wtorek, 23 czerwca 2009
Szmyd nie kręci. Zaczął latać

Wojciech Borakiewicz: Co robi kolarz podczas urlopu?
Sylwester Szmyd: Odpoczywa, czyli właściwie nic (śmiech).
I chodzi na żużel...
- Polonii kibicuję od zawsze. Tata mnie zabrał pierwszy raz, kiedy miałem trzy lata. To było dawno, w 1981 roku. W niedzielę była okazja, żeby zobaczyć mecz z Lotosem, więc z niej skorzystałem.
W Polsce jest pan od kilku dni. Proszę opowiedzieć, jak we Włoszech pan świętował swoje pierwsze etapowe zwycięstwo na sławnej Mont Ventoux?
- Najpierw z żoną. Na dwa dni pojechaliśmy w okolice Wenecji. Mam takie miejsce między Wenecją a położonym trochę na północ miasteczkiem Valdobbiadene. Robią tam prosecco i trochę go próbowaliśmy.
Co to jest?
- To musujące białe wino, specjalność Veneto, tamtego regionu. Tamtędy przejeżdżał jeden z etapów Giro d'Italia i spodobało mi się to miejsce. Wcześniej nie obyło się też bez kolacji dla moich najwierniejszych kibiców z toskańskiego miasteczka Montignoso di Massa. Okazja była przecież super, bo moje pierwsze zwycięstwo etapowe w karierze i to w sławnej Mont Ventoux. Wszystkich ono zaskoczyło. Zorganizowałem więc kolację, na której było 20 osób. Było z czego się cieszyć, a to są ludzie, którzy naprawdę radują się z moich sukcesów. W Polsce jestem od czwartku.
Stałeś się trochę bardziej znany po etapowej wygranej w wyścigi Dauphine Libere, o którym było bardzo głośno w Polsce?
- Z dwoma dziennikarzami spotkałem się od razu na lotnisku, ale żeby bardziej znany... Chyba nie. Do Polski przyjechałem zresztą jeden dzień szybciej. Wcześniej po głowie mi chodził koncert "depeszów" na San Siro w Mediolanie. To było w czwartek, ale zrezygnowałem z niego, bo chciałem być na starcie pielgrzymki w Rzeszowie. To tradycyjna rowerowa pielgrzymka. Trasa jest bardzo długa, aż do Fatimy w Portugalii. Obiecałem im, że będę im towarzyszył na starcie. Podziwiam uczestników, bo pokonają więcej kilometrów niż ja w Giro d'Italia
Na rower więc pan nie wsiadał?
- Przez pierwszy tydzień urlopu nie wsiadałem. Od poniedziałku zacznę powoli kręcić. I mam nadzieję, że będę też latać.
To są szybowce czy samoloty?
- Samoloty. Jadę do Grudziądza, na lotnisko w Lisich Kątach, żeby wylatać trochę godzin. Chciałbym się zbliżyć do końca kursu pilota samolotów turystycznych PPL 2. Zacząłem dwa lata temu go robić i tak wyszło, że nie w Bydgoszczy, ale akurat w Lisich Kątach.
Ile brakuje do zdobycia licencji?
- Osiem godzin lotu i potem egzamin teoretyczny i praktyczny.
Zdąży pan podczas tego urlopu się wylaszować [laszowanie to wykonanie pierwszego samodzielnego lotu na danym typie statku powietrznego po zakończeniu serii lotów z instruktorem - przyp. red.] i zakończyć kurs?
- To trochę inaczej wygląda. Laszuje się na określony typ samolotu. Latam teraz na cessnie 150. Wylaszowałem się wcześniej na większej cessnie 170. Lubię latać.
Urlop w Polsce skończy pan już na początku lipca, ale potem szybko wróci znowu do kraju.
- Ale już w swej normalnej roli, kolarza. Startuję od 2 sierpnia w Tour de Pologne. Pojedzie w nim moja grupa Liquigas. Do Polski przyjadę prosto z Andory, gdzie będę trenował w lipcu. Mam nadzieję, że po pierwszych płaskich etapach "noga mi puści" na trudnych, górskich odcinkach do Krynicy i Zakopanego.
poniedziałek, 22 czerwca 2009
Sylwester Szmyd, persona non grata w reprezentacji

W czwartek Szmyd wrócił po wielu miesiącach do kraju. W jego toskańskim Montignoso di Massa, mimo że wyjeżdżał tylko na wakacje, żegnały go tłumy. Na Okęciu bohatera spod "Wietrznej Góry" witali tylko najbliżsi. - Polskie władze kolarskie? Pewnie gdzieś tu są i chcą mi wręczyć wieniec - gorzko żartował Szmyd.
31-letni wychowanek Rometu Bydgoszcz jeżdżący we włoskiej grupie Liquigas to w tej chwili jedyny liczący się polski kolarz. Nie odnosi spektakularnych zwycięstw, jak to 11 czerwca podczas wyścigu Dauphiné Libéré, ale jest jednym z najlepszych na świecie "gregario", czyli pomocników. W ostatnim Giro d'Italia pracował dla Ivana Basso, zwycięzcy Giro sprzed dwóch lat. Teraz zabiega o niego m.in. grupa Astana, w której jeździ legendarny Lance Armstrong.
Dlaczego więc Szmyd jest konsekwentnie pomijany przez selekcjonera kadry Piotra Wadeckiego? W środowisku kolarskim nie jest jednak tajemnicą, że to polecenie Wojciecha Walkiewicza, szefa Polskiego Związku Kolarskiego od czterech kadencji. Czym Szmyd zalazł mu za skórę?
- Nie wiem, zapytajcie jego, bo ja dotąd nie usłyszałem powodu, dla którego nie ma mnie w kadrze - mówi kolarz. - Może nie jestem wystarczająco dobry? A może po prostu jestem niewłaściwym dla prezesa człowiekiem? Mogę się tylko domyślać, że to cena za wywiady, jakich udzieliłem, przede wszystkim "Gazecie".
Szmyd, który od 12 jeździ we Włoszech, wielokrotnie krytykował fatalny stan kolarstwa. Podkreślał, że zawodową karierę można zrobić, wyjeżdżając jak najszybciej z Polski. Wątpił też, że najlepszą metodą na odbudowanie dyscypliny jest wielomilionowa inwestycję w tor kolarski w Pruszkowie. Tym najbardziej nadepnął na odcisk prezesowi, którego konikiem jest właśnie kolarstwo torowe.
- Czy mówiłem nieprawdę? O czym marzy młody chłopak, który ogląda w telewizji wyścigi i ma idoli w peletonie? Żeby wystartować gdzieś na szosie czy kręcić się wkoło na torze? - pyta Szmyd. - Sam nie jestem w stanie wymienić największych torowych gwiazd.
Szmyda zabrakło w kadrze na igrzyska w Pekinie. - Dowiedziałem się o tym z telegazety. Naprawdę wściekłem się, kiedy zobaczyłem w transmisji trasę wyścigu. Idealna dla mnie, typowa dla górali, a moja forma była fenomenalna. Ani w mistrzostwach świata, ani na kolejnych igrzyskach taka okazja się nie powtórzy.
Zdaniem Szmyda selekcjoner i prezes znaleźli łatwy pretekst do wykluczenia go z tej imprezy. - Nie wystartowałem w mistrzostwach Polski - twierdzi. - Trener kadry Piotrek Wadecki był niezłym kolarzem i powinien mnie zrozumieć. Byłem wtedy mocny jak nigdy, przede mną był start w Tour de France i nie chciałem ryzykować jakiejś głupiej kraksy w Polsce.
- Dla mnie sprawa jest jasna - odpowiada Wadecki. - Sylwek nie pojechał w Pekinie, bo nie przyjechał na mistrzostwa Polski. Nie był daleko, bo trenował wtedy w Karpaczu, 200 km od miejsca mistrzostw. Tłumaczył się startem w Tour de France, ale inni wielcy kolarze z Hiszpanii czy Włoch byli na krajowych mistrzostwach przed wyjazdem do Francji. Dziś muszę przyznać szczerze, że jego odmowa strasznie mnie wnerwiła. Wyszedłem na głupka przed związkiem, bo zapowiadałem, że cała kadra będzie na mistrzostwach. Do tego Sylwek uprzedził mnie o absencji trzy dni przed imprezą. Potem jeszcze oliwy do ognia dodali dziennikarze.
- Nie można pomijać takiego kolarza jak Szmyd - uważa Tomasz Jaroński, najbardziej znany komentator kolarstwa w Polsce. - To najlepiej wytrenowany polski kolarz. Jest góralem, ale sprawdza się na różnych ciężkich trasach.
Prezes PZKol: - Jestem teraz w Szwajcarii na posiedzeniu MKOl. Przedstawiciel związku kontaktował się ze Szmydem. Nie widzę żadnego konfliktu między nami. Szmyd ma prawo występować w reprezentacji Polski, o ile oczywiście powoła go selekcjoner reprezentacji - mówi Walkiewicz. I dodaje: - Nie przesadzałbym z wracaniem do igrzysk w Pekinie, bo co on zrobił cztery lata wcześniej w Atenach? Wycofał się.
Pod koniec września, trzy dni po Vuelta a Espana, w której Szmyd będzie pracował na sukces Basso, w szwajcarskim Mendrisio odbędą się mistrzostwa świata. Jakie są szanse, by w nich pojechał? - Na razie dostałem ze związku dwa SMS-y z gratulacjami za Mont Ventoux. Byłem zdziwiony szczególnie tym od trenera kadry. Nic poza tym się nie zmieniło. Ja robię swoje - mówi Szmyd.
Do kompromisu jednak droga daleka. - Próbowałem się dodzwonić do Sylwka po zwycięstwie na Mont Ventoux - odpowiada Wadecki. - Otrzymałem tylko SMS-a: "Ciao, jestem na wakacjach". Kiedy byłem zawodnikiem, odpowiadałem na telefony trenera i kolegów.
Jaroński: - Na pewno rozmowa między Szmydem a trenerem kadry nie powinna się odbywać za pomocą SMS-ów. Niech porozmawiają i wyjaśnią sobie wszystko z przeszłości. Poza wszystkim uważam, że Sylwek powinien startować co roku w mistrzostwach Polski. Nie chodzi w takim starcie o tytuły, ale o promocję kolarstwa.
Wadecki zapewnia, że Szmyd ma u niego zielone światło i dostanie powołanie do kadry, jeśli będzie dobrze przygotowany. - Chciałbym podporządkować drużynę właśnie jemu. Bardzo liczę na niego - dodaje Wadecki.
Szmyd nie wystartuje w tegorocznych mistrzostwach Polski, bo właśnie wtedy będzie przygotowywał się do Vuelta a Espana. Skład kadry na MŚ ostatecznie zatwierdza prezes Walkiewicz.
źródło: Gazeta Wyborcza
foto: Kasia Szmyd
niedziela, 21 czerwca 2009
Sylwester Szmyd w Tour de Pologne

– Z przyjemnością wystartuje w naszym narodowym tourze, choć trasy w Polsce nie są skrojone na moje możliwości – powiedział Sylwester Szmyd, który w czerwcu wygrał etap Dauphine Libere na słynnej Mont Ventoux. – Do Polski przyjadę prosto z Andory, gdzie będę trenował w lipcu, mam nadzieję, że po pierwszych płaskich etapach „noga mi puści” na trudnych odcinkach do Krynicy i Zakopanego
źródło: tourdepologne.pl
foto: corvospro
sobota, 13 czerwca 2009
Nie czułem łańcucha

Byłbym też raczej niewygodny w odjeździe dla Casse d'epargne, a skoro już jakoś sobie na tym wyścigu pomogliśmy to lepiej było nie mieszać. Colle de Madaleine zacząłem już trochę „bez nóg”, z chęciami do walki, tyle że pierwsze ataki dały mi do zrozumienia, że brakuje mi dziś już świeżości i siły w nogach.
Cały podjazd, powiedzmy, że trenowałem cierpienie na rowerze i myślę, że na 14km tak ciężkiego podjazdu nie straciłem dużo do najlepszych, nie chciałem po prostu odpuścić.
foto: corvospro
piątek, 12 czerwca 2009
MOUNT VENTOUX!!!

Wszystko poszło jak miało pójść, jak chciałem. Rano Kasi wysłałem smsa i powiedziałem, że wiem że mam wszystko by wygrać, że mnie stać na to i muszę tylko to dobrze rozegrać. Dwóch Wielkich po drodze, Ivan który jak tylko czuje, że nie ma nogi daje mi ok, mówiąc VAI, co Ivan? VAI VIA!!! I Alejandro! niech nikt już nie pyta dlaczego mu przez lata pomagałem całkiem bezinteresownie. Odpłacił. Dziś podjechał i podziękował za pomoc, ja jemu jeszcze raz. Powiedział, że na zawsze zostanie w historii a ja jemu, że tym bardziej dla niego to też by była ważna wygrana....chapeau!
Dziś nie szło, ale się wybroniłem. Wczoraj do 21.30 nie miałem możliwości nic do ust włożyć, szybki masaż, mało spałem bo jakoś nie szło...
Jutro jak wczoraj, chcę atakować, od dołu, jak nie pójdzie to na 4km. Zobaczymy, nie mam nic do stracenia. Chce się przyzwyczajać do wygrywania...
foto: corvospro
Prasówka prosto z Włoch


LA GAZZETTA
Mont Ventoux – „Valverde show” i radość Szmyda
Hiszpan odbiera koszulkę lidera Evansowi i ofiaruje sukces Polakowi z drużyny Liquigas. Basso ma gorączkę: wycofuje się.
Mont Ventoux – Doszło tu do powtórki. 13 lipca 2000 r. Lance Armstrong, jadący w żółtej koszulce lidera, zostawił zwycięstwo Marco Pantaniemu. Wczoraj Valverde, który ma na swoim koncie 57 zwycięstw, wywalczył koszulkę lidera Dauphine Libere, pozostawiając etapowy sukces Sylwestrowi Szmydowi- walecznemu „piechurowi”, dla którego była to pierwsza wygrana od dziewięciu lat.
Wspaniały – Szmyd znalazł w ten sposób bajeczny diament zwycięstwa, na tej mitycznej górze, u kresu etapu, rozegranego przez Liquigas we wspaniały sposób. Polak był przewodnikiem dla Basso na podjazdach Giro, tak samo jak był nim wczoraj. Atakował razem z Basso. Oddany aż do końca. Aż do momentu, w którym cierpiący Basso dał mu wolną rękę. W ten sposób, w jednej chwili, jego trud i wysiłek przekształciły się bajkę.
Atak – Szmyd skoczył 13 km przed szczytem, aby być „punktem podpory” dla swojego kapitana. I rzeczywiście- na 12. km przed metą, kiedy skoczył Zubeldia, Basso ruszył do przodu. Grupa pękła. Z liderem, Evansem, zostali: Contador, Nibali, i innych dziesięciu kolarzy- wśród nich też Valverde. Podczas gdy z przodu Szmyd czekał na Basso, Valverde zbliżył się do Contadora: „Co robisz?”. „Nie atakuję”, zapewnił go Contador. Wtedy, na 9,4 km przed metą, Valverde skoczył.
Po 1,5 km dopędził grupkę Basso. Szmyd odparł jego pierwszy atak. Przy drugim, na 7 km przed metą, już przy wyjeździe z lasu, Basso powiedział swojemu „gregario”: „Jedź! Jedź swój wyścig”. Po wyścigu Basso wyjaśni: „Zaplanowaliśmy atak. Podjąłem go mimo, że nie czułem się dobrze. Zaczynała się u mnie jakaś choroba. Złe samopoczucie, mdłości, osłabienie, gorączka. Już przed Ventoux musiałem zwrócić się do lekarza. Mieliśmy zamiar razem (z Sylwkiem, nie z lekarzem ;)) jechać na metę, ale poczułem się „pusty” i powiedziałem mu, żeby jechał sam. Cieszę się z jego zwycięstwa”.
Wiatr – Szmyd znalazł się na czele z Valverde. Wiał silny mistral. Między białymi kamieniami byli tylko oni- żadnego drzewa, żadnej osłony. Krajobraz księżycowy. To on nadał górze nazwę Mont Chauve- Łysa Góra. Szmyd poświęcił się całkowicie. Natomiast Valverde znalazł w nim nadzwyczajnego „przecinacza wiatru”.
Dzielny Vincenzo – Dwa lata temu Szmyd przyjechał na Ventoux drugi- za Moreau. W tym roku jechał pod górę popychany przez wspomnienia. Dzięki niemu Valverde przybliżył się do żółtej koszulki. Na próżno Evans prowadził za nimi pościg. Contador pozwolił mu wypalić się na gorącym wietrze. Evans znakomicie odparł dwa ataki Nibaliego, ale nie ten Gesinka.
Finał był z dreszczykiem. 500 m przed metą Szmyd, który jechał na kole Valverde, zatrzymał się, prawie by mu spadł łańcuch. „To była blokada w żołądku”, powie później. Był to syndrom Stendhala. Zapaść przed czymś pięknym. „Odcięcie prądu”, które wydawało się nieuchronne. Valverde miał wygrany wyścig.
Jednak na ostatnim zakręcie, 100 m przed metą, pojechał szerokim łukiem i zwolnił. Szmyd przyspieszył niedowierzając. Wyprzedził go z prawej strony i pojechał na swoje pierwsze spotkanie ze zwycięstwem. „To nie był prezent. Szmyd miał nogi, żeby wygrać”, powiedział Valverde z „rycerskością”, której dawniej zabrakło Armstrongowi w stosunku do Pantaniego.
Cytat Sylwka (z prawego górnego rogu artykułu)
„Nie było między mną a Valverde żadnych ustaleń, ale nigdy nie przestanę dziękować mu za ten jego gest”.
TUTTO SPORT
Na Dauphine Libere próbuje swoich sił Basso, jednak źle się czuje i posyła na Ventoux swojego polskiego sprzymierzeńca.
Zwycięstwo z książki „Serce”
Szmyd tuż przed metą wpada w tarapaty, Valverde zwalnia i daje się wyprzedzić. Ivan wycofuje się.
Wyglądało na to, że zgodność między tą dwójką ostatecznie pryśnie. Wielki był fair-play Alejandro. Mieszkaniec Varese (Basso) na Tour de Pologne (2.08). Dziś na przełęczy Izoard.
Podczas piątego etapu Dauphine Libere, który wznosi się w kierunku mitu- Mont Ventoux, kolarstwo zapewnia liryczne i jednocześnie silne emocje, powierzając koszulkę lidera mistrzowi równie kontrowersyjnemu jak i walecznemu- pochodzącemu z Murcji Alejandro Valverde.
Pozbawia on podium Australijczyka, Cadela Evansa, na którego kole biernie pozostaje Contador, jakby chcąc zachować najwyższą formę na Tour de France- jego prawdziwy cel tego lata.
Polak – Mówiąc o wyniku etapu, przepięknego dzięki rezultatom, jakie były na nim osiągane, można opowiedzieć tysiące nieskończonych historii. Nad nimi wszystkimi jest historia etapowego zwycięzcy- 31-letniego Polaka, Sylwestra Szmyda, zwyciężającego po raz pierwszy w karierze zawodowej oddanego „gregario” Basso. Pisaliśmy o tym już w trakcie Giro: „Kot Sylwester” jest pewnym, zaufanym człowiekiem z chlubną karierą w służbie Pantaniemu, Frigo, Simoniemu, Cunego, a w tym roku właśnie Ivanovi.
Taktyka – Na zboczach Ventoux Liquigas posyła Szmyda do przodu w otwartą przestrzeń (przed nim są inni kolarze, następnie dogonieni). Następnie Basso skacze i dojeżdża do drużynowego kolegi- swojego „punktu odniesienia”. Jednak Ivan ma ciężkie nogi, osłabione siły i mdłości (po wyścigu zostanie u niego rozpoznany stan gorączkowy: dziś rano już nie wystartuje). Wycofuje się z wyścigu, ale wcześniej uwalnia Sylwka od obowiązków „gregario”. Tymczasem z plutonu najlepszych wyłania się super-Valverde, który dojeżdża do Szmyda i nie oszczędza nóg.
Zgodność – Ale Sylwester ma nogi, które mocno kręcą: dojeżdża do Alejandro, mówi mu, żeby równo jechał pod górę, bo w twarz wieje mistral- lepiej zatem jechać we dwoje, zmieniając się regularnie. Hiszpan przystaje na ten pomysł, widząc w nim wspólne cele: etap dla Szmyda, a dla niego koszulka lidera. Oboje zgodni zapalają się do jazdy tam, gdzie Simpson oddał ostatni oddech. Jednocześnie za nimi w tyle tylko Gesink próbuje poruszyć niebo i ziemię- z Evansem, który dwa razy niweczy plany przedsiębiorczego Nibali. W międzyczasie Basso „wylatuje w powietrze”.
Dwójka – Dwaj kolarze regularnie się zmieniają, ich przewaga rośnie i Valverde zaczyna się czuć liderem. Ale na 500 m do mety ogląda się do tyłu i nie widzi Szmyda, osłabionego przez silne emocje. Polak nie daje zmiany, zębatka kręci się na próżno. Czas pożegnać marzenia o sławie, emocje były zbyt silne- on, „gregario”, którego rolą nigdy nie było wygrywać, zamierzał tryumfować na Mont Ventoux!!! Jednak Valverde jest dżentelmenem. Na ostatnim zakręcie jedzie jakby tym razem to on wypadł z rytmu, a Szmyd odzyskuje siły, wyprzedza go i wygrywa. Wszyscy są zadowoleni- z tego „przedruku” książki „Serce”.
Dzisiaj Izoard – Dauphine Libere prowadzi dziś na kolejny etap, który może przynieść zmiany w klasyfikacji generalnej. W drugiej części dnia kolarze będą się wspinać na mityczną przełęcz Col de l'Izoard z niemal pionowym zjazdem w stronę Briancon i metą kończącą sprint na 1500 m o nachyleniu 6%, teoretycznie etap świetnie nadający się dla Valverde. Jednego jesteśmy pewni: Liquigas nie będzie już atakować Valverde. Jeżeli zdecyduje się na atak, to skupi się na swoich bezpośrednich przeciwnikach, na czele z Evansem (nazbyt aktywnym w pościgu za Nibalim podczas wjazdu na Łysą Górę). Jak zostało powiedziane, Basso nie będzie już częścią grupy (prawdopodobnie powróci do niej na Tour de Pologne, między 2 a 8 sierpniem). Relacja bezpośrednia na Eurosporcie od godziny 15:15.
Sytuacja – kolejność przyjazdu na metę: 1. Sylwester Szmyd (Polska, Liquigas); 2. Valverde (Hiszpania); 3. H. Zubeldia (Hiszpania) (...)
Podpis pod zdjęciem:
„Sylwester Szmyd, 31 lat, w najpiękniejszym dniu swojej kariery: pierwszy na Mont Ventoux, przed Valverde”
tłumaczenie: Kasia Szmyd
Najpiękniejszą drogą na Szczyt

Jak kiedyś mi opowiadał, nawet po dwóch latach treningów byli tacy, którzy dopiero co przyszli do klubu i urywali go z koła. On jednak pokochał kolarstwo i postanowił poświęcić się mu całkowicie. Skazał się na samotność wyjeżdżając do Włoch w wieku kilkunastu lat. Zamieszkał w Montignoso, bo ma stamtąd tylko kilka kilometrów do wielokilometrowych, górskich podjazdów.
To właśnie góry były zawsze jego terenem, jak kiedyś powiedział: gdyby nie było gór, nie byłbym kolarzem. 5, 6 godzin na siodełku, setki kilometrów i tysiące metrów przewyższenia - tak dzień w dzień, sezon po sezonie. Z wiarą w to, że pasja i miłość do kolarstwa, poparte ciężką pracą, dadzą efekt nawet, jeśli nie jest się wybitnie utalentowanym.
W Polsce o Sylwku długo było cicho, a on wspinał się coraz wyżej w kolarskiej hierarchii. Pracował dla Pantaniego, Simoniego i Cunego stając się jednym z najbardziej cenionych pomocników w kolarskim peletonie. W ubiegłym roku, na wyraźną prośbę Ivana Basso podpisał kontrakt z Liquigasem. Kilka miesięcy później z ofertą jazdy w Astanie zadzwonił Johan Bruyneel. Od kilku lat o zatrudnienie Szmyda w Caisse d’Epargne starał się Alejandro Valverde.
I właśnie dziś, na Mount Ventoux, wspólnie z Valverde Sylwester Szmyd dał nam spektakl, jakiego polscy kibice oczekiwali od wielu lat. Ileż lat musiało mu przelecieć przez głowę na ostatnim kilometrze mitycznej góry. Ileż wyrzeczeń, które doprowadziły do wspaniałego zwycięstwa. Wjechał na Szczyt najpiękniejszą drogą, żaden kilometr podjazdu nie został mu darowany. Dziś oczywiście znalazło się nagle wielu kibiców, którzy „zawsze wierzyli w jego sukces”… Na szczęście Sylwek nie ma problemu z odróżnieniem prawdziwych kibiców od tych, którzy uwierzyli w niego teraz, chociaż jeszcze wczoraj spisywali go na straty, wyśmiewając pracę „jakiegoś gregario”.
Poczytajcie jutro gazety, przejrzyjcie portale i posłuchajcie komentarzy. Będzie śmiesznie i straszno. Wsłuchajcie się także w wypowiedzi tych, którzy od lat odmawiają najlepszemu polskiemu kolarzowi prawa do startu w narodowej reprezentacji. A jeśli naprawdę kibicowaliście Sylwkowi, to mam Wam coś do przekazania, bo sam był zbyt zmęczony by siadać dziś do pisania. Prosił mnie, bym w jego imieniu podziękował wszystkim, którzy byli z nim i przy nim przez wszystkie lata kariery, którzy wspierali go w codziennej pracy i dążeniu do celu.
A ja dziękuję Tobie Sylwek. Nie tylko za dzisiejsze fantastyczne zwycięstwo. Dziękuję za rozmowy o kolarstwie, dzięki którym zrozumiałem wiele rzeczy. Za możliwość uczestnictwa w treningach i podpatrywania przygotowań do najważniejszych wyścigów. Wreszcie za Twoją pasję, najszlachetniejszą ze sportowych emocji.
tekst: Adam Probosz , cyclo.pl
foto: corvospro
Szmyd dołączył do legend

Przez kilkanaście kilometrów morderczej jazdy uciekał razem z Alejandro Valverde. Hiszpan z Caissed'Epargne walczył o odrobienie strat i zdobycie żółtej koszulki, Polak z Liquigasu - o pierwsze w karierze zwycięstwo. Wspólny plan panowie zrealizowali tak sprawnie, że osiągnęli obydwa cele.
Do trzech razy sztuka
Tuż przed metą Polak miał chwilowe problemy, ale Hiszpan, który w ubiegłym sezonie kusił Polaka ofertą przejścia do swojej grupy, tego nie wykorzystał, poczekał na Szmyda. Doskonale wiedział, że gdyby nie jego praca mógłby wczoraj tylko pomarzyć opozycji lidera. Hiszpan, choć jest zawodnikiem konkurencyjnej grupy zachował się o niebo lepiej niż taki Vicenzo Nibali, który wiedząc, że jego klubowy kolega jest z przodu próbował ataków z grupki, w której byli liderzy...
- Ułożyło się tak jak chciałem. Co tu opowiadać? - uśmiecha się wczorajszy bohater i dodaje: - Skoczyłem w tym samym miejscu, co dwa razy w poprzednich latach. Udało się za trzecim razem!
- Cholernie mi się ta góra podoba. Trzeba zaatakować około 13 kilometrów przed metą. Tam najtrudniej, więc trzeba zrobić przewagę, bo ostatnie siedem kilometrów pasuje do mojej charakterystyki - mówił nam przed startem Polak.
Dostał wolną rękę
Kolarz, który przez całą karierę pracował na chwałę swoich liderów wiedział, że jest w dobrej formie, a co jeszcze ważniejsze, jego szefowie dają mu wolną rękę. Ivan Basso wczoraj próbował uciekać z Polakiem, ale widząc, że nie ma sił, odpuścił i pozwolił odjechać swojemu najlepszemu pomocnikowi.
- Podjechałem do niego i zapytałem co jest? Powiedział tylko: jedź! To pojechałem... - mówi Sylwek, który podczas wyścigu mieszka w pokoju z Basso. Wczoraj to Polak mógł być liderem! Kapitan Sylwka z poprzedniej grupy Lampre, czyli Damiano Cunego chyba nigdy by na to nie pozwolił.
źródło: Przegląd sportowy
foto: corvospro
Valverde zachował się jak wielki mistrz

Na metę środowego etapu Szmyd przyjechał skrajnie wycieńczony. Dopiero na ostatnich kilku kilometrach podjazdu na "Olbrzyma Prowansji" Polak jechał już dla siebie. Wcześniej zmuszony był pomagać liderowi Liquigas, Ivanowi Basso. Oto, co po morderczej wspinaczce powiedział na mecie najlepszy polski kolarz - Sylwester Szmyd.
Jak się czułeś na ostatnim fragmencie podjazdu?
SYLWESTER SZMYD: Było bardzo ciężko (śmiech). Towarzyszył mi ogromny stres. Wiedziałem, że mam szansę wygrać etap, ale wszystko mogło się równie dobrze potoczyć inaczej. Na ostatnich metrach czułem się kompletnie wyczerpany, jednak po chwilowym kryzysie udało mi się znów nacisnąć na pedały. Valverde zachował się wówczas jak wielki mistrz.
Czy porozumieliście się, co do tego, jak rozegracie ostatnie metry przed metą?
- Nie było między nami żadnych ustaleń. Zachowanie Valverde było jego naturalną reakcją. Obaj o coś na tym etapie walczyliśmy. On chciał zdobyć żółtą koszulkę lidera, a moim celem było wygranie etapu. Dlatego też nasza współpraca w ucieczce układała się tak dobrze. Valverde wygrał w swojej karierze już wiele wyścigów. Stąd też jego wspaniałe zachowanie.
To zwycięstwo jest chyba dla Ciebie szczególnie cenne?
- W dwóch wyścigach staram się zawsze walczyć o jak najlepsze miejsce w klasyfikacji generalnej: Tour de Romandie i Dauphiné Libéré. Na Giro, Vuelcie i Tour de France koncentruję się na pracy na rzecz liderów. Pracowałem już dla Cunego, Basso i Simoniego. W takich wyścigach jak Dauphiné, nasi liderzy dają nam więcej swobody. Mamy możliwość powalczenia o etapowe zwycięstwa.
Twój lider, Ivan Basso, nie był chyba dzisiaj w dobrym nastroju ...
- Wydaje mi się, że Basso jest w stanie jeździć naprawdę szybko. Jednak niełatwo jest wrócić do optymalnej dyspozycji po tylu latach przerwy. Moim zdaniem on i tak spisuje się bardzo dobrze.
Czy triumf na Mont Ventoux jest spełnieniem Twoich marzeń?
- To nie był pierwszy raz, kiedy próbowałem tu wygrać. Na Mont Ventoux uciekałem już trzy lata temu. Wówczas jednak peleton mnie dogonił. W 2007 roku lepszy okazał się Christophe Moreau. Mógłbym powiedzieć, że Giro jest dla mnie dobrym przetarciem przed Dauphiné Libéré.
źródło: eurosport.pl
foto: corvospro
czwartek, 11 czerwca 2009
Chciało mi się wymiotować

- Na chwilę przez przed metą czułem się strasznie, kompletnie wymęczony. Chciałem wymiotować, a moje nogi się zablokowały - mówił na mecie Sylwester Szmyd. - Tak naprawdę nie było żadnego porozumienia między mną i Valverde, że on daje mi wygrać. On zobaczył, co się ze mną działo na ostatnich metrach i postanowił poczekać. To było pierwsze zwycięstwo w mojej karierze, więc Alejandro zachował się jak prawdziwy dżentelmen. To wielki mistrz - dodawał bohater czwartkowego etapu.
- To ważne, aby wygrać na tej górze, ale będą jeszcze inne możliwości na zwycięstwa - powiedział Valverde. - To nie był mój prezent dla Szmyda. On naprawdę zasłużył na zwycięstwo. Dzięki niemu uzyskałem przewagę nad inni zawodnikami na podjeździe pod Mont Ventoux. Kiedy zaatakowałem, byłem zdziwiony, że tak szybko udało się powiększyć przewagę. Razem z Szmydem połączyliśmy siły i to działało znakomicie - dodał Valverde.
źródło: eurosport.pl
foto: Roberto Bettini
Polak zdobył najbardziej morderczą górę

- Po cichu marzę o jakimś zwycięstwie etapowym. Najlepiej na Mont Ventoux - mówił Szmyd przed rozpoczęciem wyścigu. - Chciałbym, by noga była jak rok temu tutaj w górach. Chciałbym, by wszystko poszło jak sobie życzę, by wyścig się ułożył jak chcę. Dziś z Ivanem Basso rozmawiałem o taktyce na czwartkowy etap. Jesteśmy nawet razem w pokoju. Myślę, że jeśli mi się uda, muszę wcześniej odjechać, jak dwa lata temu, a on później będzie próbował dojechać... to już brzmi jak bajka - dodawał w środę. Okazało się, że sen naszego zawodnika się spełnił.
Polak dwa lata temu na tym samym etapie był drugi. Wtedy w końcówce przegrał z Francuzem Christophe'm Moreau, a ze zmęczenia wymiotował. Nic jednak w tym dziwnego. Nazywa "Górą Wiatrów" Mont Ventoux jest uważana za najtrudniejszą dla kolarzy górę świata. To właśnie na niej kończyły się w przeszłości etapy Tour de France. To na niej 42 lata temu z wyczerpania zmarł Brytyjczyk Tom Simpson. To góra, która nie wybacza słabości, a triumfatorami byli na niej tylko wybitni kolarze. Do tego grona dołączył teraz także Szmyd.
Czwartkowy etap był popisem naszego kolarza, ale trzeba uczciwie przyznać, że wygraną oddał mu Alejandro Valverde (Caisse d'Epargne). Hiszpan na ostatnich metrach nie atakował już Polaka, a wręcz zwalniał, aby nasz zawodnik zwyciężył. Szczególnie na ostatnich 400 metrach widać było, że każde kolejne naciśnięcie na pedały sprawia polskiemu zawodnikowi Liquigasu duży ból. Trzeci był inny hiszpański kolarz Haimar Zubeldia Agirre z Astany.
Honorowa postawa Valverde nie może jednak dziwić i w światowym peletonie nie jest czymś specjalnie wyjątkowym. 31-letni Sylwester bez wątpienia dogadał się z Alejandro, a temu nie zależało na zwycięstwie etapowym. Wcześniej to właśnie dzięki Szmydowi, Hiszpan osiągnął bowiem dużą przewagę nad dotychczasowym liderem wyścigu Cadelem Evansem. To głównie zasługa Polaka, że Hiszpan przyjechał na metę ponad dwie minuty przed Australijczykiem i dlatego założył żółtą koszulkę dla najlepszego kolarza.
Urodziny w Bydgoszczy kolarz natomiast bez wątpienia zasłużył na pierwszy etapowy triumf w zawodowej karierze. Na kilka kilometrów przed metą wolną rękę dali mu dyrektorzy Liquigas. Wcześniej Polak jak zwykle pracował na lidera swojego zespołu Ivana Basso. Włoch jednak miał problemy z kondycją i nie był w stanie walczyć wygraną.
Szmyd uważany jest za jednego z najlepszych "pomocników", czyli "gregario" na świecie. Ostatnie dobre wyniki kolarzy z jego ekipy, to głównie dzieło Polaka. Teraz wreszcie dla niego przyszedł czas na upragniony triumf.
To największy sukces polskiego kolarza od ponad 10 lat. Ostatnio, podobne wyniki osiągał tylko Zenon Jaskuła. Przed rokiem Szmyd w klasyfikacji generalnej Critérium du Dauphiné Libéré zajął ósme miejsce. Teraz po pięciu etapach zajmuje dziewiątą lokatę, a do prowadzącego Valverde traci trzy minuty i pięć sekund.
Sylwester został trzecim Polakiem w historii, który wygrał etap w Dauphiné Libéré. W 1993 roku najlepszy był 26-letni wtedy Cezary Zamana. Wcześniej dokonał tego także Czesław Lang.
źródło: eurosport.pl
foto: corvospro
Wypowiedzi po 5. etapie Dauphine Libere

Alejandro Valverde (Caisse d'Epargne), 2. na etapie i nowy lider; - Zwycięstwo w Dauphine jest dla zespołu i dla mnie bardzo ważne. Chcę wystartować w Tourze, ale decyzja o tym nie znajduje się w moich rękach. Staram się jak najmniej o tym mówić, a skoncentrować się na zwycięstwie w Dauphine. Dziś czułem się dobrze i postanowiłem zaatakować. Szmyd stanowił dla mnie wielką pomoc, bez niego nie zyskałbym tak wiele czasu, ale nie podarowałem mu zwycięstwa. Teraz będę się bronił przed Evansem.
źródło: rowery.org
foto: corvospro
Najsłynniejsze kolarskie cytaty

źródło: rowery.org
foto: corvospro