wtorek, 2 marca 2010

poniedziałek, 22 lutego 2010

Zgrupowanie nam się udało

Teide, powiedzmy, że zgrupowanie nam się udało poza ostatnimi trzema dniami gdzie z dnia na dzień zaczęło padać i robiło się coraz zimniej. W środę z prawie sześciu godzin treningu trzy były w deszczu, później zaczął padać śnieg i w czwartek rano obudziliśmy się jakby w całkiem innym miejscu.

Ciężko było uwierzyć patrząc na śnieżycę za oknem, że co dzień wyjeżdżaliśmy na trening w krótkich spodenkach. Winę za pogodę zwaliliśmy oczywiście na "nasze laski" z CCC, które przyleciały w niedzielę i od poniedziałku zaczęły się kłopoty z pogoda, najwyraźniej nie mogły się rozstać ze śniegiem i zimnem przylatując na Teneryfę praktycznie prosto ze zgrupowania w Zakopanym.

Po dwóch dniach odpoczynku wracam do spokojnej pracy w Italii a w marcu w Polsce, jeszcze przed Catalunya. Zaczynam powoli wprowadzać dynamiczniejszą pracę, kolejne szybsze powtórzenia które przybliża mnie z kondycją do pierwszego startu.

fot: cccmtb.polkowice.pl

sobota, 13 lutego 2010

Właściwie prawie wszystkie dni na Teide są identyczne

Na szczycie u podnóża samego wulkanu jak okiem sięgnąć nie ma nic prócz naszego hotelu. Idealne miejsce przygotowań w spokoju i pełnej koncentracji na pracy. Oprócz nas jest tu wielu zawodowców jak Valjavec, Popvich, Menchov czy Ivanov, oraz od blisko miesiąca mistrz olimpijski w chodzie Alex Schwazer.

Dziennikarze i fotoreporterzy ze wszystkich włoskich miesięczników i gazet sportowych odwiedzają nas prawie codzień. Dla Liquigasu jest bardzo ważne byśmy nie byli mieszani z różnymi osobami z którymi de facto nie pracujemy, kierownictwo chce by każdy mógł się przyjrzeć naszej pracy.

Według dwóch testów jakie przeprowadził na szosie pod górę nasz klubowy trener, wygląda, że jestem mniej więcej na poziomie z kwietnia zeszłego roku. Nie martwi mnie to, mam jeszcze dużą rezerwę na wykonanie specjalistycznych treningów aby polepszyć wytrzymałość w okolicach progu anaerobowego.

foto: Sylwester Szmyd

niedziela, 7 lutego 2010

Drugiego dnia treningów na Teide

... dotarła do nas szokująca wiadomość z Włoch o śmiertelnym wypadku Balleriniego. Osobiście znałem go od 1998 r. czyli od mojego przyjazdu do Włoch, spędzał zawsze wakacje nad morzem i odwiedzał naszego szefa ekipy z którym się przyjaźnił.

Po zakończeniu kariery już jako trener kadry, czy to w sprawie Cunego, Ballana czy Basso, często odwiedzał nasz autobus lub jadał z nami kolacje na wyścigach. Pisałem kiedyś o tym jak mówił, że weźmie mnie do kadry na MS jak tylko będę miał włoskie obywatelstwo. Mieszkam w pokoju z Nibalim, zbladł kiedy się o tym dowiedział, mieszkali blisko siebie, spotkali się parę dni temu i Franco założył się z nim o pizze, że wygrają ten rajd ze swoim kierowcą.

Nasze dwa dni spokojne, od jutra trochę więcej zajęć. Później opiszę jeszcze program ekipy liquigas na to właśnie zgrupowanie.

niedziela, 31 stycznia 2010

Dwanaście lat temu

31 stycznia wysiadłem we Florencji z autobusu po 24h podróży z Polski by zrealizować marzenie bycia zawodowym kolarzem, wtedy nie przypuszczałem nawet, że będę mógł być we włoskich grupach zawodowym kolarzem tak długo, a jednak...



Po powrocie z Gran Canari nie byłem w domu nawet 24h, wyjechałem do Monte Carlo bo prognozy na weekend nie były zbyt ciekawe. W samym MC dziś rano jednak padał śnieg i były zaledwie trzy stopnie, coś niebywałego w tym regionie. Myślę, że dużo dobrej roboty wykonanej na Canari nie pójdzie na marne, jeszcze tylko trzy dni treningów w domu i lecę w piątek z liderami ekipy na Teide. Basso, Pelli, Nibali i Kreuzinger i ja, dwa tygodnie na wysokości. Jestem spokojnej myśli przed nadchodzącym sezonem, wszystko dobrze się układa.

foto: Kasia Szmyd

środa, 27 stycznia 2010

PEZ Talk: Liquigas Climbing Ace Sylwester Szmyd

Ten years a pro and an essential cog in the wheel of Liquigas's Grand Tour attack machine; not to mention a winner on the legendary slopes of the Ventoux. And all of those years with Italian squadra - he's even lost that famous Polish love of good beer; in favour of fine Italian wines. Sylwester Szmyd recently took time to talk to PEZ.

PEZ: Your 10th pro season; does it get easier or harder as each year goes by?
Sylwester Szmyd: I think it gets much easier; I feel more experienced and stronger mentally and physically year by year.

Szmyd was already a seasoned pro when he raced for Marco Pantani's Mercatone Uno squad in 2003.

PEZ: Did you grow up with stories of the great Polish stars of the 70's and 80's - Szurkowski & Szozda?
SS: No, no, I'm too young, I could rather say: Jaskula or (earlier) Halupczok.

PEZ: Ten years, all with Italian teams - why?
SS: Because I think that Italian teams have a good attitude to cycling - a kind of cycling mentality - and I haven't had any more interesting offers from other teams up until now.

PEZ: How much break did you have in the winter and what do you do during it?
SS: I didn't do any physical exercises connected with cycling for more than one month and during that period I enjoyed time with my family and friends. I spent two weeks in Poland and a few days in Tuscany, travelling between Siena, San Gimignano and Elba.

PEZ: Are you a 'kilometres' or 'scientific' trainer?
SS: I never look at kilometres; I go training keeping in mind the particular work I have to do and the number of hours I want to spend on the bike.

PEZ: How many training camps do Liquigas have?
SS: Many - five, six or even more.

PEZ: What's your 2010 programme?
SS: I begin at Vuelta Catalunya, then Trentino, Romandie, Giro d'Italia, Dauphine Libere, Tour de France and Tour de Pologne.

PEZ: Where are you based during the season? How often do you go back to Poland?
SS: Usually in Italy, in Montignoso in Tuscany near Liguria. Every time I have some free weeks; at least 4-5 times in a year, I go back to Poland.

PEZ: You won on the Ventoux, last year - tell us about that, please?
SS: It was amazing, it was always my dream to win there. Some months before when my friend asked me when he should come to see me winning, I responded simply; 'Mont Ventoux.'

PEZ: You've ridden the Giro, Tour and Vuelta; which is your favourite and why?
SS: The Tour is the Tour - the biggest race in the world and you feel it when you are there. But I think the Giro is the most beautiful - the stages, mountains, landscapes, people...everything.

PEZ: The Tour of Poland - that must be a cool race for you?
SS: I would like to win it one day, it's obvious...

PEZ: Your favourite race?
SS: Dauphine Libere and Tour de Romandie.

PEZ: Anything new with the Cannondales for 2010?
SS: We have already been testing it last year so in 2010 the bike should almost be the same.

PEZ: Are you an equipment fanatic, or do you just leave it to the mechanics?
SS: I trust the mechanics, they are the best at their work

PEZ: Ten years in the sport - the biggest changes for the good, you've seen?
SS: The fight against doping with the ADAMS system (Anti Doping And Management System) but almost only in cycling - it should refer to all kinds of professional sport.

PEZ: And changes for the bad in the last ten years?
SS: As above, the fight with doping, blood control, out of competition controls should be extended to other sports.

PEZ: Can Ivan Basso win the Giro?
SS: He has already won the Giro so I know he can still repeat it.

PEZ: What do you do when you're not cycling?
SS: I'm working towards my pilot's license, so when I'm not sitting on a bike I try to spend as much time as possible in the air, preparing to be a pilot. I also like riding my moto and listening to Depeche Mode music whose vinyls and cds I collect.

PEZ: Your goals for 2010?
SS: To do my best in the mountains for my leaders at the Giro and the Tour and personally, achieve some more victories in minor races.

PEZ: Tyskie (Polish beer) or Vodka?
SS: Brunello (rich and spicy red wine from Tuscany) or Amarone (rich and full-bodied red wine from the Northeast of Italy) .

źródło: www.pezcyclingnews.com

wtorek, 19 stycznia 2010

Trening na Gran Canaria - Ale się wybraliśmy

Większość zdjęć pochodzi z poniedziałkowego treningu. Chcieliśmy objechać wyspę wkoło, w prawą stronę dla wiadomości tych którzy tu nie jeździli. Niestety nikt z nas się zbytnio nie przygotował i kilka razy sami nie wiedzieliśmy jak jechać by nie wspomnieć, że kilka kilometrów przejechaliśmy centralnie po autostradzie! Ponad siedem godzin czystej jazdy, a ze spodenkami na tyłku osiem. W sobotę jeszcze raz, ale w druga stronę, Benna mówi, że w drugą stronę kiedyś już jechał i zna lepiej drogę. Poza nami na zdjęciach to Kreuziger, Pellizotti i Oss.

piątek, 15 stycznia 2010

Gran Canaria. Nie spodziewałem się, że będzie tak ciepło.

W ciepłym klimacie lepiej i spokojnie pokręcę przez dwa tygodnie. Z liquigasu jest nas pięciu, do tego niemała grupa amatorów, w tym dwóch moich dobrych kolegów ze Szczecina którzy przygotowują się do nadchodzącego sezonu amatorów w Polsce.  Jak już wcześniej pisałem koncentruje się głównie na dobrym wykonaniu ćwiczeń a nie na przejechanych godzinach, chociaż i tych jak widzę będzie sporo. Ja kręcę a żona dzielnie pomaga mi pilnując bym dobrze i dużo jadł po pracy...

Czerpie siłę z Góry Wiatrów

Na trasie pięciomiesięcznego maratonu w tym roku dwa toury: Giro d’Italia i Tour de France

Sezon 2009 był nareszcie spełnieniem marzeń Sylwestra Szmyda. Bydgoski kolarz zasłużył na miano najlepszego Polaka na szosie.

Kilka dni temu Sylwester Szmyd podczas pobytu w kraju odwiedził rodzinę w Warszawie, a przy okazji zapoznał się z nowym torem w Pruszkowie. Tam spotkał dwójkę bydgoszczan - cyklistkę Emdeku Budopol, Edytę Jasińską, oraz masażystę reprezentacji torowej, Ryszarda Wieczorka. 

Wychowanek Rometu w sezonie 2009 ścigał się w jednej z najlepszych grup świata - Liquigas (ma podpisany dwuletni kontrakt - do końca 2010 roku). W wieku 31 lat odniósł pierwsze w karierze zwycięstwo. Na wyścigu Dauphine Libere wygrał 5. etap. Pierwszy finiszował na słynnej Górze Wiatrów - Mont Ventoux. Zakwalifikował się do reprezentacji na mistrzostwa świata, zanotował świetny występ na Giro d’Italia (7. na 17. etapie) oraz zajął 17. miejsce w klasyfikacji generalnej na Vuelcie Espana.

Najlepszy pomocnik świata

W głosowaniu internautów i portalu onet.pl został wybrany najlepszym polskim kolarzem, a włoski dziennik sportowy, współorganizator Giro d’Italia „La Gazzetta dello Sport” przyznał mu tytuł najlepszego pomocnika świata. Kto zna się na kolarstwie, ten wie, że żaden lider nie wygra dziś wielkiego touru bez silnego wsparcia kolegów z grupy.

- To był mój najlepszy sezon w karierze - powiedział nam Sylwester Szmyd, który od środy wieczora trenuje na Wyspach Kanaryjskich. - Przygotowałem się w stu procentach. Wyniki to nagroda za całokształt pracy. Najbardziej oczywiście cieszy mnie zwycięstwo na Mont Ventoux. To nie była przypadkowa wygrana. Kiedy rozpoczynałem decydujący atak 15 km przed metą, u boku miałem najlepszych kolarzy świata: Contadora, Evansa czy Sastre. Sukces dodał mi wiary we własne możliwości. Nie przewrócił mi jednak w głowie.

Od 27 listopada bydgoszczanin rozpoczął przygotowania do nowego sezonu. Był już na dwóch obozach we Włoszech i Hiszpanii. Święta i sylwestra tradycyjnie spędził w kraju z rodziną i znajomymi w Polsce. Tydzień temu wrócił do Włoch, a w środę poleciał trenować na Gran Canaria na Wyspy Kanaryjskie.

W sezonie 2009 przejechał najmniej kilometrów w karierze - 30.000, miał 80 startów.

- Gdyby porównać czas spędzony na treningu na rowerze, pewnie byłby podobny - mówi. - Ja skupiałem się przede wszystkim na jakości.

Ekipa Szmyda została skompletowana skład na sezon 2010 - liczy 28 zawodników. Oprócz Sylwestra Szmyda jest w niej jeszcze dwóch Polaków: Maciej Bodnar i Maciej Paterski.

5 miesięcy bez przerwy

- W sezonie 2010 zacznę się ścigać na Vuelta Catalunya od 22 marca i tu się zacznie mój długi pięciomiesięczny sezon bez odpoczynku - mówi Szmyd. - Kwiecień to zgrupowanie na Teide i Trentino, maj zacznie się Romandią i Giro d’Italia po którym pojadę w Dauphine. Wyścig nieobowiązkowy. Startuję na własne życzenie, skąd udam się prosto na zgrupowanie na San Pellegrino na 2100 m n.p.m., z którego wrócę na trzy dni przed wylotem na TdF. Po Wielkiej Pętli wyścig, na którym zależy mi w tym roku wyjątkowo, wierząc, że naprawdę jestem w stanie walczyć o zwycięstwo w klasyfikacji generalnej - czyli TdP.

Wychowanek Rometu w grupie będzie pracował na zwycięstwa w klasyfikacji generalnej Giro i Tour de France Ivana Basso. Jeśli jednak Włoch nie będzie w stanie zrealizować celów grupy, jego miejsce zajmą Franco Pelizzotti, a we Francji dodatkowo Vicenzo Nibali i Roman Kreuziger.

express bydgoski Sławomir Kabat

wtorek, 5 stycznia 2010

Nowy Rok zaczął się już na dobre

Chciałbym życzyć wszystkim kibicom kolarstwa jak i moim, jak najwięcej satysfakcji z naszej jazdy w tym roku, by skończył się on więcej niż tylko jednym zwycięstwem w wyścigach pro tour i jeszcze większą ilością polskich kolarzy w ekipach najwyższej kategorii a całkiem prywatnie aby każdemu z Was nadchodzący rok ułożył się tak jak tego chcecie.

Dla mnie miniony rok to 30 tyś. szczęśliwie przejechanych kilometrów na rowerze, najmniej w ciągu dziewięcioletniej kariery jako „profi”, 85 wyścigów również bez kraks i upadków i przede wszystkim tego sam sobie życzę.

Od 13-go będę na Gran Canari by już więcej jeździć, ale i teraz w trakcie pobytu w Polsce udało mi się co dzień jeździć i wykonać swoją pracę...

Fot: T.Kwiatkowski

środa, 30 grudnia 2009

Chcę pracować na lidera, który wygrywa Tour de France

Kilka lat temu postawiłem sobie cel, który nie jest prosty - być najlepszym pomocnikiem na świecie. Jeśli w tym roku czytam w "La Gazzetta dello Sport", że rzeczywiście nim jestem, duma mnie rozpiera - mówi najlepszy polski kolarz Sylwester Szmyd

Przemysław Iwańczyk: W jedynym polskim plebiscycie został pan wybrany na kolarza roku. Który to już raz?

Sylwester Szmyd: Pierwszy. W Polsce zbyt wielu wyróżnień nie dostawałem, więc teraz zrobiło mi się naprawdę miło. Tym bardziej że nie wygrywam seryjnie wyścigów, tylko pracuję na liderów. Kiedyś miałem nawet mały żal, że w kraju mało kto o mnie pamięta. Fakt, wyjechałem do Włoch, mając 19 lat, ale kiedy już jako zawodowiec byłem szósty w Tour de Pologne, było o mnie cichuteńko. O jeżdżącym na co dzień w Polsce Czechu Ondreju Sosence, mówili "ten nasz", mimo że zajmował dalsze miejsca ode mnie. Nie chcę, żeby na siłę ktoś zwracał na mnie uwagę, ale coś dobrego dla naszego kolarstwa chyba zrobiłem.

Dariusz Baranowski porównał kiedyś swoją grupę do drużyny piłkarskiej - jeśli wygrywa Ligę Mistrzów, największy splendor spływa na strzelców goli, ale na sukces pracuje cały zespół. Tak też trzeba spojrzeć na kolarstwo. Niestety, luźno patrzący na nasz sport, doceniają tylko liderów, o Polakach mówią: "Pozbawieni ambicji robole", nie widząc i nie wiedząc, jaki mamy udział w końcowym sukcesie. Dlatego trzy lata temu założyłem internetowy dzienniczek, żeby także w Polsce dowiedzieli się, jak cholernie ważna jest moja praca.

Nie mam takiej szybkości, żeby finiszować na pierwszym miejscu z grupy. Nie decyduje o tym przygotowanie, ale predyspozycje fizyczne, mięśnie. Dlatego kilka lat temu postawiłem sobie cel, który nie jest prosty - być najlepszym pomocnikiem na świecie. Jeśli w tym roku czytam w "La Gazzetta dello Sport", że rzeczywiście nim jestem, duma mnie rozpiera. Cieszę się, że kibice w Polsce też to dostrzegli.

Decydujące znaczenie miała pewnie spektakularna wygrana na Mont Ventoux podczas "Dauphiné Libéré".

- Oczywiście, bo w tym samym plebiscycie mój triumf na Wietrznej Górze został uznany także za kolarskie wydarzenie roku. Było to pierwsze zwycięstwo Polaka w ProTour (najbardziej elitarne wyścigi w zawodowym peletonie).

Wolałbym jednak, żeby doceniano mnie za pracę na innych, a nie pojedyncze sukcesy na mecie. Wiem, że Polacy czekają na kolejnego Adama Małysza albo Ryszarda Szurkowskiego, jeśli chcemy już zostać przy kolarstwie. Ale nie będę ani jednym, ani drugim, mogę być za to najlepszym na świecie pomocnikiem i przez to najlepszym polskim kolarzem.

Jest pan enfant terrible polskiego kolarstwa?

- Rozpętała się burza, gdy nie pojechałem na igrzyska w Pekinie. Nie wypinam się jednak na reprezentację, myślę o igrzyskach w Londynie, bo uwielbiam biało-czerwone koszulki w peletonie. Wyjaśniłem już niektóre sprawy z trenerem kadry Piotrem Wadeckim, nawet odwiedziłem go jesienią, więc nie chcę do tego wracać. Jeśli jednak widzę, że w polskim kolarstwie dzieje się źle, działacze niewiele robią, a w mistrzostwach Polski startuje góra 50 kolarzy i omal nie wygrywa ich nauczyciel języka angielskiego, to mówię głośno, co o tym myślę.

Nasze kolarstwo to właściwie tylko pan i kolarki górskie. Reszta jest mocno przeciętna, prezes PZKol. ma kłopoty z prawem, torowcy wpadają na dopingu...

- Nie jest najlepiej. Gdy opowiadałem o tym wcześniej, zarzucano mi, że się wychylam. Okazuje się, że nie tylko miałem rację, ale jest dużo gorzej, niż mówiłem. Nie zależy mi na wojnie, chcę, żeby kolarstwo w Polsce miało się dobrze. Mamy masę dzieciaków, pasjonatów, którzy mogą przy odpowiednich warunkach dojść do wielkich sukcesów. I ci ludzie, tak jak ja kiedyś, nie przekroczyli progu dyskoteki, nie stoją pod trzepakiem z piwem, nie tułają się po klatkach blokowisk. Marzą o zawodowej karierze, a jak widzą spadającą gwiazdę, to szepczą pod nosem: "Chciałbym być wielkim kolarzem". Mnie się udało, bo za juniorskich czasów miałem pięć zgrupowań w roku, oni nie mają na to szans. W Polsce nie ma szkolenia, nie ma wyścigów, w których można by się sprawdzać, podnosić poziom, wpaść w oko zagranicznym grupom. Jeśli nic się nie zmieni, utalentowana młodzież nigdy nie będzie śmietanką światowego kolarstwa.

Słynie pan z precyzyjnego planowania kariery. Jaki ma pan cel w 2010 roku?

- Wpadła mi w rękę "Gazeta Wyborcza" sprzed lat, kiedy mówiłem, że marzy mi się wygrana na Mont Ventoux. Ale nie czuję się spełniony, nie zadowolę się tym zwycięstwem, chcę walczyć w wielkich tourach, mierzyć się z najlepszymi, ryzykować, przepychać się, podjąć wyzwanie. Moja grupa Liquigas ma więcej liderów niż pomocników, więc pojadę we wszystkich najważniejszych wyścigach. Nie mam tak mocnych nóg, żeby obiecać miejsce w pierwszej trójce któregoś z wielkich tourów, ale znaleźć się w dziesiątce może dam radę. Chcę być w czołówce wszystkich górskich etapów i pracować na lidera, który wygrywa Tour de France. Jeśli nie w 2010 roku, bo Ivanowi Basso może być trudno, to w przyszłym.

Jak przygotowuje się pan do tak morderczego sezonu?

- Szczyt formy ma przypaść za pięć, sześć miesięcy. Na razie więc nie haruję, wchodzę w trening spokojnie, ostatnio nawet nie chciałem myśleć o rowerze, nie tknąłem go od października do grudnia. Nie brakowało mi go ani trochę (śmiech). Stara polska szkoła mówi, że im ciężej pracuje się zimą, tym lepszym jest się w sezonie. U nas w grupie jest inaczej - im spokojniej zimą, tym lepiej latem. W grudniu robię wszystko, co jest zabawą, co nie obciąża mnie psychicznie. Siłownia, łyżwy, narty itd. Po Nowym Roku wracam do Włoch i zaraz wyruszam na Grand Canaria z żoną i całą masą kolegów, także amatorów z Polski, którzy chcą ze mną pojeździć. Ale to nie jest przejażdżka. Około sześciu, siedmiu godzin dziennie, tylko po górach. Dwa dni treningu, dzień przerwy. Wyprawiając się na trening, non stop myślę, po co to robię, co chcę osiągnąć, każdy podjazd pokonuję inaczej, nie jadę w optymalnym przełożeniu, tylko mniej wygodnym, bo przecież to jest trening, który ma mnie przygotować do wyścigów. Na każdym z takich podjazdów przez trzy minuty idę, jak to się mówi w kolarstwie, w trupa. To wykańcza, robi się ciemno przed oczami, ale przynosi efekty. Trening może być ciężki, ale i przyjemny. Uwielbiam góry, roztaczające się widoki, np. przepiękne Pireneje w Andorze.

Jak wygląda pana dieta?

- Akurat ja mam odwrotny problem - jak nie stracić na wadze. Pozwalam sobie na wszystko, nawet na delikatny alkohol. Jem słodycze, lody, pięć dni przed wyścigiem to i schabowego "wciągnę". Oczywiście zimą jestem bardziej liberalny, latem już bardzo uważam. W dniach ciężkiej pracy żona szykuje mi na śniadanie pięć sucharów, tuńczyka, białko z gotowanego jajka, ewentualnie omlet. Zaraz po treningu węglowodany - najczęściej makarony, ryż z gotowaną piersią kurczaka i rybą, a wieczorem białko, np. białe chude sery. To tylko trzy posiłki, ale przy tak wielkim wysiłku nie chce się jeść, nawet się zmuszam, gdy żona stoi z batem nade mną i michą makaronu. Mówi: "Jeździłeś siedem godzin, musisz zatankować".

Krótko mówiąc, kolarstwo zajmuje panu tyle, ile etatowa praca.

- Dłużej. Przestrzeganie diety, odpowiedni odpoczynek to też element mojej pracy. Kładę się spać "dzisiaj", a więc przed północą, wstaję około ósmej. Bo kolarzem jest się przez całą dobę, ba, przez całe życie.

źródło: Gazeta Wyborcza

wtorek, 15 grudnia 2009

Drugie zgrupowanie

Hiszpania przywitała nas niską temperaturą i silnym wiatrem. Co jednak najgorsze to upadek na treningu Maćka Bodnara i złamanie obojczyka wymagające operacji. Ta powinna odbyć się w tych dniach, tak więc wierzę, że na Święta będzie mógł z powrotem wsiąść na rower. My tu jesteśmy do 22giego, podzieleni na dwie grupy dojdziemy max do czterech godzin treningu.