wtorek, 8 lipca 2008

Szkoda mi "Litu" Gomeza

Całkiem zaskakujące wyniki czasówki, może nie samej czołówki etapu, ale jej zwycięzcy i to z taką przewagą! Wczoraj identyczny dzień co poprzednie czyli wiatr i deszcz, który co chwilę popadywał no i kraksy. Ta na 25 kilometrów przed metą porwała grupę. Szkoda mi "Litu" Gomeza, który wcześniej połamał się na Flandrii i nawet cieszył się w sumie że tak wyszło bo przez to nie pojechał Giro i mógł za to wystartować w Tourze. A tu wczoraj zostawił na asfalcie miednice.

Ja wciąż nie mogę zrozumieć jak z to jest z moją kondycją. Jedno jest pewne, jeśli będzie tak jakbym chciał to obecnie tracąc w zasadzie zyskuje jak słusznie Leo mi wczoraj powiedział gdy grupa pękła "Silver grają naszą grę". Oby, oby bo i dziś kłóciłem się z rowerem i nie mogłem się odnaleźć na trasie. Generalnie bez większego stresu, nawet jeśli jest dużo nerwówki w grupie. Wszyscy są na tyle mocni, że jak widać ciężko aby grupa się porwała na wietrze.

niedziela, 6 lipca 2008

Polak odsłania kulisy Tour de France

Jeśli Damiano Cunego wygra Tour, będzie to również dla mnie wielkim sukcesem. Mam mu przecież pomagać w najtrudniejszych momentach - mówi pierwszy od czterech lat polski kolarz, który startuje w najbardziej prestiżowym wyścigu świata

Olgierd Kwiatkowski: Myśli pan o dobrym miejscu na mecie w Paryżu?

Sylwester Szmyd: Mogę mówić, że moim celem jest najwyższe miejsce w klasyfikacji generalnej, ale prawda jest taka, że dla mnie Tour odbywa się z dnia na dzień. Na każdym etapie mogę mieć inne zadania. Wygrana na etapie? Możliwe jest wszystko, póki trwa wyścig. Zwycięstwo byłoby spełnieniem marzeń z dzieciństwa.

Debiutuje pan w Tour de France, ale o mały włos nie wystartowałby pan w tym wyścigu....

- W listopadzie mówiłem swoim szefom, że bardzo chciałbym pojechać w Tour de France. Ale jakiś czas potem dyrektor powiedział, że jednak potrzebny jestem na Giro, bo Marzio Bruseghin, jeden z naszych liderów, nie ma nikogo do pomocy w górach. Ale dosłownie ujął to tak: "Pojedź Giro, a potem zobaczymy". I zobaczył. Nieźle mi poszło. Na koniec Giro powiedział: "Zrób teraz wszystko, żeby jak najlepiej przygotować się na Tour". Strasznie się ucieszyłem.

I chyba jest pan dobrze przygotowany, bo w bezpośrednim sprawdzianie przed Tourem - Dauphiné Libéré - zajął pan ósme miejsce.

- Gdybym pojechał w Tour de France tak jak podczas Dauphiné Libéré, byłoby po prostu rewelacyjnie. Chodzi mi nie tylko o miejsce, ale i samopoczucie. Mam jednak pewne dylematy. Czy dam sobie radę przez trzy tygodnie? To dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Do tej pory jechałem w Giro i potem w czerwcu odpoczywałem, dopiero 1 lipca wsiadałem na rower, by przygotować się na Vueltę. W tym roku po Giro nie mogłem sobie pozwolić na odpoczynek.

Czuje pan, że Tour to wydarzenie różne od wszystkich innych?

- Nie, teraz leżę sobie przed prezentacją i odpoczywam. Jestem spokojny. Pewnie dlatego, że dobrze wykonałem swoją pracę, czyli przygotowałem się tak, jak należy. Zdaję sobie jednak sprawę, że to jest największa coroczna impreza sportowa świata. Trwa trzy tygodnie, dłużej niż Wimbledon. Oglądają ją ludzie, którzy na co dzień nie mają nic do czynienia z kolarstwem. Dla nas jest to więc wielkie wyzwanie. Trudno tu spotkać przypadkowych kolarzy. Każdy jest przygotowany na sto procent.

Pan ma ściśle wytyczone zadanie - pomagać liderowi Lampre Damiano Cunego.

- Cała taktyka Lampre jest pod Cunego. Damiano jedzie po to, żeby wygrać Tour. Jeśli wygra, będzie to również dla mnie wielkim sukcesem. Mam mu przecież pomagać w najtrudniejszych momentach.

Tacy robotnicy jak pan są doceniani?

- Jeśli przez tyle lat nikt nie zerwał ze mną umowy, to chyba tak. Dostaję i inne sygnały. Rok temu zająłem drugie miejsce na Mont Ventoux. Wyprzedził mnie Francuz Christophe Moreau. Po wyścigu Alberto Contador krzyknął do mnie "good job". Innym razem Cadel Evans przybił mi piątkę. Znamy się bardzo dobrze, bo od lat dotrzymuję kroku najlepszym. Wszyscy wiedzą, że może nie wygrywam, ale swoją pracę wykonuję bardzo dobrze, trzymam ten swój średnio wysoki poziom.

We Francji zabraknie grupy Astana, uważanej za najsilniejszą na świecie. Alberto Contador nie będzie więc bronić żółtej koszulki.

- Naprawdę nikt nie cieszy się z braku Contadora czy Kloedena. Każdy chce wygrywać z najlepszymi. Mój dawny kolega z drużyny Daniele Bennati wygrał w tym roku podczas Giro trzy etapy sprinterskie, ale powiedział mi, że bardziej byłby zadowolony, gdyby odniósł na nich zwycięstwo nad Petacchim, którego zabrakło.

Wypowiada się pan zawsze ostro o tym, jak jesteście traktowani przez kontrolerów antydopingowych. Czy w tym roku były one równie uciążliwe jak w poprzednich latach?

- Chyba w styczniu kontrolerzy Włoskiego Komitetu Olimpijskiego zaczęli testy po godzinie 23, skończyli po 3 w nocy. Sprawa wywołała we Włoszech wielkie oburzenie. "La Gazzetta dello Sport" udowodniła, że kontrola nie miała zezwolenia na tak późną wizytę. Byliśmy wtedy po ciężkich treningach i straciliśmy całą noc. Dla kolarza to jak stracony trening.

Na szczęście lekarz ekipy zapowiedział nam, że na Tourze będziemy sprawdzani nie wcześniej niż o 7 rano i nie później niż o 21. Jest to mimo wszystko uciążliwe. Odpoczynek to część pracy kolarza. Lepiej pospać do 9 niż do 7. Kontrole strasznie się przeciągają, bo idzie na nią kilku ludzi, jeden czy drugi nie może się wysikać i trzeba czekać.

Jest pan najlepszym polskim kolarzem, ale do Pekinu pan nie pojedzie...

- Jestem rozczarowany, to wszystko jakiś absurd. Nie chcę o sobie za dobrze mówić, ale sam fakt jazdy z najlepszymi powinien być wzięty pod uwagę przy nominacjach olimpijskich. Już osiem lat mam zawodowy kontrakt, zajmowałem miejsca w pierwszej dziesiątce na mecie najlepszych wyścigów. Uważam po prostu, że ten start mi się należał.

Trener kadry Piotr Wadecki mówi, że trzech, których wybrał, to najlepsi specjaliści od klasyków w Polsce...

- Są moimi kolegami i nic nie mam przeciw nim, ale.... przecież nikt z nich nie jechał w najlepszych klasykach na świecie. A ja w zeszłym roku przejechałem najsłynniejsze wiosenne klasyki Walońską Strzałę, Liege - Bastogne - Liege, jesienią na Giro d'Emilia byłem siódmy, podczas Giro di Lobambardia straciłem niewiele do mojego kolegi Damiano Cunegi, choć po drodze zaliczyłem trzy kraksy.

- Może jestem dla kogoś niewygodny? Piszę, to co myślę, na swojej stronie internetowej, chętnie rozmawiam z dziennikarzami. Coś do mnie dotarło, że jeżeli nadal będę taki otwarty, to pewnie już nigdy nie dostanę żadnej szansy na start w reprezentacji - czy to na olimpiadzie, czy na mistrzostwach świata.

Na Tour de Pologne zaproszenie dostaje grupa, a nie kolarze. Pojedzie pan we wrześniu w Polsce?

- W planach naszej grupy są Eneco i Tour de Pologne. Zobaczymy, jak będę się czuł po Tour de France. Nie mówię jednak, że nie pojadę.

źródło: Gazeta Wyborcza

foto: Bartłomiej Zborowski

Ze strony TdF :)

Z Auray do Saint-Brieuc

Norweg Thor Hushovd (Credite Agricole) został zwycięzcą 2. etapu 95. wyścigu kolarskiego Tour de France, prowadzącego z Auray do Saint-Brieuc (164,5 km). Zawodnicy po raz 11. finiszowali w tej miejscowości.

Jedyny Polak w peletonie Sylwester Szmyd (Lampre) przyjechał na metę w drugiej grupie zajmując 131. miejsce ze stratą 2.10. Po dwóch etapach jest 142. ze stratą 4.10 do lidera.

Tour de France stał się dla mnie faktem

Tour de France stał się dla mnie faktem i pewnie jest coś w sms-ie, który wczoraj dostałem od kolegi z Włoch. Napisał on "dziś staje się twoim udziałem marzenie tysięcy młodych kolarzy, które zresztą swego czasu było i moim ... a tutta i nigdy nie odpuszczaj". Duży stres, nerwówka, etapy same w sobie nerwowe, tłumy ludzi na ulicach i niesamowity poziom zawodników. Jak od początku mówiłem, niby ci sami ludzie a jednak większość przygotowana tylko pod ten wyścig.

Na razie idzie mi ciężko. Dziś lepiej niż wczoraj. Jazda po tyle i wczoraj zostałem za kraksą. A i dzisiaj straciłem. O'k, muszę być spokojny, bo potrzebuje trochę czasu. Analogiczna sytuacja była na początku Giro d'Italia, gdzie tak się męczyłem, że aż bałem się co to będzie jak prawdziwe góry nadejdą. Pozostaje mi wierzyć tylko, że przez te kilka dni dojdę do swojego poziomu i na góry będę gotowy.

sobota, 5 lipca 2008

Prezentacja grupy Lampre przed TdF

Gdybym wygrał etap

Wiem, że to jest wyścig, w którym jeden dzień może zmienić życie. Gdybym wygrał etap... Byłem kilka dni temu w Polsce i znajomy mówi mi: "musisz być jak Kubica". Wiem, że nie będę jak Małysz czy Otylia, ale mogę zwiększyć zainteresowanie kolarstwem. Jestem gotowy na zwycięstwo etapowe w takim wyścigu. Podczas Dauphine Libere jechałem z głową do góry i cały czas czułem, że mogę wygrać i to nie dlatego, że ktoś osłabnie. To ja byłem mocny - powiedział Szmyd na łamach "Przeglądu Sportowego.

piątek, 4 lipca 2008

Mój wybór był stricte taktyczny

Wielu kibiców i znajomych pytało się mnie ostatnio czy nie mogłem jednak wystartować na Mistrzostwach Polski. Właściwie mogłem i do paru dni przed zawodami chciałem. Jasne, że większość peletonu TdF startowała w Mistrzostwach Narodowych, ale był to dla nich etap przygotowań po okresie odpoczynku jak np. u moich kolegów Cunego, Ballan, Tiralongo, Marzano (owszem jechali Tour de Suisse, ale nie Giro). Myślę, że nie znajdzie się wielu ludzi którzy jechali najpierw Giro d'Italia, a potem Dauphine Libere lub Tour de Suisse, a teraz staną na starcie Tour de France. Nawet Marzio, który będzie reprezentować Italię na Igrzyskach Olimpijskich w dwóch wyścigach nie startował w ogóle od zakończenia Giro, a tym bardziej nie jechał w Mistrzostwach Krajowych, ani na czas ani ze startu wspólnego. Tak jak pozostali AZZURRI dostał wolną rękę co do przygotowań wiedząc o starcie dużo szybciej. Patrzmy na najlepszych.

Mój wybór był stricte taktyczny. Nie jestem motocyklem, nie ścigam się w Formule 1. Nie wybieram startów zależnie od humoru. Musiałem odpocząć po Dauphine Libere, a wcześniej jechałem przecież Trentino, Romanię i Giro mając maksymalnie 5dni odpoczynku między tymi wyścigami. Później postanowiłem spokojnie realizować prace według zadanego planu. Trzy dni w górach nie byłyby możliwe ze startem na MP, a w moim odczuciu były konieczne. Nie zostawiam nigdy nic przypadkowi. Nie szukam przez to wymówek. Jak jestem mocny to dlatego, że pracuje dobrze. Jak slaby mówię, że mi nie szło lub analizuje gdzie popełniłem błąd. Nie byłbym spokojny na starcie Touru gdybym od Dauphine nie pojeździł trochę w górach. Zrobiłem w sumie 9.000 metrów przewyższenia w trzy dni. Wykonałem dobrą pracę, jednego dnia dochodząc do blisko 60 powtórzeń zmiany rytmu i intensywności jak zwykłem pracować z Leo przed ważnymi startami. To ważna praca której kolejny start na trasie w Złotoryi by mi nie zapewnił.

Słowo do kibiców. Nie ignoruje ich i obiecuję co postawiłem sobie za punkt honoru, iż postaram się kiedyś wygrać wyścig o MP, ale tylko wtedy jak trasa i warunki przygotowań na to pozwolą. Zbyt ważnym dla mnie wyścigiem jest Tour de France żebym sobie odpuścił chociaż jeden dzień pracy po to żeby stanąć na starcie wyścigu o MP. Bez domysłów proszę. W rozmowie ani Prezes ani "Wadek" nie powiedzieli mi że jak nie przyjadę na MP to nie pojadę na Igrzyska Olimpijskie czy Mistrzostwa Świata. Raczej nawet wykazali zrozumienie dla podjętej przeze mnie decyzji, a sam Piotr też przyznał że podobnie zrobił parę lat temu sam szykując się do Touru. Basta o tym .. jutro jest TdF i na tym starcie chcę się teraz skupić. Pierwsze etapy nie dla mnie. Chcę je spokojnie przejechać. Nic na siłę. Dyrektor powiedział Damiano, że o Marzio i o mnie może zapomnieć do pierwszej mety pod gorę. W dwójkę wychodząc z Giro musimy odnaleźć dobrą kondycję, a na to potrzeba kilku dni.

sobota, 14 czerwca 2008

Gonitwa psów

Dłuuuugi i ciężki etap, wszyscy w odjazd chcą pójść i mamy gonitwę psów przez pierwsze prawie 2 godziny wyścigu. Czapka z głowy dziś dla Sorensena, po tym co się z tyłu działo musiał mieć super nogę, że odjechał. No właśnie, z tyłu znów byłem wśród najlepszych. Ciężej mi szło niż wczoraj, ale rozglądając się wkoło nie widziałem nikogo swobodnie kręcącego. Zaczynam przyzwyczajać się do kręcenia wśród ludzi, którzy cały rok szykują się do wyścigu, który wystartuje już za 3 tygodnie. Niemała satysfakcja osobista, bardzo ważne dla mnie jakby nie było po tylu latach wśród pro. 

Były i błędy. Dziś się nie podobałem Leo, który mówi, że nie miałem ciągnąć z Alehandro, a ja mu mówię, że chciałem być drugi, a z Cadelem i Levim przed nami bym już nie był. No i dalej, że nie pogoniłem za Fedrigo; zgadza się, chwila słabości, może nieuwagi. 

Jutro będzie ciężko, mam nadzieję, że będę czuć się lepiej niż dzisiaj, bo do połowy Croix de Fer ledwo kręciłem, ale jutro tylko 130 km.

piątek, 13 czerwca 2008

Noga jest niesamowita

Od dwóch dni czuję, że noga jest niesamowita..., mamma mia, nie wiem co trzeba zrobić, żeby tak zasuwać. Aż sam sobie się spodobałem, pełna koncentracja i najmniejszych oznak zmęczenia, czy trudności przez cały etap. Oby tak i jutro, czekam do ostatniego podjazdu, bo wiem, że jest o co walczyć. 

Dziękuję wszystkim za smsy, kibicowanie, maile. Cieszę się, że niektórym dostarczyłem nawet więcej emocji niż nas piłkarze dzień wcześniej.

czwartek, 12 czerwca 2008

Być wśród najlepszych

Zacznę od dziś..., rano dzwonił Saronni i prosił żebym za wszelką cenę się nie zaginał aby pod góre być wśród najlepszych. Pod górę, ostatni ciężki podjazd przy równym tempie leciałem spokojnie, a jak zaczęli skakać, to odpuściłem, żeby nogi nie wykończyć. Na premii górskiej 100 m i na mecie też praktycznie 100 m. Gdyby była możliwość walki o zwyciestwo to bym się zagiął, bo wtedy jest zawsze szansa na skok na ostatnich kilometrach, a dziś widząc, że był odjazd, nie było już o co walczyć. Podobna taktyka na jutro, póki bedę w miarę spokojnie jechać, jadę. Jakbym musiał zbyt dużo wysiłku w to wlożyć, odpuszczam. TdF najważniejsze. 

Wczoraj czasówka, 9-ty międzyczas pod górę, resztę straciłem na trudnym zjeździe, w ulewie. Tak bywa, ale ogólnie bardzo jestem zadowolony z mojej czasowki, no i dyspozycji. Teraz najtrudniejsze utrzymać formę, ale się nie wypalić. Nie żebym był mało ambitny, ale zdaję sobie sprawę, że po przejechaniu Giro, chcąc utrzymać dobrą formę, muszę być bardzo inteligentny w tym co robię.

niedziela, 8 czerwca 2008

Czas na Dauphine Libere

Czas na Dauphine Libere - zabrali mi Mont Ventoux! A tak na poważnie to startuje bez żadnych założeń czyli nie tak jak ładnie jak napisano na naszej stronie chcąc mnie zrobić liderem. Właściwie to mnie nie chcą w tej roli, ale muszą coś napisać. Po rozmowie z Saronnim i z dyrektorem sportowym uzgodniliśmy, że wystartuje żeby dobrze potrenować przez ten tydzień na wyścigu, a nie w domu. a Jeśli samopoczucie i kondycja będzie to i na którymś etapie spróbuje zawalczyć.

Przez ostatnie sześć dni robiłem same przejażdżki, więc będzie mi ciężko pierwsze dwa-trzy dni. Później się zobaczy, gór jest dużo. Pojadę jednak bez specjalnego podcinania sobie nóg, bo najważniejsze by stanąć na starcie TdF w jak najlepszej formie. Lepiej być na starcie "Wielkiej Pętli" wypoczętym i świeżym niż już podmęczony czy nawet już w 100% kondycji. Nie też mogę zapominać że jadę na Dauphine praktycznie czwarty wyścig z rzędu nie mając miedzy nimi nigdy więcej sześć dni odpoczynku.

Fizycznie czuje się okej, ale psychicznie zaczyna mi ciążyć. No i głowa. Wrócił mi ból w miejscu uderzenia, ale odzywa się tylko przy wysiłku. Lekarz powiedział po takim czasie to nie może być nic poważnego. Prawdopodobnie membrana otaczająca mózg jest w stanie zapalnym czy opuchnięta. Nic strasznego, ale dokuczliwe bardzo. Jak dalej tak będzie to chyba będę musiał jechać zrobić prześwietlenie.

foto: www.corvospro.com

Długo nie pisałem

Trenowałem spokojnie w górach do startu Tour de France.. Nawiązując do ostatnich wydarzeń to w moim odczuciu - tak jak mi zależy na starcie w reprezentacji Polski tak samo mocno i PZKol-owi powinno zależeć na tym abym w Pekinie startował. Wadek mówi, że to jego decyzja. Prezes mówi, że się nie miesza. Ja oczywiście w to nie wierze bo historia pokazała, że za każdym razem było inaczej. Ale jeśli tak by miało być to gorzej przecież dla Piotra ... no i zastanawiam się jak pozbawieni pasji i ambicji muszą być zatem ludzie stojący za sterami PZKolu, że tak wielką odpowiedzialność dają jednemu człowiekowi i nie chcą się mieszać do najważniejszych dla Związku i jego dobrej twarzy decyzji. Dla mnie to jest tak jakby ktoś mnie jutro uczynił Prezesem Polskiego Związku Zbieraczy Motyli i miałbym nagle kierować jakąś organizacją nie rozumiejąc wcale pasji i zamiłowania owych zbieraczy. Pewnie bym zrezygnował ... a może nie, może lepiej mieć stołek pod tyłkiem bo to zawsze fajna sprawa.

Od kilku miesięcy zresztą słyszałem dobre rady od ludzi mniej lub bardziej z PZKol-em związanych, że nie mam więcej już nic pisać na temat polskiego kolarstwa i układu w nim panującego bo tu cytuje "nigdy już nigdzie nie pojadę" No cóż. Majka i tak mi wyśle kartkę z Pekinu! I na zakończenie żeby nikt nie miał wątpliwości ani problemów z interpretacja mojego tekstu. Chciałbym podziękować imiennie Prezesowi PZKol Wojciechowi Walkiewiczowi oraz Selekcjonerowi Kadry Narodowej i Olimpijskiej Piotowi Wadeckiemu za uznanie okazane dla moich sportowych osiągnięć w rozmowach telefonicznych jakie z nimi w zeszłym tygodniu przeprowadziłem. Na kilka dni przed MP. Za to że w ich oczach jestem najlepszym polskim kolarzem odbiegającym od poziomu w Polsce. Jednym z głównych faworytów (prezesa) do startu na IO, a także za to że Piotrek bardzo mocno o mnie walczył i "stal murem za mną" cały czas .... Znaczy to dla mnie wiele, bo nie często od ważnych głów słyszy się takie słowa. To jak "good job" rzucone mi przez Contadora po Mont Ventoux rok temu czy gratulacje od Leo za jazdę przez cały wyścig jak sam powiedział z najlepszymi ludźmi na świecie pod górę. Ja naprawdę nie lubię jak się o mnie dobrze mówi ... za dużo tego.

niedziela, 1 czerwca 2008

Moje Giro mogę uznać za zakończone

Jeszcze tylko samotna przejażdżka do Mediolanu i koniec. To Giro na myśl o którym w grudniu zeszłego roku cieszyłem się, że będę je oglądać w TV. Okazało się najcięższe i najsilniej obsadzone ze wszystkich, które dotąd jechałem. No i nie było złe w moim wykonaniu, no może poza ostatnim dwoma górskimi etapami.

Kraksa na pewno nie była potrzebna. Wczoraj jeszcze jadąc pod Gavię tak mnie bolała głowa, że chciałem się wycofać, ale po zjeździe wszystko minęło. Znowu deszcz i zimno, jak dzień wcześniej. Z 25 stopni zrobiło się 6-8 na górze do tego na mokro. Właśnie, jedyne co mi się nie podobało to brzydka pogoda, która nas prześladowała od samego Palermo.

Pod Mortirolo chciałem być z przodu, próbowałem, ale noga "nie odpowiadała". Siły nie było, nie potrafiłem dać z siebie wszystkiego. Najważniejsze że Marzio się wybronił. Raz jeszcze potwierdziło się to co wcześniej mówiłem. "Nigdy nie wiadomo kiedy komuś korby odbiją". Rewelacyjny dzień wcześniej Di Luca tu akurat nie dał rady i tym samym ustąpił miejsca na podium naszemu Marzio.