sobotę i to na wcześniejszych podjazdach. Cóż mi pozostaje? Jeśli tylko będę miał "dobrą nogę" będę się starał jechać tak jutro jak i pojutrze razem z najlepszymi. W razie korzystnej sytuacji zaatakuje po zwycięstwo etapowe czy punkty w klasyfikacji górskiej dopiero na początku podjazdu pod Telegraphe.

wtorek, 12 czerwca 2007

Dauphine Libere

Jest tu trochę asów patrząc na listę startową. Jak zawsze jest to wyścig, na którym się przygotowują wszyscy myślący poważnie o Tour de France. Dziwne, że zawsze wybierają akurat ten wyścig, zaś na Tour de Suisse nie jedzie praktycznie nikt. Takie spostrzeżenie, ciekawostka.

Moje nastawienie. Myślę o dwóch etapach. Na generalkę nie zwracam uwagi. Jutro chce stracić raczej dużo żeby nikt na mnie w czwartek zbytnio uwagi nie zwracał. A jak nie wyjdzie w czwartek to jest jeszcze sobota. Nie wspominając że również dwa pozostałe etapy czyli: piątkowy i niedzielny przy ułożonej "generalce" mogą okazać się dobrymi do odjazdu. Takie założenia, a jak będzie i na ile sil starczy? Dwa dni się raczej męczyłem, ale wiedziałem że tak będzie. Po Giro d'Italia jeździłem same przejażdżki tak więc było oczywiste, że trzeba nogę rozkręcić.

poniedziałek, 4 czerwca 2007

Już po Giro d'Italia

Czasówka jak było widać nie za wiele zmieniła. Zaskoczenia chyba nie było, bo podejrzewam że większość obserwatorów spodziewała się, że Mazzoleni wskoczy po niej na podium. Tak też się stało. Naszemu Marzio zaraz po starcie pękła żyłka w butach, która jest ich jedynym wiązaniem, także przejechał całą czasówkę niejako w "odwiązanych" butach.

Myślę, że w ekipie trochę się niektórzy zawiedli bo mało kto pewnie dopuszczał do siebie myśl, że Damiano mógłby być poza podium. Ostatni etap był długo za długi i skończył się jak powinien to znaczy zwycięstwem "Pety". Ja mam teraz tydzień spokojny. Dziś kryterium w Aronie, a potem odpoczynek do Dauphine Libere zaczynającego się już w niedziele.

piątek, 1 czerwca 2007

Co za Giro

Pierwsze jakie jadę, na którym jest tyle walki również na etapach z mniejszymi górami. Ani dnia spokoju. Nawet dziś gdy się wydawało, że pójdzie odjazd od startu i zaraz będzie po wyścigu. Tymczasem goniliśmy się jak psy przez 90 km. Potem pod górę ruszyli się Leo z Ricco i wszystko się rozkręciło na nowo. A do tego deszcz cały dzień. Przez ostatnie 50 km musiałem trochę popracować, bo w odjeździe był Pietrow a jemu nie można było zostawić zbyt dużo minut biorąc pod uwagę jutrzejszą czasowkę.

Klasa to nie woda i Iban Mayo mimo że na pewno daleko mu do swojej szczytowej formy z wyraźną nadwagą i sprawiający wrażenie jakby za karę na Giro przyjechał pokazał jednak że ma klasę! Dziś również i nogi bo te mu były potrzebne. Sam był dziś we wszystkich ważniejszych odjazdach. Dla mnie Giro się skończyło. Proszę mi uwierzyć, że ciężko się jedzie Giro wiedząc że jest się prawie zmuszony przewieźć rower ze startu do mety. Z innej beczki: Nie wiem czy ktoś z Was zauważył, ale w pierwszej piątce klasyfikacji generalnej mamy teraz aż czterech zawodników Saeco z 2004 roku. Co za ekipę wtedy mieliśmy!

czwartek, 31 maja 2007

Takie długie płaskie etapy nigdy się nie kończą

Dobrze że dziś od startu było wysokie tempo. Przynajmniej jakoś nam minął ten etap. Takie długie płaskie etapy nigdy się nie kończą. Finisz wygrany przez "Petę". Śmialiśmy się z niego przy stole ze płakał po etapie i że musiał się wysilić na finiszu. To straszne - zmęczył się żeby wygrać ;-) Jutro jak szczęście mi dopisze to postaram się zabrać w jakiś odjazd. Na pewno jednak szczęścia będzie potrzeba. Etap powinien sprzyjać odjazdom tak więc warto próbować.

poniedziałek, 28 maja 2007

Najcięższy etap Giro za nami

Aż tak strasznie nie było. Czy to dla mnie kończącego etap 25 minut za najlepszymi, ani też dla Piepoliego, który skończył ten odcinek tuż za plecami pierwszego. Leo jak w zeszłym roku wydaje się prawie wcale nie męczyć w górach. Ja pozostawałem w pierwszej grupce do podjazdu pod Giau czyli momentu w którym ruszyli się najlepsi i porwała się czołówka.

Niestety brak mi dobrych odczuć w górach podczas tego wyścigu. Nie czuje się tak jak powinienem. Za to Di Luca jedzie wybornie i myślę, że nie da sobie już wyrwać końcowego zwycięstwa. Chociaż patrząc na wczorajszą jazdę np. Mazzoleniego zastanawiam się na co go jeszcze będzie stać. Mamy Trochę takie Giro pomocników tzn. Bruseghin, Mazzoleni, Piepoli, Rico występują w rolach głównych.

W ekipie raczej pogodnie i spokojnie. Nie popełniliśmy żadnych błędów taktycznych. Tylko Damiano nie jedzie tak jakby wszyscy tego od niego oczekiwali. Trzeci tydzień się zaczął i ja muszę niezależnie od tego co robią najlepsi dalej próbować odjazdów bo są jeszcze przynajmniej 2-3 etapy, na których odjazd jak sądzę dojedzie do mety.

sobota, 26 maja 2007

Ale ogień dziś od startu

Było rzeczą prawie oczywistą, że pójdzie odjazd. Udało mi się na weń zabrać. Zresztą odjechaliśmy pod górę, tak więc noga była bardziej noga potrzebna niż szczęście. W grupie zaczęli jednak pracować zawodnicy Acqua Sapone, a następnie na zjeździe zatakowali Mazzoleni, Savoldelli, Garzelli i Simoni. Cunego i Di Luca chyba przespali ten moment. Na drugim podjeździe byłem zmuszony wrócić do grupki Damiano i ciągnąć aż do mety. Dziś się wyjechałem. Chwilę tylko miałem, żeby zamienić z Leo dwa słowa. Powiedział, że wczoraj dwa razy spadł mu łańcuch. Jak się go zapytałem dlaczego nie chce się zaginać? Dlaczego po takiej pracy jak na dwunastym etapie nie przytrzyma chwilę i nie skończy na podium w Mediolanie?! Sam go nie rozumiem tym bardziej, że jak mówi, czuje się świetnie.

Z ciekawostek mogę powiedzieć, że dziś przed startem był u nas w autobusie Pedrosa z MotoGP. Jutro zdecydowanie najważniejszy etap i najcięższy pewnie. Nie ma co tu gdybać. Simoni musi atakować i to wcześnie, bo musi zarabiać minuty nad swoimi przeciwnikami o ile jeszcze marzy o zwycięstwie.

foto: www.corvospro.com

czwartek, 24 maja 2007

Trochę gorsze dni dla mnie

Oczywiście nie może to być owoc pięciomiesiecznych przygotowań, ale tak to w sporcie bywa. Trochę gorsze dni dla mnie, dużo gorsze niż pierwszy tydzień Giro. Jakoś widzę, że na tym właśnie wyścigu najciężej mi się nawiązuje walkę z czołówką, tak jest od zawsze. Może po prostu miesiąc maj mi nie służy.

Danilo przez wielu uznawany jest już za zwycięzcę Giro. Sam też muszę przyznać się do pomyłki i do faktu, że go nie doceniłem. Myślę, że Damiano będzie jeszcze musiał mocno powalczyć o podium, ale mamy jeszcze dwóch ludzi, którzy się dobrze trzymają. Jutro lepiej się oszczędzać bo czeka nas ciężki weekend.

środa, 23 maja 2007

Dziś typowa przejażdżka

Szkoda tylko, że taka długa. Co się na tym Giro dzieje, to sam już nie wiem. Odjeżdża czterech ludzi, trzech z nich rezygnuje, a potem ten jeden co zostaje, chce się w tym momencie z wyścigu wycofać. Jutro już prawdziwe i długie góry, zakładam koronkę 26 z tyłu za radą Leo. On zakłada 25, bo jeździ bardziej twardo. Taktyki nie ma, zobaczymy jak się etap ułoży.

niedziela, 20 maja 2007

Ciężki etap

A do tego jak podejrzewałem wyszło niemałe zamieszanie. Nie mogę się nigdy zabrać w odpowiedni odjazd. Pod pierwszy podjazd nikt nie odjechał. Grupka oderwała się dopiero na małym hopku po zjeździe. T-Mobile robiło co mogło, ale z przodu jak wiadomo byli ludzie konkretni. Był też Ricco, ale dlaczego zdecydował się odpuścić nie rozumiem. Moim zdaniem powinien zostać, oszczędzając w ten sposób drużynę. Ta tymczasem musiała później ciągnąć przez 130 km, a zostawszy tym samym zmusić innych do pracy.

Słusznie powiedział "Gibo" na mecie że dla niektórych podium w ten sposób może być już nie osiągalne. Sam nie rozumiem taktyki innych zespołów. Z przodu byli ludzie którzy potrafią jeździć dobrze w górach i niektórzy z nich kończyli już Giro w "10" jak Cioni, Bruseghin, Rubiera nie zapominając o Vili, Nocentinim, czy Arroyo. Podarować im przed górami 4 minuty może się okazać błędne. 

Ale to nie nasz problem. Nie ukrywam że Patxi lub Bruse mogliby wziąć koszul już we wtorek. Obaj są świetnie przygotowani i myślę, że ciężko będzie im te 4 minuty odebrać. Nie znaczy to, że widzę ich na podium ale będą bardzo niewygodni dla faworytów. Widząc jak się rzeczy układają myślę, że będę musiał zaczynając od wtorku pracować wcześniej niż na ostatnich podjazdach. Na sam koniec zostaną z pewnością Patxi i Marzio. Czuje się dobrze jak jeszcze nigdy na Giro, ale jestem tu żeby pracować, a nie niestety dbać o własny wynik. Kibice zrozumcie!

Zobaczymy jednak jak to się dalej potoczy. Jutro spodziewam się finiszu z peletonu bo meta jest w mieścinie gdzie mieszka "Peta". Zresztą przejeżdża się też krótko przed metą i przez moje miasteczko. Na razie Giro ciekawie się układa, oj ciekawie.

foto: www.corvospro.com