wtorek, 23 maja 2006

Tym razem czapka z głowy przed Basso

Ten chłopak nawet nie oddycha. Po tym jak się dziś czułem spodziewałem się, że pojadę lepiej. Kosztowało mnie dużo sił dojście do przodu na początku podjazdu, który znów zaczęto mocno i potem już się noga nie kręciła. Nie czuje już silnej nogi i męczę się dużo szybciej. Widać, że kondycja powoli odchodzi. Jak odpuściłem pierwszą grupkę na jakieś 9 kilometrów przed metą to pojechałem resztę w miarę równo i mocno ale bez dobijania nogi, nie męcząc się więcej. Czekają nas bowiem jeszcze cztery długie dni.

Najpewniej w czwartek albo jeszcze lepiej w piątek lub sobotę będę chciał spróbować złapać się w odjazd. Lekko nie będzie, ale będę się starał. Co do Damiano sam nie wiem co napisać, coś jest nie tak i niewiele więcej mogę powiedzieć. Za to "Leo" znów wielki. Przygotował się na 100% na Giro tak jak sobie zaplanował - pełen profesjonalizm. Jutrzejszy finisz to nieporozumienie. Jak tak chcemy wyścigi rozgrywać to i dziś obok drogi był szlak narciarski i mogliśmy nim w górę pojechać. Czemu to ma służyć to sam nie wiem. Tym bardziej, że dziś w nocy ma padać deszcz i jutro w czasie wyścigu również! Zobaczymy co z tego będzie.

poniedziałek, 22 maja 2006

Wczoraj byłem trochę zmęczony

...psychicznie i fizycznie. Ciężko mi się jechało, dobrze więc że w sumie był to spokojny dzień. Próbowałem zabrać się w odjazd, ale coś CSC niechętne było puścić i efektem tego przez 25 z 29 kilometrów podjazdu pod San Bernard było bardzo duże tempo. Dopiero na krótko przed szczytem oderwała się grupka, która do dojechała do mety. Oczywiście nie ma dla nas już problemu w ekipie by zabierać się w odjazdy. Kto może niech jedzie w odjazd, trzeba próbować wygrać etap. Nie wiem czy nie będzie mi lepiej oszczędzić się na którymś z najbliższych etapów jak bym widział, że nie idzie i dzień później próbować odjazdu z daleka. Jutro raczej nie, bo nie ma większych gór przed Monte Bondone tak więc dużo łatwiej jakiejś grupie będzie kontrolować wyścig.

Spróbuję pojechać ten wyścig z najlepszymi, a dopiero jakbym się nie czuł najlepiej to odpuszczę. Proszę zrozumieć że miejsce w czołowej "20" w "generalce" również mi sprawia przyjemność, ale koniec końców nie jest to żaden wynik a i nie po to tu jestem żebym swój wyścig jechał. Zobaczymy nie chcę znów przejechać kolejnego Wielkiego Touru walcząc gdzieś tam w tle. Chociaż przyznam, że jak na razie pod górę nie było źle. Wczoraj w TV mówili o "Savo", że jest bardzo mocny ze zjazdu, mocny na czas i pod górę. Tymczasem jak na razie zawsze byłem obok niego na najważniejszych szczytach (Lanciano i San Carlo) a on jest trzeci w "generalce"!

sobota, 20 maja 2006

Czapki z głów

Cieszę się tak jakbym to ja wygrał. W końcu to mój profesor, ten od którego nauczyłem się i wciąż uczę kolarstwa zawodowego. Tego jak pracować a często też jak podejmować właściwe decyzje nie tylko na rowerze. Nie ukrywam, że w ciągu ostatnich sześciu lat właśnie z nim spędziłem najwięcej czasu. I dobrze. Z drugiej strony sam nie wiem. Jak puściłem to chwilę później puścił i Damiano a miał być w czołówce i atakować. Na szczycie byłem z Danilo i "Savo", ale ze zjazdu nie wiedziałem już gdzie jestem i co robię. Było tak zimno, że aż bolało. Nie pamiętam kiedy ostatni raz coś takiego przechodziłem.

Noga nie była zła, ale na to by jechać z pierwszymi nie stać mnie - już albo jeszcze. Spodziewałem się nawet, że będzie gorzej bo ostatnie dwa dni nie czułem się dobrze. A "Leo" jak mu powiedziałem, że na podjeździe będzie padać (wiedzieliśmy to już 100 kilometrów wcześniej, bo był tam nasz masażysta) powiedział, że nie pójdzie mu na pewno bo w deszczu nigdy jemu nie idzie.

piątek, 19 maja 2006

Dziś było szybko

...tzn. duże tempo cały dzień a do tego parno. Ciężko mi się oddychało, małe problemy z alergią. Jak przejeżdżaliśmy w okolicy Montignoso na "lungomare" (bulwarze nadmorskim) było dużo ludzi, którzy mi kibicowali. Widziałem nawet trzy duże napisy na moja cześć. Było mi bardzo miło. Odjazd pojechał od razu, praktycznie od startu. Tym samym: Emanuele Sella i Manuel Beltran weszli do czołówki "generalki". Widziałem w telewizji kraksę Selli i Moriego. Mamma, che botta. Nieporozumienie - czy ktoś z organizatorów zastanawiał się co by było jakby dziś padał jeszcze deszcz? Co by się wtedy działo? U nas spokój w ekipie. Jutro zobaczymy jak to wszystko będzie wyglądać. Wszystkie góry i najcięższe etapy jeszcze przed nami.

czwartek, 18 maja 2006

I już po czasówce

...czyli najgorszym etapie dla Damiano oraz wielu innych liderów. Chyba morale nie będzie dziś przy kolacji zbyt wysokie. Tym bardziej musimy teraz atakować. Ja pojechałem z zegarkiem w ręku - medio, a więc raczej spokój. Chociaż pierwsze 30 kilometrów męczyłem się mocno pod wiatr, było ciężko. Jutro przejeżdżamy koło mojego domu, a końcówka etapu będzie dość wymagająca. Myślę, że do mety dojedzie odjazd. Ciężko mi mówić o taktyce na następne dni, ale jedno jest pewne: z Basso będzie bardzo trudno wygrać.

środa, 17 maja 2006

"Ryba" mnie zostawił

Cóż szkoda ale jak sam mówił jeśli miał się tak męczyć i dożynki sobie robić to błoto dla niego najlepsze wyjście. Dziesięć dni tu jednak przejechał. Teraz potrenuje w domu i przygotuje się dobrze do Dauphine Libere. Jak mówi to jego wyścig bo na nim osiągał swoje największe swoje sukcesy. Oby i w tym roku.

Wczoraj trochę ciągnęliśmy. Sam czasem niewiele rozumiem z naszej taktyki, ale powiedzmy że ufam tym którzy o niej decydują. Bez zbędnych komentarzy. Z drugiej strony powinien ktoś przeskoczyć do odjazdu jak to zrobił "Pelli" pod pierwszy podjazd. Moglem to być ja, wszak nie czuję się źle. Powinienem to być ja lub ktoś tego typu jak Tadej czy "Tira" lub Patxi. Mniejsza o to nikt do nikogo pretensji nie miał, ale czasem samemu trzeba podejmować decyzje na wyścigu.

Jutro jadę spokojnie, "medio" powiedzmy. Dziś była dwugodzinna przejażdżka w okolicach mojego domu. Wykorzystałem też dzisiejszy dzień na wizytę u osteopaty żeby mi odblokował zablokowane plecy. Czuje się teraz dużo lepiej.

poniedziałek, 15 maja 2006

Dziś nie było tak płasko

...i dla sprinterów jak się spodziewaliśmy. W końcówce się męczyłem, troszkę bolały mnie nogi. To właściwie mój odwieczny problem z plecami skąd potem ból przechodzi na nogi. O samym wyścigu niewiele mogę powiedzieć. Damiano przed metą poczuł się na tyle dobrze żeby finiszować a potem już nie chciał. Tyle w dużym skrócie. Chłopaki pracowali a ja się tym nie przejmowałem. Śmiali się potem przy kolacji ze mnie, że w ogóle nie widzieli mnie dzisiaj. Wczoraj "Leo" mówił, że czuł się znakomicie i kto uważnie ten etap oglądał musi mi przyznać rację, że pewnie Piepoli przyjechałby z Basso. Jutro meta pod krótki, ale ciężki podjazd. Na nim czekają nas zakręty, przepychanie, walka o pozycje. Wszystko to co "lubię" i sprawia że mogę zebrać kolejne sekundy do swego bagażu strat.

niedziela, 14 maja 2006

Etap był szybki

...bo po pierwsze jechaliśmy z wiatrem, a po drugie wszyscy od startu przez półtorej godziny koniecznie chcieli odjechać, a nikomu się to nie udawało. Podjazd na metę był jedynym w dniu dzisiejszym. Początek bardzo sztywny i tam właśnie zapłaciłem trochę za zmianę rytmu (tzn. na płaskim jechaliśmy 60 km/h, a tymczasem początek podjazdu miał nawet 13 %) tracąc kontakt ze ścisłą czołówką. Potem już było w porządku. Czułem się bardzo dobrze ale dojść do czuba nawet nie próbowałem widząc że jechali ze mną kolarze groźni dla Cunego m.in. Emanuele Sella i Paolo Savoldelli. Damiano po tym etapie jest trochę spokojniejszy, bo pojechał lepiej niż "Gibo" i "Savo"". Strzelił co prawda z koła Basso, ale "Martino" mówi, że jest bardzo dobrze i ja też tak myślę. Dziś "Leo" (Piepoli) był przede mną ... co za porażka ;-)

Śmiałem się wczoraj z "Rybą" że mieliśmy polski akcent na tym Giro, bo Polak (Olaf Pollack) był liderem! Czasem jak mamy chwilę i rozmawiamy to "Ryba" opowiada mi o latach w których był "kanibalem" na polskich szosach. Wtedy wygrywał i był zdecydowanie jednym z najmocniejszych. Z tych opowieści dowiedziałem się, że dwa razy był drugi w Wyścigu Pokoju, w tym raz za Pavlem Padrnosem. To co dla niego jest powodem do dumy, dla mnie stało się powodem do śmiechu i zgryźliwości i teraz za każdym razem jak mam okazje to dokuczam Darkowi, że przegrał Wyścig Pokoju z takim "klocem" jak Padrnos. On Baranowski, który wszystko wygrywał w Polsce a później walczył z najlepszymi na Tour de France. Z przekąsem wtedy mówię, że wolałbym w ogóle nie wystartować w takim wyścigu niż być drugi za Padrnosem! Wszystko oczywiście w żartach, bo jestem pełen szacunku dla obydwu panów i wyników przez nich osiągniętych.

sobota, 13 maja 2006

Wszyscy widzieli jak nam poszło

Właściwie to był zbyt długi etap ażeby o nim dokładnie opowiedzieć. Na szczęście wszyscy jesteśmy ludźmi i poza pierwszymi skokami przez następne prawie 100 kilometrów jechaliśmy raczej spokojnie. Później odjechało 30 kolarzy (w tym trzech od nas), ale większość z nich "wróciła" do nas pod Monte Catria ok 140 km etapu. Wszyscy widzieli jak nam poszło. Ciągnąc na ostatnich 30 km ryzykowaliśmy, że przegramy etap oraz że nie weźmiemy koszuli lidera co było osiągalne, bo "Patxi" Vila był najwyżej sklasyfikowany spośród uciekinierów. Ryzykowaliśmy i przegraliśmy. Damiano czuł się dobrze, ale na finiszu sił mu zabraklo. Taki jest sport. Było trochę nerwówki po etapie o tą decyzję i przegrany etap bo po 240 km wszyscy byli zmęczeni. Ja też ale normalnie, nie jakoś wykończony. Pod górę czułem się dobrze, ale trzeba też powiedzieć, że tempo nie było tam duże. Jutro meta pod górę. Od razu będzie ciekawiej. Tu właśnie się zobaczy jak się mają pretendenci do końcowego zwycięstwa. Podjazd znam. Jest ciężki. Prawdziwy podjazd, bez większych wypłaszczeń. Potrzebna jest na nim dobra noga i tyle.

piątek, 12 maja 2006

Dziś było tak jak sobie tego życzyłem czyli spokojnie

... bez najmniejszych trudności. Dużo mogłem dzięki temu porozmawiać z "Leo" i "Rybą". To dobrze bo to pewnie były ostatnie chwile na takie przyjemności. Od jutra będzie już inna jazda. A co jutra, ktoś od nas ma pójść w odjazd (ale ja nie), zaś później podejmiemy próbę selekcji. Zobaczymy jak będzie, ale na pewno nie zamierzamy biernie jechać, to już wiem.

Mamy naprawdę niesamowitą ekipę, w tym zaplecze. Gdy wracamy po etapie do autobusu jest od razu prysznic, a w przypadku gdy jest więcej niż godzina dojazdu do hotelu to czeka na nas przygotowanych 9 podpisanych pojemniczków z gotowanymi ziemniakami, 9 butelek z płynem regenerującym. Potem w hotelu znajdujemy jeszcze owoce, płatki, jogurty, mleko, bułki z szynką lub serem. Naszym masażystom albo mechanikom nic nie trzeba mówić. Właśnie dostałem też nowy rower, cały karbonowy. Na Giro używam też koła całe karbonowe, dziś o profilu wysokim, ale to tak wyjątkowo na moją prośbę. Dużo bardziej jednak wolę niskie obręcze karbonowe i na takich pojadę jutro.

czwartek, 11 maja 2006

Hola

Nie spodziewałem się aż takiej straty do CSC. Zaskoczyli mnie i to bardzo. Jak mówili po etapie Saronni i "Martino" spodziewali się raczej straty max. 30-40 sekund. "Martino" jest teraz trochę zaniepokojony na myśl o 50-kilometrowej czasówce w Pontederze. No cóż nie kręciliśmy dziś tj. nie pojechaliśmy tak jak mogliśmy. Ciężko teraz szukać odpowiedzi gdzie straciliśmy, co było nie tak, czy ktoś może nie pojechał tak jak powinien i jak tego oczekiwaliśmy, ale tak bywa. Marzio mówi, że schrzaniliśmy wszystko na pierwszych 10 kilometrach i coś w tym jest. Za często zdarzał się ktoś kto obniżał prędkość i zamiast dawać krótkie zmiany przeciągał je, powodując tym samym to że potem trzeba było znów nabierać prędkości.

Jeśli chodzi o mnie myślę, że pojechałem dobrze. Żadnych problemów, jak pisałem starałem się podtrzymywać głównie to tempo co Marzio narzucił. Nie wiem co dalej myśleć. Damiano po etapie był podenerwowany. Wracałem z nim do hotelu i starałem się uspokoić bo jakby nie spojrzeć prawdziwe Giro musi się dopiero zacząć. Właśnie - trzeba spokoju i koncentracji. Nie czuje się zmęczony, ani trochę. Jutro mam nadzieje, że etap będzie spokojnym przejazdem na trasie start-meta, oby! A od soboty ...

środa, 10 maja 2006

Nareszcie jesteśmy w Italii

Wczorajszy etap był spokojny. Starałem się te belgijskie etapy przejechać z jak najmniejszym wydatkiem energetycznym i myślę, że mi się udało. Nie czuje się zmęczony, żadnych problemów, bólu nóg.. A nie przepraszam boli mnie i to mocno prawa dłoń. Wpadłem w dziurę na trzecim etapie i uderzyłem w kierownicę dosyć mocno tak że nawet siniak mi się wczoraj pojawił. Dlatego też wczoraj jechałem w podwójnej rękawiczce żeby trochę zamortyzować. Ale jest już lepiej.

Na lotnisku mieliśmy dużą kolacje dla 400 osób, a potem miałem trochę czasu żeby pośmiać się z "Rybą", Piotrkiem Mazurem i "Blachem" czekając na odlot samolotu. Właśnie tu mała ciekawostka, bo na Giro jest więcej masażystów Polaków niż kolarzy z naszego kraju. Dwóch w Gerolsteiner czyli Blachu (S. Błaszczyk) i Jachu (D. Kapidura) obydwaj pochodzący z Torunia. Poza tym Tomasz Streich w Bouygues Telecom i Ryszard Kiełpiński w Discovery Channel.

W naszej ekipie atmosfera jest dobra. Dziś przejechaliśmy trasę drużynówki i powiem że jest szybka, nie trzeba będzie na niej wiele hamować i tylko mocno pedałować. Ja jak zawsze w tego typu próbach skoncentruje się na tym żeby podtrzymywać nadane tempo czyli nie bez zwalniać. Motorem nie będę, to pewne. Bruseghin ponad wszystkich jako pierwsza noga w ekipie. Dalej Stangelj, Pietrow i Vila. Możemy powalczyć i na pewno powalczymy. Discovery, T-Mobile, Gerolsteiner i Team CSC to oczywiście drużyny, które będą walczyć o zwycięstwo, ale znów nie będzie tak jak ponoć powiedział Basso tj. że dadzą nam aż 2 minuty! Wszystko się rozstrzygnie jutro wieczorem.

poniedziałek, 8 maja 2006

Nie mam dziś ochoty rozpisywać się

To był ciężki dzień, po etapie czekał nas jeszcze trwający ponad godzinę dojazd do hotelu. Trzeba było też przeprać rzeczy bo inaczej w pralce nie wypiorą się po całym dniu deszczu. Potem masaż i na kolację dopiero po 21-wszej. A jutro etap startuje trochę wcześniej. Natomiast o 21.30 mamy samolot do Italii. Nareszcie. W autobusie po dzisiejszym etapie słyszałem tylko przekleństwa na Belgię, tutejszą pogodę i beznadziejne drogi. Etap jak to etap z taką końcówką był stres, upadki, walka o pozycje, ale mnie to akurat nie dotyczyło bo zacząłem finałowy podjazd raczej z tyłu.

niedziela, 7 maja 2006

Dzisiaj mieliśmy spokój

Choć szkoda, że padał deszcz i to prawie cały dzien. Jak tu jesteśmy to były cztery dni słońca letniego, ale akurat dziś musiało padać. Etap przebiegał spokojnie, więc miałem chwilę na to żeby porozmawiać z Piotrem Mazurem i przede wszystkim z "Rybą". Długo się nie widzieliśmy. Mówił, że czuje się nieswojo w grupie, tak jakby pierwszy w ogóle pierwszy wyścig jechał. A poza tym porozmawialiśmy sobie o nowych płytkach i wrażeniach z koncertu Depeche Mode, ale to u nas norma i temat woda. Jutro będzie nerwówka przed meta, bo czeka nas krotki podjazd z mnóstwem zakrętów i do tego po kostce.

sobota, 6 maja 2006

I zaczęło się

Czas już na to był najwyższy. Teraz to prawie z górki ;-) Przynajmniej wiem na czym mam się skoncentrować. Nadeszła chwila, okres na który większość z nas czekała od miesięcy czyli wyścig, którym żyliśmy i do którego się przygotowaliśmy. Mój prolog był o'k. Dobrze się czułem, noga pod górę była dobra. Ale "Savo" to dziś przesadził. Będzie ciężko z tym chłopakiem walczyć przez 20 dni jeśli mu tylko zdrowie dopisze. Nie zapominajmy też o innych faworytach, którzy w większości pojechali na podobnym poziomie. Jutro spodziewamy się finiszu z peletonu.