środa, 10 maja 2006

Nareszcie jesteśmy w Italii

Wczorajszy etap był spokojny. Starałem się te belgijskie etapy przejechać z jak najmniejszym wydatkiem energetycznym i myślę, że mi się udało. Nie czuje się zmęczony, żadnych problemów, bólu nóg.. A nie przepraszam boli mnie i to mocno prawa dłoń. Wpadłem w dziurę na trzecim etapie i uderzyłem w kierownicę dosyć mocno tak że nawet siniak mi się wczoraj pojawił. Dlatego też wczoraj jechałem w podwójnej rękawiczce żeby trochę zamortyzować. Ale jest już lepiej.

Na lotnisku mieliśmy dużą kolacje dla 400 osób, a potem miałem trochę czasu żeby pośmiać się z "Rybą", Piotrkiem Mazurem i "Blachem" czekając na odlot samolotu. Właśnie tu mała ciekawostka, bo na Giro jest więcej masażystów Polaków niż kolarzy z naszego kraju. Dwóch w Gerolsteiner czyli Blachu (S. Błaszczyk) i Jachu (D. Kapidura) obydwaj pochodzący z Torunia. Poza tym Tomasz Streich w Bouygues Telecom i Ryszard Kiełpiński w Discovery Channel.

W naszej ekipie atmosfera jest dobra. Dziś przejechaliśmy trasę drużynówki i powiem że jest szybka, nie trzeba będzie na niej wiele hamować i tylko mocno pedałować. Ja jak zawsze w tego typu próbach skoncentruje się na tym żeby podtrzymywać nadane tempo czyli nie bez zwalniać. Motorem nie będę, to pewne. Bruseghin ponad wszystkich jako pierwsza noga w ekipie. Dalej Stangelj, Pietrow i Vila. Możemy powalczyć i na pewno powalczymy. Discovery, T-Mobile, Gerolsteiner i Team CSC to oczywiście drużyny, które będą walczyć o zwycięstwo, ale znów nie będzie tak jak ponoć powiedział Basso tj. że dadzą nam aż 2 minuty! Wszystko się rozstrzygnie jutro wieczorem.

poniedziałek, 8 maja 2006

Nie mam dziś ochoty rozpisywać się

To był ciężki dzień, po etapie czekał nas jeszcze trwający ponad godzinę dojazd do hotelu. Trzeba było też przeprać rzeczy bo inaczej w pralce nie wypiorą się po całym dniu deszczu. Potem masaż i na kolację dopiero po 21-wszej. A jutro etap startuje trochę wcześniej. Natomiast o 21.30 mamy samolot do Italii. Nareszcie. W autobusie po dzisiejszym etapie słyszałem tylko przekleństwa na Belgię, tutejszą pogodę i beznadziejne drogi. Etap jak to etap z taką końcówką był stres, upadki, walka o pozycje, ale mnie to akurat nie dotyczyło bo zacząłem finałowy podjazd raczej z tyłu.

niedziela, 7 maja 2006

Dzisiaj mieliśmy spokój

Choć szkoda, że padał deszcz i to prawie cały dzien. Jak tu jesteśmy to były cztery dni słońca letniego, ale akurat dziś musiało padać. Etap przebiegał spokojnie, więc miałem chwilę na to żeby porozmawiać z Piotrem Mazurem i przede wszystkim z "Rybą". Długo się nie widzieliśmy. Mówił, że czuje się nieswojo w grupie, tak jakby pierwszy w ogóle pierwszy wyścig jechał. A poza tym porozmawialiśmy sobie o nowych płytkach i wrażeniach z koncertu Depeche Mode, ale to u nas norma i temat woda. Jutro będzie nerwówka przed meta, bo czeka nas krotki podjazd z mnóstwem zakrętów i do tego po kostce.

sobota, 6 maja 2006

I zaczęło się

Czas już na to był najwyższy. Teraz to prawie z górki ;-) Przynajmniej wiem na czym mam się skoncentrować. Nadeszła chwila, okres na który większość z nas czekała od miesięcy czyli wyścig, którym żyliśmy i do którego się przygotowaliśmy. Mój prolog był o'k. Dobrze się czułem, noga pod górę była dobra. Ale "Savo" to dziś przesadził. Będzie ciężko z tym chłopakiem walczyć przez 20 dni jeśli mu tylko zdrowie dopisze. Nie zapominajmy też o innych faworytach, którzy w większości pojechali na podobnym poziomie. Jutro spodziewamy się finiszu z peletonu.

piątek, 5 maja 2006

Dziś mieliśmy 100 kilometrów spokojnego treningu

Nikomu nic nie dolega. Nikt na nic nie narzeka. "Forna" czyli Paolo Fornaciari jak zawsze podtrzymuje dobry humor w całej ekipie. Jutro zacznę więc piąte z kolei Giro d'Italia. Ale ten czas leci, ciężko mi uwierzyć. Jestem spokojny, czuje się dobrze. Pewnie, że jest trochę podenerwowania, presji. Wiem że tak jak od Damiano tak i od każdego z nas, w tym ode mnie będzie się wymagać abym dał z siebie wszystko i zrobił swoją pracę jak najlepiej potrafię. Samo to, że tu jestem oznacza, że należę do dziewięciu najlepiej na dzień dzisiejszy przygotowanych zawodników Lampre. Czyli "ktoś" mi znowu zaufał. Mówię w ten sposób bo chce uświadomić przeciętnemu kibicowi jak ważny dla naszej ekipy jest ten wyścig.

czwartek, 4 maja 2006

Od wczoraj rana jestem w Belgii

Przez trzy kolejne dni po Romandii trenowałem mało, czyli raczej odpoczywałem. Ani razu nie przekroczyłem objętości 2 godzin na rowerze. Wczoraj nawet pokręciliśmy tylko słabą godzinkę. Dziś, już całą ekipą pojechaliśmy do Liege przejechać trasę prologu (I etapu). Spędziliśmy niecałe 4 godziny na rowerze. Prolog uważam za wymagający, a krótko ujmując prowadzi on najpierw pod górę, a potem z góry i tylko tyle. Początkowo nawet myślałem by nie używać roweru czasowego, ale sam podjazd w większości jest jednak stosunkowo łatwy. W Belgii jest ciepło, bo tak na treningu jak i również i wieczorem gdy jechaliśmy na prezentację było ponad 25 stopni. Prezentacja to było nieporozumienie. Giro to jednak Giro, a tu mało ludzi, znikome zainteresowanie chociaż była ona zorganizowana w centrum Liege tj. w miejscu skąd startuje klasyk Liege - Bastogne - Liege czyli wyścig na starcie, którego widziałem zawsze dużo, bardzo dużo ludzi. Wieczorem "Martino" zrobił odprawę i powiem jedno. On uważa, że jesteśmy mocni, najmocniejsi jako drużyna i ja się z nim zgadzam. Nasza siłą jest jedność i chęć osiągnięcia jednego i tego samego dla wszystkich celu!

poniedziałek, 1 maja 2006

Mam dwa dni w plecy z relacjami

Wszyscy wiemy jak się skończyła Romandia. Moje krótkie podsumowanie. Wczoraj po czasówce nie byłem zadowolony, ale jak dziś rano popatrzyłem na czasy tego etapu to przyznam że jestem bardzo zadowolony. Może nie czułem się wyśmienicie, ale strata nie jest duża. Poniżej minuty do trójki z Liberty Seguros, tylko 36sekund do Valverde. Tak czy inaczej z Dario Cionim czy Chrisem Hornerem byłoby mi ciężko nawiązać walkę. Tak więc ostatecznie jestem zadowolony z tej czasowi, choć nie lubię prób czasowych tego typu czyli: 10 kilometrów zjazdu na przełożeniu 54x11 non stop, 5 km płaskiego i 5 km pod górę. Te ostatnie 5 km jakoś mi się jechało, ale reszta to była męczarnia nie do zniesienia. Jechałem w zasadzie samymi ambicjami. Przyznam, że jestem zaskoczony rozstrzygnięciem wyścigu i zwycięstwem Cadela Evansa. Obstawiałem twardo Valverde. Myślałem że nikt mu nie odbierze zwycięstwa w momencie jak zmniejszył swą stratę do Contadora do ledwie 6 sekund. A jednak wyszło inaczej - taki jest ten sport.

Dzień wcześniej ten najcięższy etap według mnie zrobił się stosunkowo prostym co wcale mnie nie ucieszyło. Po pierwszym, najcięższym podjeździe praktycznie wszystko znów się zeszło, a pod drugi podjazd Liberty Seguros nadawało tak wolne tempo że nikt nie strzelił. Oczywiście było to w ich interesie, chcieli mieć jak najwięcej zawodników do ostatniego podjazdu. A i ten do Crans Montana zaczęliśmy stosunkowo wolno i dopiero jak zaczął ciągnąć Horner coś się ruszyło. Potem ataki Valverde i znów duże tempo Rodrigueza spowodowały że zostało nas tylko sześciu na szczycie i tak byłoby ok. Niestety zwolniliśmy i doszli nas moi najwięksi przeciwnicy do miejsca w czołowej "10" czyli: Cioni, Horner, Moos i Noe. Kto oglądał ten widział, że nie byłem w stanie bezpośrednio odpowiadać na zmiany rytmu, ataki, skoki a nadrabiałem spokojnym dochodzeniem. Taka moja charakterystyka tzn. w tempie jadę dobrze, ale skoki mnie penalizują. Czułem się dobrze, więc na finiszu spróbowałem swych sił w roli sprintera i też nie było źle. Dobry wyścig, kolejny zakończony miejscem w "10". Teraz szkoda mi tylko luzackiego potraktowania Vuelta a Murcia bo i tam dycha była do wyjęcia. Dziękuję wszystkim za kibicowanie, miłe słowa, e-maile i sms-y w trakcie i po wyścigu oraz za teksty takie jak "viatora" na forum szosy.

piątek, 28 kwietnia 2006

Ile ja się dziś po etapie nasłuchałem

...tak dobrego jak i krytyki. Nie zmienia to faktu, że lepszego rezultatu osiągnąć nie mogłem. Jak zaatakował Alberto Contador to modliłem się tylko, żeby nie było w naszej grupce za więcej takich lwów chcących za nim pogonić i ... na szczęście nie było. Ciągnąłem trochę, próbowałem ataków ale brak mi konkretnego skoku i to powoduje że nie łatwo mi odjechać. Grunt że nie byłem bierny, szkoda że niewiele z tego wyszło. Strat dużych nie poniosłem, ale dopiero jutrzejszy etap będzie jak sądzę decydujący. Czekają nas trzy ciężkie i długie podjazdy. Nie zamierzam nic innego jak pozostać na kole najlepszych możliwie najdłużej. W gruncie rzeczy nie mogę o tym starcie powiedzieć inaczej jak tylko to, że się bardzo cieszę z tego jak mi się kręci noga. Byle tak dalej do końca maja, choć będzie ciężko. Juan Manuel Garate dziś na etapie rzucił do mnie przejazdem "Szmyd ty będziesz kapitanem na Giro"? Co to to nie, ale chcę być z przodu i na tym wyścigu.

czwartek, 27 kwietnia 2006

Na szczycie ostatniej góry było nas czternastu

Powiedzmy, że najcięższy, najgorszy etap dla mnie jest za nami. Najbardziej obawiałem się zjazdu przed ostatnim podjazdem i samego ostatniego podjazdu, który był krotki ale stromy i rozpoczęty na Maksa. Ale ja wiedziałem, że Illes Ballears vel Caisse d'Epargne (a dokładnie Joaquin "Purito" Rodriguez od którego o tym wszystkim się dowiedziałem) będzie chciało zrobić selekcję. Co tu dużo mówić, cały etap bez większych niespodzianek. Tyle tylko że start i pierwszy podjazd były dość szybkie. Ciężko mi się dziś noga kręciła, do tego stopnia że chciałem nawet zrezygnować z zaginania się pod ostatnie podjazdy i odpuścić żeby bardziej skoncentrować na kolejnych dwóch dniach.

Na szczycie ostatniej góry było nas czternastu, poczekałem chwilę na "Purito" żeby mu pomoc dojść do grupki, ciągnął cały podjazd i dopiero na 200 metrów do szczytu popuścił, więc tu taka moja mała przysługa, ale jesteśmy dobrymi kolegami. Ze zjazdu się porwało wiedziałem że będzie ciężko jak zobaczyłem, że Paolo Savoldelli zaczął zjazd na czele naszej grupki. Finisz jak to finisz, nie powiem że się nie ścigałem, grunt żeby nie stracić sekund. Chris Horner wygrał ryzykując i tak jest w porządku. Jutro meta pod górę i tylko to. Podjazd długi bo 17-kilometrowy ale nie powinien być ciężki tzn. około 6 % średniego nachylenia. Tak już lepiej dla mnie, bo wolę selekcja do tyłu.

Po dzisiejszym etapie dostałem dużo sms'ow z gratulacjami. Widzę że trochę ludzi śledzi kolarstwo. W tym również od Giuseppe Saronniego co mnie ucieszyło! Z kolei "Martino mi też wysłał sms-a ale napisał w nim głównie że dziś widział Damiano w ekstra dyspozycji, z mięśniami lepszymi i silniejszymi niż dwa lata temu ("zwiedzali" Plan de Corones). Napisał, że pojedziemy na Giro zgnieść wszystkich. Spokojnie jednak - czy ktoś widział dziś Savo? To nie tylko moje to zdanie, ale uważam ze jest on dużo mocniejszy pod górę niż w zeszłym roku na Giro. Czyli oprócz Ivana Basso, który jest w znakomitej formie i "Gibo" Simoniego, którego nigdy nie brakuje w czołówce Giro, w pierwszej linii musimy umieścić jeszcze "Savo". Będzie ciekawie, ale najpierw skończmy tą Romandię.

środa, 26 kwietnia 2006

Dzisiejszy pierwszy etap

Wczorajszy prolog na Tour de Romandie ten sam co zawsze czyli trudny technicznie z wieloma zakrętami. Przez co konieczne było częste rozkręcanie prędkości, czasami niemal od zera. Dużo straciłem bo nie jestem specjalistą od krótkich czasówek, a szczególnie takich. Do tego muszę dodać, że dziś uprzywilejowani byli zawodnicy startujący w drugiej połowie stawki. Jeśli ktoś tak jak ja startował na początku to albo jechał po mokrym albo co gorsze po trasie na pół mokrej i suchej. Tymczasem jeszcze na 10 minut przed moim startem mżyło. Niemniej moja strata i tak była dość znaczna.

Dzisiejszy pierwszy etap jak przewidywałem nie przyniósł nam większych trudności czy też niespodzianek. Powiem nawet, że cały dzień generalnie jechaliśmy wolno. Czułem się w miarę dobrze, ale to jaką mam nogę zweryfikowane zostanie dopiero jutro. Na drugim etapie są dwie premie górskie pierwszej kategorii w tym jedna usytuowana tylko 15 kilometrów przed metą. Nie trzeba jeździć na rowerze żeby się domyślić, że większość zawodników będzie chciała wyeliminować sprinterów i utworzyć jak najmniejszą grupkę przed finiszem. Ja postaram się nie zgubić.

niedziela, 23 kwietnia 2006

Trentino nikt już nie pamięta

...ścigamy się dalej. Jak powiedział mi "Martino" po wyścigu w rozmowie z moim menadżerem - szóste miejsce na Giro del Trentino nic nie znaczy jak nie pojadę ładnego Giro d'Italia" Ale przy niezłej Romandii? Tak sobie myślę, że etap trzeci z metą pod górę to wcale nie największa trudność na tym wyścigu. Dzień później będzie jeszcze ciężej. Identyczny etap był dwa lata temu. Przejechałem go cały w odjeździe, ale na koniec wzięły mnie skurcze. Niemniej to było dawno temu. Trzeci tydzień Giro będzie bardzo ciężki i w tym właśnie okresie trzeba będzie mieć jak najwięcej sił.

Brawo dla Damiano, podobał mi się dzisiaj. A tak nie chciał jechać. Widać, że prędzej czy później wygra ten wyścig. Zaczyna już kręcić, luźno, miękko, swobodnie. Dużo mu dało Trentino z tego co widzę. We Włoszech wszyscy mówią, że wygra Basso. Zobaczymy. To jest sport, to jest kolarstwo czyli prawie 4000 kilometrów ścigania, wszystko się może zdarzyć. Pozdrawiam i do zobaczenia na Romandii. Tylko nie na prologu, który jest ekstra ale jak wejdę na nim w "setkę" to już będzie dobrze.

PS. Właśnie napisał do mnie "Ryba", że spotkamy się dopiero na Giro. Sam nie wie czemu, ale Manolo tak wymyślił choć Darek miał już walizkę spakowaną na jutrzejszy wylot.

czwartek, 20 kwietnia 2006

A miało być spokojnie

Ilu kolarzy ignorantów jest w grupie w to nikt nie jest w stanie uwierzyć. Pod tym względem naprawdę wolę wyścigi Pro Touru gdzie każdy wie co ma robić i gdzie jest jego miejsce. Zostawmy jednak ten temat na boku bo ten komu bliższe jest polskie kolarstwo nigdy tego i tak nie zrozumie. Duże tempo do jedynego podjazdu tzn. 15 kilometrów dosyć ciężkiego a to za sprawa ekipy Liquigas której kolarze przespali odjazd i koniecznie chcieli skasować ten odjazd co już pojechał. Pod górę tempo nadawaliśmy jednak my, ale dość szybko zaczął atakować Tonti i to kilkakrotnie. Moim zadaniem było doskakiwać do koła jakby ktoś z czołówki "generalki" zaatakował. Tak też robiłem. Odjechał nam tylko Rujano i na premii górskiej zameldował się wraz z Pelizottim, Wegeliusem i Siwcowem z przewagą 25 sekund nad nami. Problemem było tylko to że z Damiano pozostał tylko "Tira" i ja. No i jeszcze pod koniec zjazdu dojechał do nas Marzio Bruseghin. Pozostali już nigdy nie doszli. W trójkę jednak daliśmy sobie radę. Nie ukrywam, że trochę za naszym poparciem odjechali na końcowych rundach trzej kolarze z Tenaxu, Kuciński i Munoz. Pisze tak bo sam Marzio zrobił dziurę w odpowiednim momencie bo nam było bardziej na rękę żeby dojechał odjazd z małą przewaga przez wzgląd na ewentualne bonifikaty jakie mógłby wziąć na mecie Mazzanti.

Wczoraj wieczorem przyszedł do mnie "Martino" i potwierdził, że jadę jak było ustalone Tour de Romandie, ale nie mam jechać klasyfikacji generalnej bo musze oszczędzać siły na Giro d'Italia. Mam spróbować jeden etap, ten z metą pod górę czyli trzeci i basta. Reszta spokój to logiczne i najrozsądniejsze. Myślałem o Romandii ale tak będzie chyba lepiej, bo wiadomo że Giro jest najważniejsze, a wiadomo też że w tym roku będzie BARDZO ciężkie, zaś najważniejsze etapy czekają nas dopiero za miesiąc!

środa, 19 kwietnia 2006

Hola! Wygraliśmy etap i koszulę

Bez atakowania i jadąc większość etapu w kołach. Tak miało być. Większych trudności nie było. Od początku duże tempo i dużo ataków. Na około 45 kilometrów przed metą był sztywny 10-12% podjazd długości około 5 kilometrów. Zaatakował Pelizzotti i uformowała się grupka ośmiu zawodników bez lidera i bez Damiano. Ja byłem z przodu i "Martino" powiedział żebym tam został nie czekając na Cunego. Później jednak wciąż na podjeździe poprawiło mu się i zaczął nas dochodzić. Poczekałem na niego na 500 metrów przed premią górską i doszliśmy czołówkę na zjeździe. Potem jeszcze doszła nas druga grupka z Mazzantim i dopiero zaczął się problem tzn. mamy m/w tuzin kolarzy i wszyscy chcą odjechać przed finiszem a tu 25 km do mety i ja sam z Damiano. Tymczasem było oczywiste, że jeśli Damiano wygra etap to ma duże szanse również na wzięcie koszuli lidera.

Ciężko było ciągnąłem pod wiatr, a atakowali nas wielokrotnie pod "hopki": Simoni, Sella, Tonti czy nawet Niemiec. Na 6 km przed metą ostatnia górka i na 3 km przed kreską zaczął się lekki zjazd. W tym też momencie przeskoczył do nas z grupki za nami Tiralongo i razem zaczęliśmy ciągnąć 65-70 km/h (z górki i z wiatrem). "Tira" odbił na 800 metrów przed finałem i zacząłem finiszować zostawiając Damiano dopiero na 150 metrów przed metą - niezła robota. Czasem było mi już ciężko, ale cieszę się że etap tak się ułożył i nikt w końcówce nie odjechał. Jutro większych trudności nie powinno być. Ja chcę odpocząć, myślę jednak że mając lidera i tak pewnie będziemy ciągnąć to jest bardzo prawdopodobne że ostatecznie spróbujemy doprowadzić do finiszu i dać szanse wygrać Bennatiemu.

Ekstra że Strzałę Walońską wygrał Valverde. Uważam go za jeden z większych talentów ostatnich lat. Lubię jak tacy ludzie wygrywają tak ważne i ciężkie wyścigi. A poza tym od tegorocznej Vuelta a Murcia mogę powiedzieć, że jesteśmy kolegami.

wtorek, 18 kwietnia 2006

Dziś pierwszy etap w Giro del Trentino

Wczoraj mój przyjaciel z Kanady dla podniesienia stawki dorzucił mi w przypadku zwycięstwa na Mistrzostwach Polski na czas trzy butelki Crown Royal (kanadyjskiej whisky). Trzeba zawsze szukać nowych motywacji prawda? A ja czasówkę naprawdę bardzo lubię.

Dziś pierwszy etap w Giro del Trentino uszedł nam prawie na sucho, bo rozpadało się dopiero na 25 kilometrów przed metą. Ostatni podjazd zaczął się na około 15 km do kreski. Do tego momentu ciągnęliśmy cały czas my, nie dając żadnym uciekinierom większych szans na powodzenie. Zacząłem ciągnąć podjazd, potem pomógł Tiralongo, potem znowu ja i wtedy skoczył Franco Pelizzotti. Zasadnicza grupka porwała się na dwie mniejsze, a ja zostałem w drugiej jadąc cały czas po kole innym żebym przypadkiem nikogo nie dociągnął do przodu. Był ze mną też Przemek Niemiec, który dużo ciągnął aby dojść do czołówki, z której w międzyczasie oderwali się Emmanuele Sella i Andrea Tonti. Przemkowi jechałem po kole nie myśląc nawet żeby mu pomóc, ale jak już byliśmy 100 metrów od czołówki to doskoczyłem do nich i od tego momentu czyli na jakieś osiem kilometrów przed metą do ostatnich 400 metrów ciągnąłem sam kasując Sellę i Tontiego na kilometr do mety. Damiano nie miał juz sił na finiszowanie, nie dziwie się mu. Zanim doszedłem do czołówki to on sam musiał ciągnąć i pracować żeby dojść uciekającą dwójkę.

Widzę, że Przemek jest dobrze przygotowany do wyścigu. Może mu tylko brakować trochę rytmu wyścigowego bo tak jak ja od trzech tygodni się nie ścigał. Przykro mi ze nie mogłem mu pomoc dojść wcześniej do czołówki, ale mając Damiano z przodu całkowicie nie po mojej myśli było to by dociągnąć kogoś kto mógłby potem (a byłby w stanie) wygrać etap, a tym samym może i cały wyścig, dzisiejszy etap będzie miał duże znaczenie w ustawieniu końcowej klasyfikacji generalnej. Jutro końcówka nie jest płaska, powinien być lekki podjazd na metę. Damiano chcąc wygrać wyścig musi walczyć teraz o bonifikaty na metach etapów. Myślę, że jutro będzie jeszcze ciekawiej bo jesteśmy w sytuacji atakujących a to zawsze bardziej emocjonujące. Drużyna mocna i atmosfera dopisuje. Giro d'Italia coraz bliżej. Wcześniej Tour de Romandie gdzie zobaczę się z "Rybą". Będzie z kim pogadać na konkretne tematy typu Depeche Mode i powymieniać się płytkami.

niedziela, 16 kwietnia 2006

Buona Pasqua a tutti!

Na pewno i ktoś z Was dziś pracował pomimo tak rodzinnego Święta jakim jest Wielkanoc. Giro d'Oro to wyścig wymagający, ale nie za ciężki. Cała ekipa dużo pracowała, właściwie przez pełen dystans. Był dość duży wiatr i powiem, że koledzy z ekipy co pracowali, którzy pracowali cały dzień trochę się wyjechali. Tak też na 10 kilometrów przed metą zostało nas tylko dwóch z Damiano, a ostatnie sześć kilometrów było pod górę. Decydującą część pracy zaczął Paolo Tiralongo, ale zaraz potem skoczył Emmanuele Sella i pojechałem za nim. Od tego momentu do 1400 metrów przed metą ciągnąłem praktycznie sam "kasując" śmiałków próbujących sił. Na ponad kilometr do mety ruszyli raz jeszcze kolarze z Panarii rozprowadzając Lukę Mazzantiego i w tym momencie "odbiłem". Praca wykonana: kolegów moja i na koniec Damiano w 100%! Moim zadaniem było właśnie to żeby zostać z Damiano pod ostatni podjazd jak najdłużej.

Przyznam jednak że od początku nie czułem się wyśmienicie. Trzy tygodnie bez wyścigów dają się odczuć. Do tego dużo, bardzo dużo pracy tzn. wiele kilometrów po górach przejechanych w domu. Również masażysta zastał wczoraj moje nogi w kawałkach jak to się mówi tzn. nie mógł ich prawie dotknąć tak mocno były zakwaszone. Dziś nawet gorzej, ale już nie tyle zakwaszone co obolałe głównie po wczorajszym masażu. Mam mały problem ze znalezieniem masażysty w moich okolicach. Kto pracuje wieczorem bądź mieszka za daleko nie masuje się za często.

Jutro jedziemy przejechać podjazd Monte Bondone, który pojedziemy na Giro d'Italia i od wtorku Giro del Trentino. Oficjalnie zaakceptowaliśmy dziś warunki zakładu między mną Przemkiem Niemcem i Błażejem Janiaczykiem. Chodzi o to samo czyli o czasówkę na Mistrzostwach Polski. Obydwaj mają ją w głowie, a ja powiedziałem ze przegrają ze mną. Z Błażejem stawką jest Johnnie Walker (whisky) czarny a z Przemkiem skrzynka wódki - w przypadku wygranej będę miał na grudniowe wesele. Zobaczymy, ale przyjadę na MP tylko wtedy jak będę się dobrze czuć i ze wspólnego startu raczej zrezygnuję bo nie widzę większego sensu żeby robić z siebie klauna jak na ostatnich MP w Sobótce.

foto: www.corvospro.com