środa, 9 sierpnia 2006

Połowa wyścigu za nami

... i na razie bez większych problemów. Dziś czułem się najgorzej od początku wyścigu. Nogi się nie kręciły, były bardziej jakby zbite niż ubite. Tak je czułem, ale to mi się zdarza na wyścigach etapowych. Sama końcówka mnie trochę przerażała, bo krótkie sztywne podjazdy nie są moja mocną stroną nawet jak się czuję znakomicie. Myślę jednak że wybroniłem się bardzo dobrze ze stratą 11 sekund do Candido Barbosy. Zabrakło mi na ostatnich 200 metrach - ale jest o'key, tak może być. Porównuję się do Barbosy bo oczywiście w nim wszyscy upatrują głównego faworyta a i ja widzę, że kręci z dziecinną łatwością. Dodałbym jednak że ma wsparcie drużyny, bardzo mocnej w tym roku.

W odjeździe pojechało dziś dwóch Polaków. Ładnie i ambitnie jak na Huberta, a Jacek znów był trochę niezadowolony bo kolejny odjazd w który on poszedł, a ten dojeżdża do mety. Jak sam mówił jego zadaniem jest pokazywać koszulkę na etapach a robi to znakomicie. Do tego mi służy cały czas pomocą, co do zawodników, etapów, podjazdów czy samych końcówek lub niebezpiecznych fragmentów w trakcie poszczególnych etapów. Przyznam też, że pierwszy raz w pełni mogę powiedzieć, że mam całą drużynę dla siebie, cała gotowa do pracy. Na razie nie gonię ich zbytnio do ciągania, ale może już jutro popracują trochę pod górę. Zobaczymy jak się ułoży etap, ale z mniejszej grupki sądzę, że Ruggero Marzoli mógłby pomyśleć o zafiniszowaniu po zwycięstwo.

Cóż poza tym? Miałem mały upadek wczoraj na bufecie spowodowany przez mechanika który źle podał mi worek z jedzeniem i jeszcze dwukrotnie zmieniałem buty na dzisiejszym, piątym etapie co było spowodowane ułamaniem się progu pod butami. To wszystko drobiazgi, ale dekoncentrują czasem. Dziś już sam worka nie brałem, przywieźli mi koledzy.

poniedziałek, 7 sierpnia 2006

Dziś trasa bardzo pagórkowata

.. bez metra płaskiego i od startu przez prawie cały etap duże tempo i dużo ataków, do tego stała temperatura 43 stopnie. Spodziewałem się większej selekcji w końcówce ale tak się nie stało. Przyznam że dziś pierwszy dzień jak czułem się mogę to powiedzieć dobrze. Przyjechałem na metę spokojny, wręcz nie zmęczony. To dobry znak, byle to nie był jeden dzień. Ciężko mi też zrozumieć jak się czują inni bo większych gór i konkretnych ataków jeszcze nie było.

niedziela, 6 sierpnia 2006

Dwa etapy za mną

...i jest jak miało być tzn. bez strat czasowych i z nogą która lepiej zaczyna kręcić. Muszę przyznać ze nie czułem się najlepiej na pierwszym etapie ale dziś juz było trochę lepiej. Pierwszy etap był stresujący, bo to był mój pierwszy start po 2-miesięcznej przerwie i do tego z nerwowa końcówką. Dziś już dużo spokojniej chociaż jak prawie na każdym tu etapie trzeba się pilnować w końcówce.

Zaczęło się nieciekawie bo walizki doleciały nam z jednodniowym opóźnieniem, samoloty były też opóźnione tak że w hotelu byliśmy dopiero o trzeciej w nocy. Jeszcze gorzej mieli koledzy z Ceramica Flaminga, którym walizki przyleciały dopiero dziś rano przed drugim etapem. Kolejne etapy coraz cięższe. Jedziemy myśląc dzień po dniu. Wierzę, że ustawie, "zblokuje nogę" i po górach będzie się dobrze kręcić. Jest gorąco, bardzo gorąco.

wtorek, 1 sierpnia 2006

Noga o'k, chociaż zmęczona

O Tour de France może więcej na razie nie będę pisał. Bo i co? Niech tylko nikt dalej nie opowiada że kolarze to czarne owce w świecie sportu, bo jeśli jest problem to dotyczy on całego świata sportowego a nie tylko kolarstwa. To jedno jest pewne. Rozmawiałem dziś z Damiano i on sam jest również o tym przekonany. Właśnie od kilku dni Damiano trenuje czy powiem raczej, że bardziej wypoczywa tutaj w okolicy nad morzem z dzieckiem i towarzyszką życia. Razem jeździmy tylko na przejażdżki. On w czwartek startuje w GP di Camaiore, a ja lecę do Portugalii.

Noga o'k, chociaż zmęczona. Trenowałem pod koniec już na granicy zmęczenia, ale myślę że parę dni odpoczynku do wyścigu postawi mnie w pełni na nogi i włożony wysiłek przyniesie oczekiwane rezultaty. Mam taką nadzieje bo bardzo mi na tym zależy. Poza tym jestem tym który w naszej ekipie ma się zająć klasyfikacją generalną.

Podobnie będzie na Vuelcie bo rozmawiałem już z dyrektorem sportowym, który pojedzie na Vueltę i wstępne założenia są takie że "generalkę" mam spróbować pojechać razem z Marco Marzano, a pozostali mają polować na etapy. Marzano, który ostatnio skończył na drugim miejscu Brixia Tour przyjedzie też na Portugalię ale jak sam przyznał postara mi się tam pomóc w walce o końcowy wynik. Tak więc nie pozostaje mi nic innego jak zasuwać i mieć dużo szczęścia a nogę przynajmniej taka jak rok temu. Oby!

niedziela, 23 lipca 2006

Stare dzieje

Oczywiście patrząc na wczorajszą czasówkę całe moje wcześniejsze rozważania jeszcze bardziej dotyczą dyrektorów T-Mobile niż samego Riisa, bo to w końcu Kloden musi uwazać się największym przegranym tego wyścigu. Nie mam nic ani do Riisa ani do Landisa, chociaż przyznam że kiedyś podczas Vuelty przepychaliśmy się na łokcie i nawet wyzywaliśmy. Stare dzieje, chłopak myślał, że jak ma koszulę lidera na plecach to mu wszystko wolno.

sobota, 22 lipca 2006

Mamy już odpowiedź

...na nurtujące nas od trzech tygodni pytanie. Floyd Landis - myślę, że zasłużenie powiedzmy to sobie wygrał. Ale tylko dlatego, że w tak wielkim stylu "wrócił" do walki o zwycięstwo w momencie gdy jak się wydawało już się nie będzie liczyć. "Leo" mówił, że taki numer jak Landis zrobił to on widział praz czwarty w swej karierze. Pantani na TdF pod Galibier jak dobrze pamiętam, potem Vandenbrucke w 1999 roku na etapie Vuelty do Avilii, Verbrugghe na Strzale Walońskiej w 2001 roku. Tak sobie dziś rozmawialiśmy, bo mieliśmy dużo czasu, przejechaliśmy 7h 20 minut treningu po górach z 4600 metrów przewyższenia i w temperaturze 36-38 stopni non stop.

Przegrana Carlosa Sastre jest zasługą tak świetnego (jak większość uważa) dyrektora jakim jest Bjarne Riis. Pierwsza rzecz to nie można pewnym ludziom pozwolić na powrót do "generalki", bo o ile sprawa ta (czyli odjazd Pereiro na 30 minut) w sposób bezpośredni dotyczyła Phonaku to tak samo powinna interesować i CSC. Dać 10-15 minut można, ale nie 30 komuś kto zawsze jest bardzo mocny w trzecim tygodniu Tour de France i kto juz kończył ten wyścig w czołowej "10". Jakby ta nauczka nikomu a w pierwszym rzędzie Riisowi nie wystarczyła w przypadku Landisa zrobili to samo. O'k zgadzam się że sposób w jaki odjechał nie podlega dyskusji że był on mocny, ale jest cała drużyna do pracy, wykończ ją całą, ale nie daj Landisowi odjechać na więcej niż 4-5 minut. Ja tak to widzę. Dziwne są niektóre sytuacje, ale przez to TdF w końcu był dużo ciekawszy.

Damiano ... chapeau! Słyszałem się z nim parę dni temu i był cholernie zadowolony ze swojego Touru. W przyszłym tygodniu będzie na tydzień tutaj w Versilii to będziemy razem trenować a i od razu mówił że się gdzieś razem na kolacje w spokoju wybierzemy. Ja jeżdżę spokojnie, dzień lepiej, dzień gorzej. Dużo pracy, ciężkiej głównie przez temperaturę, która nie ułatwia sprawy przy wielogodzinnym siedzeniu na siodełku. Tu sprawa dość delikatna powiedzmy bo ważne jest żeby się nie wykończyć trenując zbyt wiele w gorącu po górach. Jak na razie większego zmęczenia właściwie nie odczuwam.

sobota, 10 czerwca 2006

Cóż, dziś nie poszło

Głowa chciała, ale organizm już nie dał rady. Tempo bardzo wysokie od startu, Nie czułem się najgorzej i myślałem że nie będę miał dziś większych problemów. Niestety nie dałem rady. Mimo wszystko muszę być zadowolony z całego Dauphine. Ścigam się od dwóch miesięcy non stop a i tak pod Mont Ventoux stać mnie jeszcze było na pierwsza 15-tkę.

Umawiałem się dziś nawet na atak z moim dobrym kolegą Oscarem Sevillą. Potem jednak jak podjechał do mnie w połowie Col de la Croix de Fer zapytać jak się czuję to mu powiedziałem, że kiepsko i nigdzie nie jadę. Fakt na 3 kilometry przed szczytem "odbiły mi korby" i więcej nie doszedłem już do czołówki. Ja jednak nie mam powodów do zmartwień, ale co niektórzy, biorąc pod uwagę bliskość Tour de France myślę ze nie maja głowy spokojnej. Na przykład Landis jak dziś odbijał to widziałem że ledwo jechał i z pewnością nie było to taktyczne zagranie!

Wczoraj natomiast było super, powiem nawet, że lepiej niż dzień wcześniej pod Mont Ventoux. Puściłem na kilka sekund najlepszych pod Izoard, ale na mecie i tak miałem poniżej 2 minut straty. Leo powiedział, że powinienem więcej jeździć tak jak na czwartym etapie tzn. próbować atakować, że było super. Teraz już tylko 130 kilometrów do wakacji. Jak pisałem będę miał tydzień bez roweru i potem spokojny powrót do kondycji. Maszyną nie jestem i odczuwam już bardzo te praktycznie 40 startów pod rząd. Sevilla też zauważył, że w tym roku jadę muchas carreras i wszystkie mocno "na fulla".

czwartek, 8 czerwca 2006

Mont Ventoux!

Żeby tylko nie wyszło, że narzekam wkoło jak większość moich kolegów kolarzy, a potem nogą kręcę całkiem nieźle. To nie tak, ale dziś od rana czułem się bardzo dobrze i sam zresztą mówiłem Leo na początku podjazdu, że jak tylko się trochę rozjadą to ja skoczę. Powinienem to zrobić zaraz za Sewillą, ale byłem tyci z tyłu. Potem jakoś tez się noga kręciła i wybroniłem się bardzo dobrze. Lubię takie podjazdy tzn. nie za ciężkie, długie z selekcją od tyłu - typowe dla Tour de France. Zaskoczyłem się, że dużo z ochotników do wygrania Touru było dziś raczej z tyłu, no ale do tego wyścigu jest jeszcze dużo czasu. Kto odpoczywał po pierwszej części sezonu to dopiero zaczyna nabierać rytmu wyścigowego.

Cały dzień raczej spokojny o ile tak można powiedzieć, bo tutaj we Francji nigdy raczej nie jedzie cala grupa tylko wciąż pojedynczo, jeden za drugim. Miałem chwilę, żeby porozmawiać z "Rybą", Popowiczem z którym prawie dwa lata się nie widziałem i z Valverde, który od Murcii sam do mnie podjeżdża i zagaduje. Jarosław mówił, że nie wie jak będzie na TdF, a liderem u nich zostanie ten kto będzie w najlepszej formie po pierwszych podjazdach. W międzyczasie (rok temu) się ożenił, a teraz tzn. po TdF weźmie jeszcze ślub kościelny.

Kolejne dwa etapy też będą ciężkie. Ja będę jechał z dnia na dzień. Dziś czułem się dobrze, ale nie zapominam że pierwsze dwa etapy ledwo z grupą pod hopki wytrzymałem. Piotr Mazur mówił, że jest już bardzo zmęczony i ciężko mu się jedzie, bo nie zregenerował się po Giro. Jest młody i tak ciężkie Giro na pewno przez jakiś czas będzie odczuwał, ale przyda mu się to w przyszłości, już w przyszłym roku.

wtorek, 6 czerwca 2006

To mój pierwszy start we Francji

...w karierze profesjonalnej. Wrażenia? Brzydkie drogi, ciągły wiatr, pełno rond na drodze, warunki zakwaterowania tragiczne (z tego słynie Tour de France) a o jedzeniu nie wspomnę. Wczoraj wydawało nam się, że jesteśmy w szpitalu. makaron podgrzany w mikrofalówce był tak rozgotowany że można go było łyżką jak pure ziemniaczane nakładać, a na drugie danie kawałki kurczaka w wodzie gotowane i na deser mus jabłkowy.

Kaszel mnie męczy i nie ułatwia ścigania a do tego i noga już nie ta co wcześniej, ale to normalne. Uspokajam się: Trentino, 3 dni później Romandia, 5 dni po niej Giro i teraz po 6 dniach znów wyścig. Tu pod górę tempo mają takie jak na Tour de Romandie, ale ja już niestety nie daje rady w takim rytmie kręcić. Nie czuje się tak bardzo zmęczony, ale już nie ta świeżość i siły. Jutro odpocznę tzn. pojadę jak na Giro czyli mocno, ale bez wychodzenia ponad próg tlenowy.

A od czwartku zobaczymy. Będę chciał spróbować, ale proszę mi uwierzyć jakie męczarnie głównie psychiczne przechodzę skoro jeszcze nie tak dawno z najlepszymi pod górę jechałem a teraz pod mały podjazd mecze się jak jeszcze 80 ludzi zostaje. Przejadę ten wyścig, niewiele mi to da, ale potem będę mógł spokojnie odpocząć i przygotować się dobrze do drugiej części sezonu - to jest to o czym wciąż myślę.

piątek, 2 czerwca 2006

Ciężki to był tydzień

...bo po nocach przyszło mi się ścigać. Dziś jedynie czasówka pod górę w dzień. Nie było źle. Starałem się pojechać mocno, ale wiadomo że do takich wyścigów podchodzi się raczej na luzie bez żadnej rozgrzewki itp. Do tego wszystkiego rozchorowałem się i prawie mówić nie mogę. Zaczyna mi się kaszel. Nie wiem po co jadę na Dauphine Libere, bo może się to źle dla mojego zdrowia skończyć jeśli się w ciągu dwóch dni nie pozbieram. Zmęczenie duże a do tego jeszcze ta choroba.

Myślami jestem już na wakacjach, a raczej po nich bo żyje już drugą częścią sezonu. Pierwsza była super. Za pośrednictwem Daniela dowiedziałem się, że w starej klasyfikacji UCI za ten sezon byłbym 86., a generalnie 135. To nieźle, bo nigdy dotąd w "300" nie wchodziłem, a tu tymczasem jestem tak blisko zawsze upragnionej "setki". Po wakacjach moimi celami będą Portugalia i raczej Vuelta. Doszedłem już do porozumienia w sprawie przyszłego roku i na 99% przedłużę kontrakt z Lampre ... ale podpisu jeszcze nie ma. Przyznam że było kilka ekip z Pro Touru, które się o mnie pytały i były zainteresowane podpisaniem kontraktu, ale myślę że najlepiej będzie mi jeszcze zostać tutaj. Po Dauphine odpoczywam czyli tydzień bez roweru, potem siłownia i trochę roweru, a od pierwszych dni lipca ciężka, bardzo ciężka praca.

sobota, 27 maja 2006

Ach te dojazdy

Dobrze że jestem na tyle mobilny, iż nawet w naszym autobusie mogę się z netem połączyć. Ach te dojazdy. Wczoraj siadałem do kolacji o 22.15. Wysłałem sms do jednego z organizatorów z "gratulacjami". Dziś mi powiedział, że wiedzą o tych problemach ... i co z tego? Basso mówił, że wczoraj dojechał do hotelu o 22.45!

E va bene. Wczoraj było ciężko, bardzo ciężko. Strzeliłem na 10 kilometrów przed metą i dalej już jechałem spokojnie oszczędzając siły na dzisiaj. A dziś czułem się bardzo dobrze. Próbowałem odjechać i dziś przed przełęczą Tonale ale nic akurat nie poszło. Szkoda wczorajszego dnia, bo byliśmy tak blisko zwycięstwa. Uważam, że Voigt na mecie pokazał klasę - Signore!

Wracając do dnia dzisiejszego Gavię wjechałem z grupką Basso czyli wśród około 20 kolarzy. Było o'k, ale później jednak na Mortirolo ze swoimi sztywnymi kawałkami trochę mi podcięło nogi. Koniec końców myślę, że źle nie było. W ekipie atmosfera w porządku. Muszę powiedzieć, że Damiano się pozbierał. Czwarte miejsce w generalce w pełni zasłużone i właściwe dla Giro jakie pojechał.

Nie będę komentował tego co się na mecie wydarzyło. Simoni mówi, że Basso powiedział żeby on zjeżdżał powoli z Mortirolo i na niego czekał, a potem ten go zerwał na 2 kilometry do mety. Basso mówi, że powiedział tylko ze nie ma co ryzykować na tym zjeździe. Natomiast Riis stwierdził, że nie miał zamiaru nikomu więcej prezentów robić.

Nie czuje się w chwili obecnej zmęczony. W następnym tygodniu pojadę trzy kryteria i będę się starał uregulować sprawy kontraktowe. Dziękuję wszystkim bardzo za kibicowanie mi przez te długie trzy tygodnie. Nie udało mi się znów trafić dobrze z formą, ale jedyna rzecz pozytywna z tego wszystkiego jest taka, że przez całe dwa miesiące na wyścigach pod górę zawsze byłem z najlepszymi. Dzięki wielkie.

czwartek, 25 maja 2006

Dziś i ja próbowałem odjechać

...pod pierwszą premię górską, ale nie poszło, zaś Marzio już wtedy był z przodu. Szkoda że nie wygrał, bo potrzebne jest zwycięstwo naszej ekipie. Życzę sobie aby następne dwa dni były dla mnie łatwiejsze. Teoretycznie powinny, ale zobaczymy. Wiem, że mam dużo kibiców, którzy mnie szukają w peletonie i patrzą gdzie przyjeżdżam. Mam nadzieję, że nie jeden młody kolarz oglądając Giro uwierzy w siebie i poświęci się tej trudnej dyscyplinie sportu - pełnej wyrzeczeń i samozaparcia. Do jutra, miłego oglądania!

środa, 24 maja 2006

Stary "Leo" no proszę!

Stary "Leo" no proszę! Teraz jednak coraz mniej mi się to zaczyna podobać, bo razem trenujemy od sześciu lat a jak przychodzi do wygrywania to on sam ;-) Przejechanie etapu jaki miał być było raczej niemożliwe. Śnieg z deszczem i zimno. W górę można jeszcze jechać, ale w dół? Koniec końców mieliśmy jeden podjazd. Nie meczę się już, bo organizm nie jest w stanie zmusić się do wysiłku. Na więcej już mnie nie stać. Tak jest jak kondycji zaczyna brakować. Strasznie mi szkoda, że nie mam już tej nogi co miesiąc temu.

Mówię do Saronniego, że zaczyna mi sił brakować, a on odpowiada, że już chyba czas najwyższy. Powiedzmy, ale nie lubię tak. Leo mówił że jak wczoraj "strzeliłem" od pierwszej grupki to powinienem stracić minimum 10 minut. I tu proszę kibiców o zrozumienie. To mam na myśli mówiąc, że nie interesuje mnie generalka. Nie po to tu jestem tzn. nie mogę na Giro próbować jechać swojego wyścigu tj. "zaginać się" w momencie jak nie jestem z najlepszymi, bo później jak będzie mnie potrzeba może mi zabraknąć sił.

Będę próbował natomiast zabrać się w jakiś odjazd. Jak już pisałem w ciągu najbliższych trzech dni. Teraz z formą jaką prezentuje Damiano to nie potrzebuje już on za dużo kolarzy wokół siebie, a będąc w odjeździe zawsze jest "ryzyko" wygrania etapu. Myślę, że kiedyś będę miał szansę tak do końca pojechać swoją generalkę na Giro, ale przygotowując się tak jak w tym roku Leo tzn. nie martwiąc się i nie stresując żadnymi innymi wyścigami po drodze, a myśląc tylko o tym jednym.

wtorek, 23 maja 2006

Tym razem czapka z głowy przed Basso

Ten chłopak nawet nie oddycha. Po tym jak się dziś czułem spodziewałem się, że pojadę lepiej. Kosztowało mnie dużo sił dojście do przodu na początku podjazdu, który znów zaczęto mocno i potem już się noga nie kręciła. Nie czuje już silnej nogi i męczę się dużo szybciej. Widać, że kondycja powoli odchodzi. Jak odpuściłem pierwszą grupkę na jakieś 9 kilometrów przed metą to pojechałem resztę w miarę równo i mocno ale bez dobijania nogi, nie męcząc się więcej. Czekają nas bowiem jeszcze cztery długie dni.

Najpewniej w czwartek albo jeszcze lepiej w piątek lub sobotę będę chciał spróbować złapać się w odjazd. Lekko nie będzie, ale będę się starał. Co do Damiano sam nie wiem co napisać, coś jest nie tak i niewiele więcej mogę powiedzieć. Za to "Leo" znów wielki. Przygotował się na 100% na Giro tak jak sobie zaplanował - pełen profesjonalizm. Jutrzejszy finisz to nieporozumienie. Jak tak chcemy wyścigi rozgrywać to i dziś obok drogi był szlak narciarski i mogliśmy nim w górę pojechać. Czemu to ma służyć to sam nie wiem. Tym bardziej, że dziś w nocy ma padać deszcz i jutro w czasie wyścigu również! Zobaczymy co z tego będzie.

poniedziałek, 22 maja 2006

Wczoraj byłem trochę zmęczony

...psychicznie i fizycznie. Ciężko mi się jechało, dobrze więc że w sumie był to spokojny dzień. Próbowałem zabrać się w odjazd, ale coś CSC niechętne było puścić i efektem tego przez 25 z 29 kilometrów podjazdu pod San Bernard było bardzo duże tempo. Dopiero na krótko przed szczytem oderwała się grupka, która do dojechała do mety. Oczywiście nie ma dla nas już problemu w ekipie by zabierać się w odjazdy. Kto może niech jedzie w odjazd, trzeba próbować wygrać etap. Nie wiem czy nie będzie mi lepiej oszczędzić się na którymś z najbliższych etapów jak bym widział, że nie idzie i dzień później próbować odjazdu z daleka. Jutro raczej nie, bo nie ma większych gór przed Monte Bondone tak więc dużo łatwiej jakiejś grupie będzie kontrolować wyścig.

Spróbuję pojechać ten wyścig z najlepszymi, a dopiero jakbym się nie czuł najlepiej to odpuszczę. Proszę zrozumieć że miejsce w czołowej "20" w "generalce" również mi sprawia przyjemność, ale koniec końców nie jest to żaden wynik a i nie po to tu jestem żebym swój wyścig jechał. Zobaczymy nie chcę znów przejechać kolejnego Wielkiego Touru walcząc gdzieś tam w tle. Chociaż przyznam, że jak na razie pod górę nie było źle. Wczoraj w TV mówili o "Savo", że jest bardzo mocny ze zjazdu, mocny na czas i pod górę. Tymczasem jak na razie zawsze byłem obok niego na najważniejszych szczytach (Lanciano i San Carlo) a on jest trzeci w "generalce"!