wtorek, 17 października 2006

Giro di Lombardia

Gdyby nie zeszłoroczny upadek na 60 kilometrów przed metą to pewnie byłby jedyny wyścig, który zawsze ukończyłem. Tak czy inaczej do końca sezonu pozostał mi jeden start. Mam w tym roku ponad 90 wyścigów i wszystkie ukończone. Mała satysfakcja dojechać zawsze do mety na wyścigach jakby nie było przeważnie ciężkich. W sobotę nie czułem się najlepiej, a do tego cały czas przekonywałem się że już nogą nie kręcę po tym jak się czułem dwa dni wcześniej na Giro del Piemonte. Fakt, że czuję już zmęczenie i potrzebę odpoczynku, ale myślę ze mogłem tyci lepiej pojechać.

Zacząłem podjazd pod Ghisallo bardziej z przodu, ale od razu czułem że nie idzie, chwilę próbowałem się "zagiąć" i spasowałem. Jednak po pierwszym najtrudniejszym kilometrze złapałem rytm i zacząłem przechodzić poszczególne grupki dochodząc na szczycie do drugiej grupki liczącej około 15 kolarzy jadących tuż za najlepszymi, których już nie doścignęliśmy. Do nas potem doszło jeszcze wielu innych. Ja zaś wciągnąłem dość mocno San Fermo, potem cały zjazd i rozprowadziłem Marzoliego zostawiając go na 300 metrów do mety. On zaś wygrał finisz o 11 miejsce. Ja bym nie powalczył tak więc czemu nie pomóc koledze z ekipy, który może finisz wygrać nawet jeśli nie o miejsce w "10". W sumie więc poszło nie najgorzej. Miałem tylko dziesięciu przede mną i potem już moja grupa.

Dzień później jechałem dwie czasówki - jedną parami, a drugą drużynowa w układzie trzech amatorów i zawodowiec czyli zabawa. Jutro lecę do Japonii. Myślę, że będzie trudniej niż się spodziewałem. Kolarze tacy jak Ricco, Mori czy Gusiew to wymagający i bardzo odpowiedni na tamtą rundę przeciwnicy. Rozmawiałem już z "Martino" o przyszłorocznym programie, ale o tym napisze po Japan Cup w przyszłym tygodniu.

wtorek, 10 października 2006

Tak to jest na koniec sezonu gdy w ekipie kolarzy brakuje

Mistrzowie na wakacjach siedzą, a kto tylko wykazuje trochę chęci do jazdy to musi się ścigać! Nici z wolnego tygodnia, jadę w Giro del Piemonte i potem Lombardię! Bez komentarza, bo i ja czuje, że lepiej by mi zrobiła mała przerwa od roweru.

sobota, 7 października 2006

Sabatini w czwartek, dziś Emilia

W czwartek wyścig chciałem po prostu przejechać i tak było. Ostatnią rundę spokojnie przejechałem z Bennatim bo odpuścił pod ostatni podjazd. Jechaliśmy na niego, ale korby mu odbiły na koniec. Dziś liczyłem na to że pojadę dobrze. Zależało mi cholernie, ale musze się pogodzić z tym, że już mi ciężko idzie. Zauważyłem, że trudno mi się już zregenerować. Dwa dni temu rano ważyłem tylko 56 kilogramów podczas gdy przez całą Vueltę miałem 60-61 kg czyli moją wagę optymalną. To oznacza, że obecnie organizm coś musi sobie podjadać z mięśni itp.

Wyścig kończył się na rundach z ciężkim podjazdem. Pogoda brzydka bo cały czas kropiło stąd niebezpieczne zjazdy i upadki. Pod górę jadę dobrze do czasu gdy nie ma odcinka sztywnego np. 14-16% jak dziś miejscami na finałowych rundach. Wtedy zaczyna się problem, bo brakuje mi siły. Nie idzie miękko kręcić, a sił żeby wstać w pedały już też nie ma. Jutrzejszy wyścig raczej dla sprinterów. Potem zostanie mi tylko Lombardia i Japan Cup. Odpuszczę Giro del Piemonte bo muszę odpocząć.

poniedziałek, 2 października 2006

Po dwóch tygodniach znowu kask założyłem

Jak przypuszczałem to był całkiem prosty wyścig do interpretacji. Wystarczy jechać, jeść, pić, sił nie tracić i w końcówce sobie pojechać. Wyścig z selekcją naturalną. Ja czułem właśnie, że na ostatniej rundzie nie będzie mnie stać na walkę o czołowe pozycje i dlatego zdecydowałem się uprzedzić końcowe ataki. Tak łatwiej, liczyłem na to że w odjeździe pojedziemy trochę dłużej i najdzie nas już mniejsza grupka. Niestety skasowali nas na początku ostatniej rundy i to wciąż jako dość spora grupa. Sił więcej nie miałem. To był trening dobry i potrzebny. Przejechałem cały, ale nogi czułem twarde i nie kręcące jak trzeba przez cały dzień. Ważne jednak że nie było zimno jak rok temu.

Pogratulowałem Bettiniemu zwycięstwa w Mistrzostwach Świata i porozmawialiśmy chwilę. Mamy wspólną pasję o której nie wspominałem czyli latanie. On również robi licencję pilota tyle że na ultra-lightach. Zaczął mi opowiadać jak w zeszły piątek skorzystał z zaproszenia teamu pilotów akrobacyjnych z Red Bulla. Sam latał z głównodowodzącym i nauczył się kilka prostych akrobacji jak np. beczka. Latał na Sukhoi i zachwycał się co to za samolot. To tak poza kolarstwem o aktualnym mistrzu świata.

Sam wyścig zdecydowanie wygrał Samuel Sanchez, który było widać, że miał super kondycje już na niedzielnym wyścigu o Mistrzostwo Świata. My z założenia jechaliśmy na Allesandro Ballana, ale odcięło mu prąd na ostatniej rundzie. Ścigam się w najbliższy czwartek, sobotę i niedzielę koncentrując się najbardziej na sobotniej Giro dell'Emilia.

środa, 27 września 2006

Mogę to już powiedzieć oficjalnie

...przedwczoraj przedłużyłem kontrakt na kolejny rok z Lampre. Myśę że nie ma co komentować ostatnich wypowiedzi prezesa PZKol'u w "Przeglądzie Sportowym" prawda? Większość internautów i tak już to na forum zrobiła i ja się z nimi całkowicie zgadzam ... jak i oni ze mną. Tyle tylko, że Prezes wciąż nie rozumie że od wielu lat dowodzi tym tonącym statkiem. Nie udzielam nikomu rad, mówię tylko to co widzą wszyscy inni, ci którym zależy na polskim kolarstwie. Wyjaśniać że Mistrzostwa Polski nie mają nic wspólnego z przygotowaniami do poszczególnych wyścigów w sezonie, w tym z ewentualnym startem i formą na Mistrzostwach Świata też już nie będę. Każdy wie, że ma się to jak przysłowiowy piernik do wiatraka.

Całkowicie rozumiem też kolegów, którzy startowali w Mistrzostwach. Istotnie nie jeżdżąc wyścigów na najwyższym poziomie tzn. z najlepszymi kolarzami w imprezach z byłego Pucharu Świata ciężko jest potem nawiązać walkę na dłuższym dystansie i znieść zmianę rytmu po 200 kilometrach w momencie gdy inni przyśpieszają. Sam na niektórych takich wyścigach do dziś dnia cierpię dystans klasyku jako, że jeżdżę praktycznie same etapówki gdzie wyścig jest rozgrywany całkiem inaczej. Przez pierwsze trzy lata zawodowstwa po dwusetnym kilometrze czułem się wręcz jakby mi ktoś wtyczkę wyciągał, prąd odcinał i koniec był z jazdy. Mistrzostwa Świata i klasyki są wyścigami bardzo specyficznymi, po prostu dla specjalistów.

W niedziele startuje w Zurychu. Ciężki wyścig, selekcja można powiedzieć naturalna. Czuje się dobrze chociaż niemały problem sprawia mi już przejechanie jak w ostatnich dniach 5-6 godzin po górach. Trenowałem głównie na mniejszych, krótszych podjazdach biorąc pod uwagę, że takie właśnie znajdę na najbliższych wyścigach. W zeszłym roku chociaż czułem się bardzo dobrze po Vuelcie to nie skończyłem z jednego lub drugiego powodu żadnego z ostatnich wyścigów. W tym roku mam nadzieje że będzie inaczej. Wyścigi ważne a zdecydowaną różnicę może na nich robić głowa, podejście i wola walki której wielu już będzie brakować w październiku.

sobota, 16 września 2006

Chwila refleksji

Czasówka w tym roku wygląda że znów jest moim najsłabszym punktem. Cóż sam nie wiem - płakałem już swemu trenerowi że nie kręcę w ogóle, że musimy dużo nad nią popracować w przyszłym roku. Poprzednia czasówka - po głębszej analizie - mogę powiedzieć, że poszła mi bardzo kiepsko. Dziś też bez rewelacji. Jak mogłem się spodziewać "Leo" zagiął się w trupa, bo juz godzinę przed startem siedział na rolkach i się rozgrzewał. Ciężki to był odcinek. Starałem się dać z siebie wszystko, ale pomiędzy najlepszymi a moimi możliwościami jest przepaść. Chapeau przed Vino, Ma klasę, wolę walki i ambicje które u niego od lat podziwiam. Uważałem go zawsze za przykład kolarza najlepiej się ścigającego.

Po etapie czułem się bardzo źle: dreszcze, zimno i po dojechaniu do hotelu miałem 39,4 stopnia gorączki. Teraz jest już o'k. Jakiś wirus najpewniej bo podobne objawy miał Carrara, który nawet nie wystartował, zaś po etapie Pietrow i Enrico Franzoi również mieli ponad 39 gorączki i nawet wymiotowali. Z nimi jeszcze nie najlepiej ale mam nadzieje że się do jutra pozbierają. Mam mały niedosyt co tu ukrywać. Po górach było super, jedno co sobie zarzucam to że nie spróbowałem zaatakować, uprzedzić innych na Sierra Pandera. Wyczułem nawet moment, ale odwagi zabrakło. A może raczej była to sucha kalkulacja czyli za duży przeciwny wiatr i nie chciałem podciąć sobie nogi zbyt daleko od mety.

Mistrzostwa Świata. Nie jadę jak pewnie wiecie wszyscy doskonale. Dwa powody. Trasa nie za bardzo pode mnie jak juz pisałem na początku Vuelty po rozmowie z Bettinim. Hiszpanom to nie przeszkadza, bo widziałem że jedzie Sastre, a pewnie również Beltran. Trasa nie pode mnie i w najlepszym przypadku mógłbym ją tylko przejechać. Druga sprawa że nie podoba mi się selekcja w PZK-olu. Z tego co zrozumiałem po rozmowie z selekcjonerem kadry tylko on mnie ewentualnie widzi w składzie. Nikt więcej w Związku. A to dlatego, że się kiedyś gdzieś tam wycofałem(na Igrzyskach Olimpijskich oczywiście). Panowie i co z tego? Czyli jakbym pojechał do Salzburga i źle się czuł, wycofując się to by znaczyło, że o kadrze mogę już na zawsze zapomnieć?!

W zeszłym roku "dałem ciała" na Giro ale przy układaniu programów na ten rok już zimą "Martino" tylko się mnie zapytał - jedziesz Giro czy nie? Bez wyciągania niczego z przeszłości. A my przecież jedziemy Giro żeby wygrać. Za każdym razem przy selekcji na Mistrzostwa Świata wydaje mi się, że jesteśmy przynajmniej kadrą Włoch czy Hiszpanii i jedziemy tam żeby rozpędzić towarzystwo. O zmęczeniu po Vuelcie nie mówmy bo cały skład Hiszpanii przecież przejechał tą Vueltę. Słuchając czasem ludzi podejmujących decyzje w Związku odnoszę wrażenie że znają się na tym sporcie jak ja na łowieniu ryb czyli potrzebna wędka i basta? Albo że robią na złość i nie zależy im na tym sporcie w ogóle. Tymczasem ja go kocham. To jest moja pasja, chcę i życzę wszystkim kolarzom w Polsce aby tacy ludzie z pasja i ambicją nami kierowali. Basta.

Chwila refleksji. Powiedział do mnie wczoraj Alessandro Spezialetti: "zastanawiam się jak możesz nie wygrywać z taką nogą! Gdybym miał twoją nogę to bym ich poustawiał wszystkich!" Coś pewnie w tym jest, cos na pewno. Popracujemy i nad tym. Tymczasem dzięki wielkie wszystkim za kibicowanie. Czekają mnie jeszcze ostatnie wyścigi, na których szczególnie mi zależy czyli Zuri Metzgete, Giro dell'Emilia i Lombardia. Być może na sam koniec Japan Cup.

piątek, 15 września 2006

W ten sposób mamy prawie cala Vueltę za plecami

... a dopiero co się zaczęła. Wczoraj co najważniejsze było o'k. Powiem nawet że jestem najbardziej zadowolony jestem właśnie z tego etapu. Było trochę nerwówki przez wiatr w trakcie etapu, ale ciągnęło Illles Balears i nie było większych problemów. Ostatni podjazd wziąłem z samego czuba co nie często mi się udaje i przez kilka kilometrów byłem wśród najlepszych. Noga była silna, kręciła się jak należy. Małe problemy miałem jak zawsze przy skokach, ale taka moja charakterystyka. Fakt, że po ataku "Wino" nie doszedłem już do grupki Valverde i Leo Piepoliego. Strata przyzwoita, wręcz mała i miejsce jak zawsze trzynaste. Na trzech metach z finiszami pod górę byłem 13 (Morredero, Calar Alto i Pandera), raz 12 (Cobertoria) i raz poza 20-tką (Covatilla).

Dziś na szczęście obyło się bez większych atrakcji na trasie mimo silnego wiatru. W końcówce CSC próbowało coś wymyślić ale sami chyba nie do końca wiedzieli co i po co robią. Tak lepiej. Jutro czasówka. Pojadę na maxa, żeby przejść "Leo" w generalce o co nie będzie łatwo mimo że się zastrzega, iż nie będzie się zaginął. Hmm chciałbym to widzieć, przecież on wie że całe życie będę mu wypominał, że gorzej ode mnie Vueltę skończył.

środa, 13 września 2006

Parę dni nie pisałem

... ale to były stricte techniczne problemy. Wczoraj było o'k. Z początku podjazdu ciężko, a potem wciąż lepiej. Ucieszył mnie też deszcz. Na mecie mała strata do najlepszych.

Dziś już było gorzej. Podjazd którego najbardziej się bałem, a do tego kolejny parny dzień. Pot lał się ze mnie ciurkiem i myślę, że aż za bardzo. Przed ostatnim podjazdem czułem się bardzo słabo. Z pomocą Pietrowa i walcząc z własnymi słabościami jakoś się wybroniłem. Dziś było mi naprawdę ciężko. Właściwie zostaje nam teraz tylko jutrzejszy etap. O pierwszej "10" już nie myślę. Nie czytam komunikatów, ale wiem że strata jest już dosyć duża. Będę się starał pojechać jutro tak jak jechałem dotychczas.

sobota, 9 września 2006

Miałem nadzieję, że pojadę tyci lepiej

Możemy powiedzieć, że i ta środkowa część wyścigu za nami. Miałem nadzieję, że pojadę tyci lepiej, ale koniec końców spisałem się na swoim poziomie czyli 1 minuta straty na 10 kilometrach. Nie czułem się źle, ale pojechałem bardzo słabo pierwsze 7 km. Nie szło mi kompletnie. Całe szczęście że potem puściło i nogi zaczęły się kręcić. Generalka dosyć ciasna, Vuelta bardzo wyrównana, a przez to i ciekawsza. Jutro 180 kilometrów wyglądające na niezbyt ciężkie. Potem przelot na południe Hiszpanii i dzień odpoczynku. Dla mnie moglibyśmy iść ciągiem. Jestem spokojny, ale chciałbym już gór, przekonać się, czy noga wciąż jest taka jak była ... czy silniejsza.

Dwa dni temu powiedziałem przy kolacji, że czasówkę wygra David Millar. Koledzy z ekipy mnie wyśmiali. Jewgienij Pietrow stawiał na Wladimira Karpieca. Założyliśmy się o 5 Euro. Wygrałem!

piątek, 8 września 2006

Muszę mieć swój dzień tak na góry jak i zjazdy

Dziś zgubiłem się na 5 km przed metą, po kilku zakrętach przy których trzeba było rozkręcać tempo, bo z przodu "szedł ogień". Tak już ze mną jest, że dla mnie "góry" zaczynają się zazwyczaj po premii górskiej. Nienawidzę dojeżdzać do mety ze świadomością, iż stać mnie było na więcej i tylko jakiś głupi moment nieuwagi lub niezdarności spowodował, że straciłem coś na co się wcześniej długo i ciężko pracowało. E va be, jak właśnie napisał Leo - teraz spokój, a rozliczenie zrobimy w Madrycie.

Piszę to wszystko spokojnie, ale tak do końca spokojny nie jestem. Przez ostatnie trzy dni szło mi wyjątkowo ciężko, ale dziś pod górę było już super. Wierzę, że stać mnie jutro na super czasówkę. "Leo" się dziwi jak to jest, że latam sam samolotami, jeżdżę szybko jak trzeba samochodem, a z góry rowerem nie zjeżdżam. Nie czuję jednak tego roweru, lekkiego i karbonowego na szytkach 21 mm. Wygląda mi to tak jakbym jeździł na łyżwach, a przyzwyczajony jestem do opon 23 mm na treningowych kołach. Niestety Vittoria nie robi 23 mm opon, ale od przyszłego roku na prośbę niektórych naszych kolarzy (w tym moją) zacznie!

Nie wyobrażałem sobie, żeby Sanchez nie wygrał etapu. Chociaż z drugiej strony liczyłem, że będzie walczyć o zwycięstwo w całej Vuelcie, jak zresztą sam odgrażał się na początku. To tyle, odpoczywam, możliwie najwięcej, szukam wewnętrznego spokoju i relaksu. Cieszę się, że "Benna" znów walczy na Tour de Pologne. To naprawdę bardzo w porządku kolega.

poniedziałek, 4 września 2006

Dziś mogę w spokoju napisać

... bo wczoraj byłem zmęczony i do tego późno dojechaliśmy do hotelu. Wiatrak od samego startu - wystarczy powiedzieć, że wielu kolarzy w tym nasz Napolitano strzelili od startu i nigdy nas nie doszli czyli mieli 210 km w "grupetto"! Ogólnie to nie czułem się źle chociaż nie byłem pewny czy dojadę z wystarczającym zapasem energii do ostatniego podjazdu. Myślę jednak że było super. Próbowałem uprzedzić ataki faworytów tak jak pisałem wcześniej, ale na moje nieszczęście Valverde miał jeszcze dużo pomocników m.in. David Arroyo i Xabier Zandio, którzy byli wcześniej w odjeździe.

Wieczorem napisał mi "Leo", że dobrze zrobiłem i tak mam właśnie jechać. Gdyby się trochę dłużej zastanawiali to by mnie potem czterech najlepszych doszło i po sprawie. Mniejsza strata, lepsze miejsce. A tak musiałem walczyć o jak najmniejszą stratę. Mały awans w "generalce", ale Vuelta jeszcze długa. Dwie czasówki a mam za plecami znakomitych czasowców typu Stijn Devolder, Tom Danielson czy Władimir Karpiec. Nie zapominajmy też, że zostały jeszcze trzy ciężkie etapy górskie, a to w górach wszystko się rozegra. Najważniejsze aby noga pozostała jaka jest. Jak tak będzie to i na kolejnych górskich etapach nie będę chciał czekać na końcówkę z najlepszymi ale ich uprzedzić. Jest nas dwóch z Lampre w "10" i nie musimy jechać zbyt asekuracyjnie. Ja zaś przy odrobinie sił wolę ryzykować. Według mnie Aleksander Winokurow nie powinien mieć problemów ze zwycięstwem końcowym. Jest naprawdę mocny.

Dziękuje wszystkim za kibicowanie i wiarę we mnie. Ja swoja droga zawsze staram się i będę jechać jak najlepiej. Dziś spokojna przejażdżka - 40km bo trzeba odpocząć i siły zregenerować.

piątek, 1 września 2006

Dobrze było, a nawet bardzo dobrze

W końcu czułem się o'k od samego początku. Żadnego dziwnego bólu nóg i problemów z oddychaniem czy tym podobnych rzeczy. W czasie etapu jak zawsze zresztą kiedy jest możliwość rozmawiałem z "Leo", który mówił mi: "taktyka dla ciebie jest wciąż ta sama, uprzedzić innych z atakiem pod górę". Tak też zrobiłem bo fakt, że tylko w ten sposób mam szanse zostać potem z najlepszymi. Za bardzo męczą mnie skoki, a równą jazdą mogę już ich nigdy nie dojść.

Dziś na szczęście podjazd zaczęliśmy spokojnie i potem znalazł się ktoś kto miał ochotę skoczyć. Ja sam nie mogłem tego zrobić bo David Loosli był z przodu. Dyrektor się na mnie trochę wkurzył bo widział, że miałem nogę żeby zostać do końca z przodu. Niestety w momencie skoku Ibana Mayo byłem praktycznie ostatni z grupki, która się w tym momencie porwała. Doszedłem ich jeszcze, ale zapłaciłem za ten wysiłek przy kolejnym przyśpieszeniu. Mój ewidentny błąd taktyczny, choć mała strata więc nie jest źle. Wierzę, że można tu powalczyć o więcej.

W niedzielę jak pisałem będzie ciężki etap. Na nim ponad 5000 metrów przewyższenia. Będzie co jechać. "Leo" mówił po etapie że ma problemy z oddychaniem. Może to być alergia, choć z drugiej strony to dla niego dziwne bo nigdy nie miał takich odczuć na Vuelcie. Ja sobie tylko życzę żebym się tak dalej czuł jak dziś. Pozdrawiam i dzięki za kibicowanie oraz wiarę we mnie.

środa, 30 sierpnia 2006

"Pierwsze koty za płoty"

...krótko mówiąc. Na to jak się dziś czułem to mało straciłem to pewne. Od początku Vuelty jakoś ciężko mi idzie, dziwny i niepotrzebny wciąż ból nóg i uczucie nogi bez siły. Dziś mam nadzieje, że się już trochę odblokowałem. Stać mnie na więcej to pewne. Dziś chciałem skoczyć, ale jak zawsze zmiana rytmu mnie dobiła - na 8 km do mety z tarczy 53 na przełożenie 39x23, a do tego mój stary koszmar z Giro czyli Inigo Cuesta, który zaczyna podjazdy jakby to był finisz - no cóż on się nie martwi bo jego praca kończy się po 2-3 kilometrach.

Tam straciłem 150-200 metrów i tak zostałem na 4 kilometry przed metą. Jest dobrze, ale mogło być lepiej i wierzę w poprawę. Vuelta jest długa i ciężka. Inna jak miałem nadzieję - nie ma "Liberty Airlines", którzy tylko ciągnąc równo robili "rzeźnie niewiniątek". Poza tym Kelme też swego czasu nikomu w twarz nie patrzyło. Nie ma zdecydowanie silnej drużyny która może wziąć na siebie ciężar wyścigu - na razie oczywiście. Z tego co mówią dookoła dziewiąty etap będzie jednym z najcięższych, ale wcześniej mamy kolejną metę pod górę. 

Jutro trzeba będzie uważać na wiatr, ale myślę że dojedzie odjazd. Ja swoją drogą nie będę odpuszczał, mam się skoncentrować na równej jeździe i tak będzie. Po pracy jaką wykonałem od czerwca nie mogę tak po prostu odpuścić i dać sobie spokój.

poniedziałek, 28 sierpnia 2006

Ale gorąco

..ledwo się kręci. Przynajmniej na szczęście te dwa etapy były spokojne. Trochę mniej spokojnie będzie zapewne jutro a już w środę pierwszy ciężki etap. Dwa lata temu Damiano nie dojechał nawet w pierwszej grupie do ostatniego podjazdu. Ja miałem wcześniej gumę. Znam ten etap jak i sam finałowy podjazd doskonale bo już go dwukrotnie jechałem. Ciężka góra, konkretny podjazd na tryb nawet 23-25 miejscami.

Wczoraj na etapie rozmawiałem trochę z Paolo Bettini i pytałem go o trasę Mistrzostw Świata bo wiem że był już ją zobaczyć. Z tego co mówi trasa sama w sobie nie jest ciężka, ale bardzo nerwowa, dla "klasykowców" czyli ludzi potrafiących cały czas "lizać koła", przepychać się i jeździć z przodu. O ile mówił, że w Madrycie do ostatniej rundy można było jechać z tyłu to tutaj wciąż trzeba będzie chodzić po czubie. W cięższym odcinku tzn. w drugiej połowie runda jest wąska tzn. max na 5 ludzi i do tego pokręcona.

Myślę, że niewielu mamy kolarzy, którzy mogliby pojechać dobrze na takiej trasie. Pewnie "Szczawik", a kto jeszcze? Sam zacząłem się zastanawiać. To opis Paolo, ale każdy wyścig ma swoją historię. On powinien się wycofać na cztery etapy przed końcem Vuelty. Mówił, że "generalki" nie musi jechać, a nawet że etapów też nie musi wygrywać ... a tu proszę od razu wygrał! Dziś mu mówię - "na szczęście nie musiałeś etapów wygrywać. A on mi na to odpowiada, że "same przychodzą, co ja na to mogę poradzić". A nic, nic, to może jeszcze powiedz przepraszam ;-) Swoją drogą życzyłem mu koszuli mistrza świata bo od lat jakoś mu ten wyścig ucieka. Jak sam przyznał ze gdyby wygrał to w Salzburgu to na konferencji prasowej mógłby powiedzieć, że kończy się ścigać bo co miał wygrać już wygrał. Ma rację. Ale tak jak jemu mam zamiar również kibicować i Alejandro Valverde. Tu na razie trzymam się cały czas z Illes Ballears bo jeżdżą zgrani, razem a to mi pomaga.

sobota, 26 sierpnia 2006

Ruszyliśmy

...NARESZCIE - bo jak pisałem już wszyscy się nudziliśmy. Nie było źle, co tu dużo mówić. Z naszą ekipą na wiele więcej nie mogliśmy liczyć. Może kilka sekund jeśli byśmy wystartowali zamiast na początku trochę później i uniknęli w ten sposób wiatru, którego potem wcale nie było. Ale to już bez większego znaczenia. Nasza jazda była równa, precyzyjna a tylko trochę wolniejsza niż innych. Zaskoczył mnie Milram, niespodzianki ze strony CSC nie było. Zasłużył sobie Sastre na tą koszulkę od początku wyścigu po sezonie jaki ma. Swój trzeci w tym roku Wielki Tour zaczyna od liderowania - chapeau! Jestem pełen podziwu.

Na kolejnych etapach liczymy na dobrą postawę Napolitano na finiszach, ze zwycięstwem włącznie bo wiadomo że stać go na to. Pietrow, Marzano i ja pojedziemy "w kołach", oszczędzając się możliwie najwięcej. I tak do 5 etapu najprawdopodobniej.