piątek, 25 stycznia 2008

30-sty rok życia

 Cytat tygodnia z Tomka Marczyńskiego: "Zauroczony pięknym słoneczkiem nawet się nie obejrzałem jak na swoim polarze ujrzałem 6 godzin!" Ja z kolei w toskańskim słońcu, podziwiając piękno tego regionu nie zauważyłem kiedy mi się zaczął 30-sty rok życia ;-) Właśnie - czas leci, tym bardziej trzeba każdy wyścig wykorzystać. Bo teraz to mi raczej bliżej końca niż początku kariery, a najlepszym razie to może w jestem w jej połowie. Doświadczenie jest, dojrzałość fizyczna też, motywacji nie brakuje, może być tylko lepiej. Trenujemy tu na zgrupowaniu w ośmiu, nie czuje się znakomicie, ale nie jest najgorzej. Myślę, że w sam raz tak jak powinno być na dzień dzisiejszy.

czwartek, 13 grudnia 2007

Pierwsze zgrupowanie za mną

Mało nas w ekipie bo tylko 22. Z kolei w najbliższym roku może się okazać, że zostanie tylko jeden Polak w Pro Tourze. Wszystko dlatego, że kilka ekip w tym moje Lampre nie jest już całym tym cyrkiem i zwiedzaniem świata zainteresowane. Jak mówi Saronni opuścimy Pro Tour jeśli tylko otrzymamy zapewnienie od organizatora Tour de France, że mamy zapewniony start w tym wyścigu. Kolarstwo szosowe to przecież Giro, Tour, Vuelta i kilka innych wyścigów, a nie Australia, Rosja czy Chiny. I tu ma racje. Nie można wciąż obligować drużyn do wydawania masy pieniędzy nie oferując nic w zamian.

To tyle. Mój program startów w 2008 pozostaje niedookreślony. Debiut w Tourze jest prawdopodobny. Czy się ziści to zależy od tego czy pojedziemy i decyzji Damiano gdzie on pojedzie. W każdym razie jeśli chodzi o mnie to prawdopodobnie NIE na Giro i zdecydowanie TAK na Tour. Ścigać zacznę się dopiero w połowie marca i jako moim głównym celem na wiosnę będzie Tour de Romandie. Dalej byłby odpoczynek. Po nim Dauphine Libere i Tour de France. W sierpniu Portugalia jeśli ludzie z PZKol-u czyli (prezes i selekcjoner) będą mnie nadal ignorować i traktować jak dotychczas. Chyba, że coś się zmieni - a wiadomo że w tym samym czasie są Igrzyska Olimpijskie. W końcówce sezonu oczywiście Vuelta. Czyli podsumowując spokojna wiosna i od czerwca jeden dłuuugi wyścig.

środa, 28 listopada 2007

Ostatni punkt tegorocznego kalendarza za mną

Depeche Mode party u "Ryby"! Czyli teraz zaczynamy nowy sezon, albo lepiej właśnie skończyliśmy stary. Powoli to wydarzenie staje się dla nas coroczną impreza. A moje sezonowe początki nie są łatwe. Jeżdżę od 10 dni i mam naderwany mięsień poniżej kolana. Bardziej jednak przeszkadza mi to przy chodzeniu niż jeżdżeniu. Niemniej wczoraj spędziłem 5 godzin w szpitalu z podejrzeniem złamania obojczyka i / lub pęknięcia żebra po upadku na góralu podczas popołudniowego treningu. Trochę czasu zajęło mi podniesienie się z ziemi, ale na szczęście to było tylko mocne stłuczenie.

Dziś mam 12-centymetrowego siniaka na klatce piersiowej. Muszę się przyzwyczaić do mojego nowego górala. Na razie ale odkładam go na czas pobytu w Italii i wracam na szosę oraz do siłowni. W niedziele będę na imprezie, którą organizuje Daniele Bennati dla swych fanów i kolegów na zakończenie starego sezonu. Później jak już pewnie wspominałem czeka mnie zgrupowanie klubowe w dniach 10-13 grudnia.

Myślę, że w ostatnich tygodniach dobrze odpocząłem. Jak co roku listopad minął mi szybko. Jednak tegoroczne wakacje, pod pewnym względem różne od wcześniejszych będę bardzo miło wspominać. Ot taka osobista dygresja.

środa, 24 października 2007

Wczoraj (poniedziałek) przedłużyłem kontrakt z Lampre na kolejny rok

Miałem inne propozycję dodam, że dość międzynarodowe. To znaczy niemal do końca byłem w kontakcie z Liquigas i Caisse d'Epargne. Wcześniej także z Gerolsteiner i Saunier Duval. Niemniej z różnych względów na ogół organizacyjnych (w jednym przypadku z powodów finansowych) zmiana barw nie wypaliła. Dlatego też wielkiego entuzjazmu postanowiłem zostać w swej dotychczasowej ekipie.

W przyszłym sezonie chciałbym przyszykować formę na Tour de France i Vuelta a Espana. Początek sezonu mniej więcej tym cyklem co we wcześniejszych latach czyli m.in. Tour de Romandie. Potem chwila odpoczynku czyli w maju chcę odpuścić Giro. Liczę bowiem na debiut w "Wielkiej Pętli". Ten sezon zakończyłem już na Lombardii. Po wyścigu byłem jeszcze dwa razy byłem na rowerze i to mi na razie będzie musiało wystarczyć. Teraz czas na opoczynek. Wkrótce przyjeżdżam do Polski gdzie głównie będę krążył między Bydgoszczą a Trójmiastem.

niedziela, 21 października 2007

Lombardia - edycja nr 101!

Założeniem moim było walczyć o jak najwyższe miejsce. Byłem przekonany, że wejście w "10" wejście powinno być większym problemem. Podtrzymuję zresztą tą opinię nawet po wyścigu. Jedyne czego sobie życzyłem przed startem to szczęście, którego trochę mi w tym sezonie zabrakło. Zabrakło go niestety i na Lombardii.

Pierwsza kraksa po około 15 kilometrach wyścigu kosztowała mnie przede wszystkim utratę roweru. Na Vuelcie połamałem swój rower wyścigowy i już ostatnio jeździłem na zapasie. Dostałem jakiś stary rower aluminiowy na treningowych kolach i na nim musiałem cały wyścig przejechać. Ok, rower rowerem, ale sam nie jedzie. Potem kraksa 20 kilometrów przed Ghisallo, która kosztowała mnie najwięcej bo musiałem sam gonić żeby dojść odjeżdżającą grupę. Ledwo mi się udało a i mnóstwo sił to kosztowało na początku podjazdu. Przejechałem jednak górę wśród najlepszych co dla mnie było tylko potwierdzeniem że noga jest.

Dalej starałem się zabierać w odjazdy i dojeżdżać do każdych odskoków jak atakowali kolarze CSC. To mnie jednak kosztowało trzeci w tym dniu upadek wraz z Kroonem i połamanie prawej klamki. Przerzutki nie straciłem, ale z hamowaniem było już ciężej. Pod Civiglio nie było mnie już stać żeby zostać z najlepszymi. Jednak w tych warunkach 17 miejsce jest mogę uznać za zadowalające jak na kogoś kto na klasyki się nie nadaje. Szczególnie biorąc pod uwagę, że był to jeden z cięższych klasyków Pro Touru.

Nie to jest jednak ważne. Zwycięstwo Damiano potwierdza jego klasę. Poprawia morale i oznacza że on jest ciągle wśród najlepszych kolarzy. Nie wiem zresztą czy nie lepiej byłoby mu się skupić na takich wyścigach niż nastawiać się ciągle na Wielkie Toury. Czas pokaże co wybierze.

foto: www.corvospro.com

niedziela, 14 października 2007

Ostatnie wyścigi tak w skrócie

W czwartek starałem się jechać wyścig, ale przed samą metą zrobiło się nas prawie 50 ludzi tak więc sam finisz odpuściłem, Co mnie jednak ucieszyło to fakt, że noga pod górę była super. To samo czułem w sobotę od samego rana. Nie chciałem nic pomylić i liczyłem tylko że może kapitan będzie miał słabszy dzień. Tak się jednak nie stało. Końcówka wyścigu to 5 razy wjazd pod strome wzgórze San Luca. Jechałem wciąż z samego czuba kontrolując sytuację. Na trzecim podjeździe przeszedłem do konkretnej pracy.

Na ostatniej rundzie samemu skasowałem po drodze ataki Carlosa Sastre i jeszcze jeden Cadela Evansa z Sastre, Dociągnąłem nasza grupkę już niespełna 15 ludzi do podnóża ostatniego wjazdu pod San Luca. Tu już jednak przypłaciłem za wcześniejszy wysiłek i nie udało mi się nawiązać bezpośredniej walki o zwycięstwo. Z Davide Rebellinem i Frankiem Schleckiem i tak bym nie wjechał. Ale wiem że przy innej taktyce zespołu o trzecie miejsce z Chrisem Hornerem mógłbym tego dnia powalczyć. Zostaje mi jeszcze Lombardia w przyszłą sobotę. Będę tam walczył.

Przed startem był u nas w autobusie Franco Ballerini. Znamy się od czasu jak jeździł. Powiedziałem mu że może zechciałby wziąć pod uwagę fakt że przed końcem roku będę miał też obywatelstwo włoskie i oddaje się do jego dyspozycji. On odrzekł, że będzie potrzebował na Varese i Mendrisio ludzi jeżdżących po górach. Pozdrawiam Trójmiasto - od miesiąca oficjalnie jestem Sopocianinem.

środa, 10 października 2007

Jutro, w sobotę i niedzielę czekają mnie kolejne wyścigi

Szczególną uwagę przykładam do wyścigu sobotniego, który jest jednym z cięższych klasyków we włoskim kalendarzu i przy tym bardzo prestiżowym. Ostatnie dwa lata miałem problem z walka na Giro dell'Emilia przez deszcz, nie radząc sobie ze zjazdów, ale za dwa dni ma być słońce. Rozmawiałem z naszym dyrektorem sportowym na sobotę i powiedziałem mu, że może porozmawiam z "Martino" aby w czwartek móc się wycofać mając na uwadze Emilię. Jednak odpowiedział mi żebym się tak bardzo na Emilię nie nastawiał bo będzie Damiano. A jeśli Cunego będzie się dobrze czuł to on będzie musiał nas w końcówce poświęcić czyli Marzano i mnie.

Z kolei "Martino" jutro na pewno będzie chciał żebym jechał cały wyścig. Jednak jutrzejszy wyścig odbywa się na rundach i jeśli tylko pójdzie odjazd 15-20 ludzi to dla pozostałych ściganie może się skończyć dość szybko. Natomiast w niedzielę znów rundy i meta, na którą z reguły przyjeżdża 50-80 ludzi. Ciężko się trenuje. To znaczy z motywacją nie mam problemu, ale zmęczenie całym sezonem trochę się już odczuwa. Dużo sił nie zostało, ale postaram się wykorzystać to co jeszcze mam.

sobota, 6 października 2007

Memorial Cimurri

Wyścig taki jak każdy z tych co mnie teraz czekają. Rundy, głupie odjazdy, mało ludzi dojeżdżających do mety. Główna część wyścigu odbywała się na czterech rundach z ponad 5-kilometrowym podjazdem. Powiem szczerze że nie miałem żadnych większych problemów, z tym żeby zostać za każdym razem z najlepszymi. Co więcej na trzeciej rundzie mocniej pociągnął cały podjazd Ricco' i na szczycie zostaliśmy tylko we dwójkę. Pozytywne wrażenie. Później poszedł odjazd na płaskim z mnóstwa skoków i było po wyścigu. Milram z "Petą" który doszedł nas na mniej niż 15 km do mety próbowali to jeszcze skasować, ale już nie dali rady. Myśląc o Emilii i Lombardii cieszę się z dzisiejszych pozytywnych odczuć.

Dwa dni temu był w "La Gazzetta dello Sport" wywiad z żoną Bettiniego. Od 12 lat są razem. Podziwiam zawsze żony kolarzy za ich wytrwałe znoszenie ciągłej rozłąki, wspieranie i pomaganie swym mężom w tym jakby nie było trudnym zawodzie jakim jest kolarstwo. To sport trudny nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Głowa jest motorem, a przy braku sukcesów, w gorszych momentach czy przy nie spełnionych oczekiwaniach łatwo się podłamać. Druga osoba jest wtedy bardzo ważna. Figueras skończył właśnie przez głowę, siadła mu krótko rzecz ujmując psycha. Najgorsze że chyba też kończy się jego małżeństwo. Myślę, że kolarz nie jest zwykłą osobą wykonującą pracę jak każda inna ...

foto: www.memorialcimurri.com

poniedziałek, 1 października 2007

Po pierwsze cieszę się, że zostało po staremu

Po drugie "Betto" jest jedynym z Wielkich, którzy stają jeszcze w obronie kolarzy i w ostatnim czasie sprzeciwili się głupawym decyzjom UCI. McQuaid jak by nie było będąc głową Federacji powinien występować w takiej roli i bronić naszych interesów. Tak UCI jak i PZKol zawsze powinni mieć nasz interes i dobro na pierwszym miejscu. Widzę jednak, że często o tym się zapomina.

O tym że jestem zły, że mnie wczoraj tam nie było nie muszę dodawać. Znów ktoś chyba szybko zapomniał jak twarde jest siodełko roweru i ile to pracy kosztuje. Zły jestem na tego kto decydował jak i na tego kto mu skład kadry sugerował. Nie można na usprawiedliwienie mówić, że ja do takiego wyścigu nie jestem przygotowany. W takim razie się zapytam na jakiej podstawie ktoś może stwierdzić ze pozostała szóstka jest lepiej ode mnie przygotowana.

A tak konkretnie. Nie zawsze ważne jest jak się jedzie Wielki Tour, ale istotniejsze jest jak się go kończy. Chodzi o stan głowy, chęci, nastawienie a także odczucia tzn. czy jest się wykończonym czy po prostu zmęczonym. Mowie o tym bo we własnym odczuciu oba tegoroczne Wielkie Toury skończyłem nie podcięty, ale z dobrą nogą. To właśnie Wielki Tour daje siłę, rytm, wytrzymałość. Brakuje może świeżości, ale wystarczy odpocząć.

Patrzę na Kołobniewa, który wczoraj pojechał super, a na Vuelcie nie sądzę by brylował. Owszem raz z odjazdu był drugi na etapie, ale poza tym i taki się dziwiłem, że CSC z kapitanem Sastre zabrało go na Vueltę. W kadrze Polski na pewno by się nie znalazł - to jedno jest dla mnie pewne.

czwartek, 27 września 2007

Skuszę się na małe podsumowanie Vuelty

Założeniem moim była walka o "mocną" dychę lub jeśli nie to na etapach o wygranie któregoś. Poszedłem tą drugą drogą, zabierając się trzy razy w odjazdy. Zawsze szły one nie ze skoków na płaskim, a pod górę. Niestety wszystkie te odjazdy nie dojechały do mety. Szczęście nie dopisało, ale też dodam, że te dwie kraksy konkretnie podcięły mi nogi.

Ostatni tydzień zdecydowanie miałem najlepszy. Czułem, że noga zaczyna wracać do właściwego poziomu. Może to nie tylko efekt upadków, że wcześniej było gorzej. W zeszłym roku pamiętam, że najlepszym moim etapem był ten z finiszem pod Sierra della Pandera czyli też ostatnia meta pod górę - czyli tak samo jak w tym roku Abantos.

Chciałbym jeszcze raz wrócić do tego dnia. Myślę, że przede wszystkim zabrakło mi głowy. Nie było aż tak ciężko że trzeba było im koła puścić. Zabrakło nieco motywacji i zagięcia w najważniejszym momencie etapu. Wiadomo, że priorytetem dla nich czyli Sastre czy Sancheza były sekundy nadrobione nad rywalami. Dla mnie zaś liczył się tylko etap. Doświadczenie uczy, ale Vuelta 2007 nigdy już się nie powtórzy. Jutro napiszę o Bennatim.

piątek, 21 września 2007

Czyli wszystko zgodnie z planem

Wczoraj próbowałem odjazdu, dziś jazda na równi z najlepszymi. Czułem się znakomicie. Zresztą od tygodnia, dzień po dniu było co raz lepiej. Wcześniej kosztowały mnie nieco zdrowia te dwa upadki w pierwszym tygodniu. Wiedziałem, że dziś muszę im pójść od dołu czyli sztywnego momentu. Tak też zrobiłem kasując jeden za drugim asa z odjazdu, aż do samotnego Lopeza na czele.

Myślę i to nie tylko dla mnie jest to oczywiste, że gdyby Evans nie strzelił liderom z kola to miałbym wielkie szanse dojechać dziś samotnie do mety. Jednak z Evansem na kole tak Sastre, Sanchez czy tym bardziej Mienszow nie mieli by interesu żeby tak mocno ciągnąć. Taka prawda, a ja już byłem z przodu i noga się kręciła. Odrobinę zabrakło w samej końcówce. Zapłaciłem za wcześniejszy wysiłek, ale ta trójka jest z innej półki.

Cieszę się, że tym miłym akcentem zakończyłem Vueltę. Myślałem już bowiem, że mimo tylu prób i starań nic na tej Vuelcie nie zdziałam. Dziękuje wszystkim za szczere kibicowanie. Kiedyś dojadę jeszcze do mety pierwszy. Właśnie w ten sposób jak dziś, na tegorocznej Romandii lub na Dauphine pod Mount Ventoux. Czyli nie z odjazdu, który odpuszcza się na 15 minut, lecz po skoku z grupy największych asów. Tak chciałbym to zrobić.


czwartek, 20 września 2007

Znów się pomyliłem

Bo zwykłym odjazdem tej grupki co do mety dojechała raczej nie można nazwać. Od startu byłem w odjeździe, ale nie pasowała ta akcja Euskatel i ją skasowali. Potem przeskoczyłem na początku podjazdu do grupki, która uformowała się przed podjazdem. Ale i ta znów nikomu nie pasowała, bo zaczęli skakać "Triki" Beltran, Anton i Sastre. Dalej spokój i po raz kolejny się zebrałem bo już pomyślałem tym razem to musi pójść. Bylo nas około dziesięciu przewaga rosła i nikogo z czołówki "generalki" w odjeździe. Myślałem, że jest o'k, a tu nagle doskakuje Karpiec. Zaraz też sam zaczął najwięcej ciągnąć, zaś jego obecność spowodowała że jak grupa z tyłu miała prawie minutę to ruszyli się z niej Sastre, Sanchez, Mienszow. I tak doszli do nas i dalej ogień. Zabrakło mi kawałek przed szczytem. Zostaliśmy z "Trikim" jakieś 150 metrów za grupką na szczycie i z góry już nie doszliśmy.

Chwila słabości. Zresztą nerwy tez mi puściły, bo ta super "sprytna" akcja Karpieca to nie wiem czemu miała służyć. Spowodowała tylko, że jego lider Jefimkin puścił bąbelki i nie utrzymał koła najlepszym. W ten sposób stracił podium, które praktycznie było już w jego zasięgu. Gdybym wiedział, że wszystko się rozegra pod ten podjazd oszczędziłbym się chwilę na pierwszych 25 kilometrach. Chociaż z drugiej strony może lepiej było mi się tam zabierać, bo wiał silny boczny wiatr i kto wie czy siedzenie w grupie by mnie więcej wysiłku nie kosztowało.

Trochę jestem zawiedziony. Na pewno noga była i chęci też. Może trochę tylko zabrakło "zagięcia" w najtrudniejszym momencie. Byłem pewny że i tak z góry się zejdziemy. Jutrzejsze podjazdy znam. Przynajmniej te wcześniejsze, nie wiem czy ten finałowy. Myślę, że trzeba próbować. Chociaż kto wie czy to ma sens bo chłopcy z "generalki" za dobrze się czują i wciąż się bija o miejsca.


środa, 19 września 2007

Dziś miałem pierwszy dzień czynnego odpoczynku

Muszę przyznać, że dziś miałem pierwszy dzień czynnego odpoczynku, bo tak bym musiał nazwać ten etap. A raczej jego przebieg. "Benna" już wcześniej się denerwował, że nie uda mu się wygrać drugiego etapu na tym wyścigu. A tu nie tylko drugi etap wygrał, ale prawdopodobnie weźmie też koszulę punktową. Poza tym "ryzykuje" jeszcze wygraniem trzeciego etapu w Madrycie.

Ja myślę już o dniu jutrzejszym. Na razie udawało mi się tu zabierać w odjazdy we wcześniej założone dni. Jutro mam nadzieje, że nie będzie inaczej. Z tą różnicą, że jutro dojedziemy do mety. Na piątek natomiast w prognozach zapowiadają deszcz przez cały dzień. To zaś przy zjazdach jest dość niebezpieczne i mnie trochę martwi. Jednak jeszcze dwa dni do tego czasu zostały.

foto:www.vuelta.com

wtorek, 18 września 2007

Etap na odjazd i cóż pojechali bez nas

Po niemałej rzeźni, która trwała dobre 50 kilometrów w końcu grupka pojechała ze zjazdu. Jak to często bywa nikt mimo, że wszyscy mają już dość nie chce puścić pod górę bo jest przekonany że teraz właśnie odjedzie grupka. Tymczasem na "przegibku" odjeżdżają nagle prawie nie pedałując. Jutro raczej finisz z peletonu, za to w czwartek będę chciał spróbować się zabrać do ucieczki. Będzie tam długi podjazd od startu po brzydkiej nawierzchni drogi. W ekipie spokój. Damiano pojechał do domu. Jutro swój ostatni etap jedzie Bettini. "Benna" powalczy jeszcze z "Petą" o koszulę punktową. I tak powoli kończy się Vuelta.

niedziela, 16 września 2007

Większość kolarzy jechała sobie spokojnie w naszym cieniu

W odjazd udało się pójść, zresztą ciężko nie było. Noga jakoś się kręciła. Zdecydowana większość ludzi z naszego odjazdu "poszła" pod pierwszą gore. Postawiliśmy wszystko na Damiano i pewnie słusznie, więc ciężar ciągnięcia spoczywał na naszej czwórce. Większość kolarzy jechała sobie spokojnie w naszym cieniu, a Euskatel z tyłu naciskał. Niestety mieliśmy zbyt małą przewagę u podnóża Alto de Monachil żeby wygrać ten etap. Próbowaliśmy jednak. Ja się trochę wyjechałem, ale mam nadzieję, że jeszcze mi się uda złapać jakiś odjazd, czy się pokazać.

foto:www.cyclingnews.com