poniedziałek, 10 września 2007

Wczoraj noga była słaba

Wczorajszy etap też nie skończył się tak jak podejrzewałem czyli odjazdem, z którego nastepnie ktoś jednak do mety dojedzie. Jak mówi "Leo" gdy się obiera taką taktykę to trzeba liczyć się z porażką. Widzę, że na tegorocznej Vuelcie nawet siedząc cały czas w grupie i walcząc na ostatnich podjazdach, których zresztą jest mało to jednak o czołowej "10" nie miałbym co marzyć. Wystarczy spojrzeć gdzie jest "Leo", znów zdecydowanie najlepszy w górach. A mi do jego poziomu wciąż trochę brakuje.

Wczoraj noga była słaba. Może to zmęczenie z dwóch poprzednich dni, a może ogólnie zły dzień. Widząc, że i tak nie jestem w stanie powalczyć o czołowe miejsce na etapie uznałem, że lepiej się nie dobijać. Coś na pewno wciąż nie jest tak po wcześniejszych upadkach. Na obydwu nogach wyszły mi siniaki. To prawdopodobnie znak jakiegoś mikro-naderwania mięśni. Z kolei łopatka cała czarna. No i same obtarcia utrudniają dobry masaż nogi. Pewnie nie jest tak jak bym sobie tego życzył. Niemniej i tak lepiej niżbym miał zostawić obojczyk parę dni temu na asfalcie.

Zostaje nam jeszcze dziesięć etapów dzielone przez dwa, na których mogę jeszcze powalczyć. Jak będzie noga i głowy wystarczy, to gotów jestem do odjazdu i walki o wygranie etapu!


niedziela, 9 września 2007

Trzeba ryzykować, żeby wygrać

W przypadku powodzenia mogłem walczyć o etap i zarazem poprawę miejsca w generalce. Należąło się jednak liczyć z fiaskiem. Nie często się zdarza, żeby odjazd na takich górskich etapach nie wypracował sobie spokojnie 3 lub 4-minutowej przewagi przed ostatnim podjezdzem. Przecież wszyscy i tak wiedzą, że uciekinierzy są już wówczas na wykończeniu. W moim przypadku "ukłony" i "podziękowania" należą się ignorantowi Gomezowi-Marchante. Ten jak wiadomo przyjechał na Vueltę walczyć o podium. Powinien więc walczyć z najlepszymi, a nie iść w odjazd. Od razu było wiadomo, że z nim na pokładzie nasz okręt nie dopłynie do portu. Ja jeszcze liczyłem, że chłopak to zrozumie i sam wróci do grupy, która nam nie dawała zbyt dużo czasu. 

"Leo" jest wielki. Jak zawsze dumny jestem ze swojego przyjaciela. On mówi, że dobrze zrobiłem atakując i tak muszę dalej robić. Nie liczy się miejsce 12-te czy 14-te w generalce. Może co najwyżej 10-te. Tak mogłoby być gdybyśmy dzisiaj mieli większą przewagę. Jutro kolejny, cięzki dzień i jak tylko noga pozwoli idę w odjazd. Nie mogę niestety jeździć na równi z najlepszymi.

sobota, 8 września 2007

Nie mam się co demoralizować

Drodzy kibice myślę, że to nie tylko sprawa treningu, Na pewno nie. Ja ze swoimi 60 kilogramami i mocą zaledwie 400 watt na progu tlenowym na takich czasówkach jak dziś nie mogę liczyć na cuda. Nie mam tej siły w nogach do przepchnięcia 54x11 i podróżowania blisko 60km/h przez blisko godzinę po autostradzie w układzie góra dół!!! Nie mam się co demoralizować. Dałem z siebie wszystko. Jutro i pojutrze będzie można się odegrać i myślę, że na to samo liczy pół peletonu ... no bez przesady, ale z pewnością większość Hiszpanów.

Mój jedyny cel to nadać sens mojej Vuelcie. Nie zmarnować pracy. Nie poddać się. Zastanawiam się czy jest sens zabierać się we wczesny odjazd. Jutro chyba nie. Nie powinien dojść biorąc pod uwagę, że etap nie jest krotki i całe mnóstwo ludzi chce żeby dwa kolejne etapy były jak najcięższe. To jest całkiem inna Vuelta od poprzednich. Więcej płaskiej czasówki, mniej poważnych górskich etapów, Większość ludzi widzi koniec Vuelty w poniedziałkowym dziesiątym etapie.

foto: www.corvospro.com


czwartek, 6 września 2007

Dziś dużo nerwówki

Dziś i jutro dwa etapy, które wbrew profilowi do łatwych nie należą. Wiatr, którego tak bardzo nie lubię jest tu na porządku dziennym. Dziś dużo nerwówki, ale bez konsekwencji. Jutro lżej nie będzie chociaż teoretycznie powinno być z wiatrem, To na tej właśnie trasie z Logrono do Zaragozy został ustanowiony rekord szybkości średniej pojedynczego etapu na Vuelcie - dokładnie w 2001roku. Coś około 55 km/h na dystansie ponad 170 kilometrów. Dla mnie dzisiejszy był z tych gorszych. Noga się nie kręciła.

Przykro mi, że "Leo" nie udało się dwa dni temu wygrać i założyć koszuli lidera. Po tylu latach zawodowstwa na jego poziomie należałoby mu się aby parę dni pojechał jako lider Wielkiego Touru.

wtorek, 4 września 2007

Pierwsza meta pod górę za nami

Nie lubię tych etapów to znaczy pierwszych górskich. Niepewność i zbyt dużo nerwówki. Bardzo ciężko mi szło od startu i stąd nawet jeśli wiedziałem, że najlepiej dla mnie by było zabrać się w ten mały prawie 40-osobowy peleton co odjechał to dziś nie byłem w stanie. Ciężko się nogi rozkręcają po mojej kraksie. Jakby nie było to mocno uderzyłem plecami, a one mi najwięcej zawsze problemów sprawiają powodując, że mi się często mięśnie blokują od pośladka w dół. Dalej było tyci lepiej, Na ostatnim podjeździe do momentu jak mogłem jechać w siodełku i rytmie było okej. Za bardzo mnie za to nogi bolały przy jeździe w pedałach i mocniejszym naciskaniu. Wybroniłem się w 2 minutach do najlepszych. Dużo mniej straty do Marchante, Beltrana czy kolegów z Euskaltel.

Dużo przed finałowym podjazdem pomogli mi "Benna" i Corioni. Daniele cały czas od wiatru mnie osłaniał i pomógł wziąć podjazd z samego czuba, niezła robota. To uwaga tak na marginesie dla tych co u nas w kraju są przekonani, że we włoskiej grupie nie można nigdy być liderem. Tymczasem ja jadę Vuelte czyli Wielki Tour w drużynie z Cunego i Bennatim, dwoma liderami Lampre a od pierwszego etapu nawet jak mieliśmy koszulę lidera to nie musiałem ani przez chwilę na nich pracować. Dziś zaś "Benna" sam mi pomógł bez niczyjej prośby, a ja przecież nie jestem zawodnikiem, który może w Madrycie na podium stanąć. Często właśnie słyszę, że zagraniczny kolarz musi tylko pracować na innych. Owszem kiedy trzeba to się pracuje, ale kiedy jest okazja to się jedzie swoje.

Foto: TomAsz szosa.rowery.org 

poniedziałek, 3 września 2007

Jestem trochę obolały

Wiadomo, że pierwszy dzień po kraksie jest najgorszy. Bolą mnie plecy, tyłek i ciężko mi się oddycha. Jednak noga źle się nie kręciła. Myślę, że nie będzie mi to przeszkadzać jutro na górskim etapie. Oby. Dzisiaj w końcu było trochę walki. Coś się ruszyło. Euskaltel próbował ze zjazdu, a wcześniej Quick Step nieźle pociągnął pod górę. Wyścig się zaczął.

niedziela, 2 września 2007

Dobrze się skończyło, ale trochę się poobijałem

Tak to kurcze jest. Można być uważnym i skoncentrowanym ale pewnych rzeczy nie jest się w stanie ominąć i przewidzieć. Tak "Benna" jak i ja wcześniej. O ile jego przypadek to było ryzyko na finiszu o tyle ja upadłem na prostej szerokiej drodze. Na zjeździe znalazłem gościa, który "spał" przede mną i najeżdżając na wbite w asfalt wybrzuszenie puścił kierownice i położył się przede mną. Wyjścia nie miałem, bo zbyt dużo w ułamku sekundy przy 70 km/h nie można niestety zrobić. Przeleciałem przez kierownice upadając na obojczyk, plecy i potem głowę. Dobrze się skończyło, ale trochę się poobijałem.

Reszta okej, Daniele stracił koszulę po kraksie na 2 kilometry przed metą. Jutro będzie już trudniej, a ja wiem że na pewno będę się męczył od startu. Ważne ze jedziemy dalej. Ciężka była ta droga do Santiago de Compostela. Miejsca docelowego wielu pielgrzymów gdzie powiem z dumą także mój Tata dwa lata temu dotarł na pieszo po ponad 800 kilometrach podróży. Tym razem więc: Pozdrowienia szczególne dla wszystkich pielgrzymów.


sobota, 1 września 2007

Grunt dobrze zacząć

To pozytywnie wpływa dla morale całej ekipy. Zarówno tych co mają wygrywać jak i tych co muszą na nich pracować. "Benna" wygrał we wcale niezłej obsadzie. Etap pierwszy czyli na razie wszyscy wypoczęci. Peta, Freire, Boonen za jego plecami. Z kolei Damiano to chyba jedyny z nas który ma mniej powodów do świętowania. Leżał w kraksie i powiem ze był nieźle poobijany i pozdzierany. Dyrektor właśnie mi powiedział, że Damiano wciąż jest w szpitalu. Na razie założyli mu 13 szwów na całym ciele i prześwietlają go cały czas - to wszystko przez chwilę nieuwagi.

Ja trochę męczyłem pierwsze dwie godziny. Ale to normalne po 3 dniach nic nie robienia i tylko jedzenia jedzie się ciężko, ale w końcówce było już o'k. W trakcie etapu zagadałem do Pety i zapytałem czy widział listę startową, a on że tak no i co? Odrzekłem, że jest na niej Bennati, więc po tak Milramowcy ciągną? Przecież Daniele im i tak nie zapłaci po wygranym etapie ;-) Ale mi się udało trafić. Spytałem tez Bettiniego o trasę MŚ. Powiedział, że cała pofałdowana. Cięższa niż rok temu czy w Madrycie. Gdzie selekcja? Na dystansie czyli na wymęczeniu w końcówce wyścigu.

Foto: TomAsz szosa.rowery.org 

wtorek, 28 sierpnia 2007

Trzy dni do Vuelty

... i tyle! Nie stresuje się tym wyścigiem, ale chcę go dobrze pojechać. Wierzę że mnie stać na to i jestem dobrze przygotowany. Dużo trenowałem. Odczucia bardzo dobre i nie widzę powodu dla którego nie miałoby być dobrze. Rekordów na swoich górach co prawda nie pobiłem, ale nie to jest najważniejsze bo starałem się nie przesadzać. Przecież wyścig już od soboty. Dziś zgodnie ze zwyczajem przyjętym przed każdym Wielkim Tourem ostatni trening pojechałem na San Pellegrino. Leo już poleciał do Hiszpanii. Towarzyszył mi jak przez ostatni tydzień Jarek Dąbrowski będący zresztą w znakomitej formie po ostatnio wygranym wyścigu.

Teoretyczne założenia przed Vueltą w naszej ekipie są takie że ja mam jechać klasyfikację generalną i nie będę musiał nastawiać się na pomoc Damiano na tych etapach, na których będzie on chciał powalczyć. Tyle teorii, a wszystkie wątpliwości rozwieją się już po czwartym etapie. Damiano i tak powinien wycofać się około półmetka, max. po 2 tygodniach. Pierwszy raz pojadę też Wielki Tour z Bennatim. Lubię go bardzo i cieszę się, że będzie w naszym składzie. Kibice kolarstwa w Polsce może mniej są z tego zadowoleni bo tym samym nie pojedzie on w tym roku w Tour de Pologne.

wtorek, 14 sierpnia 2007

Etap ułożył się od początku tak jak chciałem

 ... ale nie do końca. Uznałem jednak, że dobrze będzie zabrać się we wczesny odjazd. Poszedł po 15 kilometrze tzn. na pierwszym podjeździe. Pomyślałem: kto wie może szczęście dopisze i zacznę Torre z małą przewagą. W odjazd pojechałem. Cóż 90 kilometrów wysiłku i doszli nas na przedostatnim, najcięższym 10-kilometrowym podjeździe.

Wiadomo kosztowało mnie to trochę i na ostatnim 30-kilometrowym podjeździe jechałem już swoim tempem. Próbowałem dziś więc kolejny raz, ale nie wyszło. Noga na pewno jest lepsza niż na początku wyścigu i o to chodziło. Jednak sam się zastanawiam czy do Vuelty będzie ok? Mam taką nadzieję, ale niepewność pozostanie do czwartego etapu z metą na Lagos de Covadonga.

niedziela, 12 sierpnia 2007

Dziś duże tempo od startu do mety

Pełen gaz, skoki, odjazdy. Sami w końcówce skasowaliśmy odjazd 9 ludzi, który by pewnie już dojechał bo się wszyscy inni rozjechali. Nie czuje się źle, a to najważniejsze. Jutro raczej spokój i myślę już o Torre tzn. co wymyślić żeby innych uprzedzić. Chociaż z drugiej strony to nie takie proste bo pewnie tak jak wczoraj będzie cale mnóstwo ludzi skaczących od podnóża podjazdu.

sobota, 11 sierpnia 2007

Pozostać z najlepszymi do ostatniego podjazdu

Założenie jakie miałem na szósty etap zostało w pełni wypełnione. Czyli pozostać z najlepszymi do ostatniego podjazdu. Udało się nawet więcej czyli być razem z nimi do niespełna 2 km przed metą. Skakać nawet nie było sensu, bo tempo było zbyt wysokie. Strata około półtorej minuty, więc powiem, że jestem z tego sprawdzianu zadowolony. Kolejna próba sił we wtorek, a później postaram się jeszcze skoncentrować na czasówce. Odczucia mam coraz lepsze, a to najważniejsze. Później zaś mam ponad dwa tygodnie do Vuelty, które spędzę między odpoczynkiem i kilkoma dniami pracy.

piątek, 10 sierpnia 2007

Na czwartym najdłuższym etapie pojechałem w odjazd

Tak więc jak miało być, na czwartym najdłuższym etapie pojechałem w odjazd. Ciężko nie było, wystarczyło mieć nogi do skoczenia pod górę w odpowiednim momencie. Co dalej się działo szkoda pisać, bo przypomina to trochę ściganie stricte amatorskie. Dziewięciu kolarzy w odjeździe i skoki na 180 kilometrów do mety zamiast współpracy.

Sam na najcięższej premii górskiej kilka skoków oddałem. Czułem się już lepiej, ale nas doszli na 30 kilometrów przed metą, zaś na samym końcowym podjeździe już rzecz jasna odpuściłem dojeżdżając możliwie spokojnie do mety. Wczoraj był etap, na którym przed rokiem wygrałem finisz z grupy pokonując samego Barbosę. Moim założeniem było dojechać do samej mety z pierwszymi i tak było. Ostra jazda cały etap, ale to dobrze, bo łatwiej kondycję mi będzie złapać.

Dziś dzień odpoczynku. Tylko krótka przejażdżka, masaż, nauka teorii latania ostatnio mocno zaniedbana i myślami jestem już na ostatnim podjeździe jutrzejszego etapu. Znam go dobrze i stawiając sobie na tym wyścigu małe cele, na jutro założyłem jazdę i walkę z najlepszymi. Żadnego pchania się w odjazdy, które i tak nie dojeżdżają. Poczekam do ostatniego podjazdu, a tam jak nogi i tempo pozwolą zaatakuje. Nie wiem czy mnie już na to stać, ale jutro się dowiem.

wtorek, 7 sierpnia 2007

Jadę tu z numerem 91 czyli nominalnie jako lider drużyny

Dziś pierwszy dzień gór i przyznam, że pierwszy raz od dawna miałem dobre odczucia, a to jest to czego szukam. Ciężko mi idzie, ale przyznam że pod długi podjazd leciałem sobie cały czas z czuba i źle nie było. Podjazdy staram się jeździć w sposób nie optymalny to znaczy twardziej niż trzeba lub przesadnie miękko, albo też cały czas w siodełku itd. Trenuję, a mam dużo do zrobienia i myślę już o szóstym i dziewiątym etapie, chociaż "Martino" mnie przekonuje, że powinienem spróbować pójść w odjazd już jutro, bo pewnie taka akcja pewnie dojedzie. Zobaczymy.

Dziś założyłem sobie, że jadę do 2 kilometra przed metą tak jak wczoraj. Później puszczam żeby się nie dać naciągnąć za bardzo. Nie pisałem chyba, ale jadę tu z numerem 91 czyli nominalnie jako lider drużyny. Miło mi było, że Martino tak to zestawił, bo mógł przecież ustawić nas w kolejności alfabetycznej. Jednak w tym roku żaden ze mnie lider na generalkę. Niemniej miło mi choć przecież miał świadomość, że mnie nie stać na walkę.

Pierwszego dnia, na dzień dobry, Oscar Sevilla przywitał się ze mną i gratulował dobrej jazdy na Dauphine. Szkoda, że nie będzie go na Vuelcie. Oscar mówi, że czasem mu brakuje motywacji przez to, że nie może jeździć w tych ważnych wyścigach, a jego celem np. wyscig Dookoła Austria. Nie dziwię mu się.

Jacek Morajko dziś prawie do mety dojechał, zabrakło naprawdę niewiele. Grunt że się pokazał, ale po cichu wierzyłem, że wygra ten etap.

poniedziałek, 6 sierpnia 2007

Volta a Portugal tym razem trochę inaczej niż co roku

Przejade ją z innymi założeniami i celami. Przede wszystkim dopiero od niespełna miesiąca trenuję, a tak na serio i poważnie to konkretną pracę wykonuję od około 20 lipca. Całe to opóźnienie spowodowane jest problemami z bolącą nogą. Masaże, laser, ultradźwięki, tak wyglądał mój okres przygotowań do tygodnia przed Portugalia.

Brakuje mi dużo. Podstawy są, ale rytm czy praca ponad progiem tlenowym tego mi zupełnie brakowało. Widać to już było na wczorajszym etapie. Główna zasada jak mówił mi Leo przed wyjazdem, to mam skończyć wyścig mocniejszy niż go zacznę, ale tak będzie tylko wtedy, jak nie będę się dawał zbyt naciągać i w odpowiednim momencie odpuszczał. Myślę, że po dniu odpoczynku będzie już lepiej, są wtedy dwie mety pod górę, tak więc będzie gdzie nogę wypróbować.

Mój cel to Vuelta. Mam nadzieję, że dojdę do formy, bo jest w tym roku więcej czasu po Portugalii czyli ponad 2 tygodnie. Dlatego jestem spokojny.