
środa, 7 lipca 2010
Rudy z Verony

Poczułem jakbym leciał Roubaix

Ja bawiłem się extra, potrenowałem jazdę na bruku i trochę poczułem jakbym leciał Roubaix. Natomiast walczący o najlepsze miejsca w generalce nie mogą powiedzieć tego samego. Z pewnością jest więcej głosów, że takie etapy nie mają sensu na Wielkich Tourach. Toury raczej powinny rozgrywać się na etapach górskich niż na brukach z Roubaix wziętych.
Ivan i Roman stracili, ale dojechali cało. Spokojnie, nie przejechaliśmy jeszcze żadnej góry a Ivan mówi, że byłby niespokojny gdyby te dwie minuty stracił w Morzine a nie wczoraj.
foto: corvospro
wtorek, 6 lipca 2010
poniedziałek, 5 lipca 2010
Tour już się zaczął na dobre

Mamma mia, nie często widzę kolarzy praktycznie schodzących a nie zjeżdżających z góry, po Stockeu na zjeździe było tak ślisko, że po pierwszej mega kraksie kto się rozpędził to znów od razu leżał. Stromo i po lekkim deszczu, nie potrzeba było dużo by leżeć.
Ja bez kraksy, noga kręci się ciężko, ale to było oczywiste.
Dobrze, że na braci Schleków poczekał peleton ale o co chodziło Fabianowi w końcówce to już chyba tylko on wiedział. Trasa nie wydawała mi się niebezpieczna, a że taka się stała po tym jak popadało... chyba na wszystko organizator nie ma wpływu a na pogodę najmniej.
Jutro to będzie można robić protesty i nawet jestem za. Ciężko mi coś napisać bo nie potrafię sobie wyobrazić co się stanie na tym bruku. Podejrzewam, że ponad setka kolarzy z peletonu nie potrafi jeździć po bruku.
fot: bettiniphoto.net
niedziela, 4 lipca 2010
wtorek, 29 czerwca 2010
Nowa grafika na klubowych koszulkach
Pragniemy Państwu zaoferować nowe koszulki klubowe z grafiką autorstwa Agnieszki Plieth (kolor ciemnoszary). Ofertę poszerzamy również o rozmiar dziecięcy (wzrost 144 cm, kolor granatowy).
Niestety nadal brakuje rozmiaru XL w kolorze ciemnoszarym. Poinformujemy Państwa jak tylko ten rozmiar zostanie dodrukowany. Zapraszamy.
niedziela, 27 czerwca 2010
sobota, 26 czerwca 2010
Zacząłem się rozkręcać

Zacząłem się rozkręcać, po Dauphine i kilkudniowej przerwie było ciężkawo. Jesteśmy z Ivanem tego samego zdania, że miedzy Giro a Tour wystarczy kilka spokojnych górskich treningów i zadbanie o codzienny wypoczynek, jedzenie itd. Dziś ważę ponad 3kg mniej niż na początku Giro, a 1kg mniej niż w Veronie.
Będę teraz przez cztery dni tylko w Polsce, do środowego wylotu do Rotterdamu na TdF, a ponieważ z czasem bardzo krucho to i z Mistrzostwami Polski znów wyszło nie po drodze. Maciek Bodnar jednak nie wystartuje w TdF, szkoda, byłoby mi raźniej ale może nie byłoby to dla niego najlepsze rozwiązanie jechać Giro i Tour w jednym roku, może za kilka lat.
foto: Kasia Szmyd
niedziela, 20 czerwca 2010
Od wtorku jestem na Passo San Pellegrino
Na to, że jest zimno nie będę narzekać,wystarczy zobaczyć zdjęcia, tak nas powitała niedziela. Przez cały tydzień do piątku jeździłem maksymalnie dwie i pół godziny, wczoraj cztery godziny z trzema dziesięciokilometrowymi podjazdami,wszystko spokojnie.
Dziś oczywiście odpoczynek a od jutra zaczynam pracę w górach. Bez stresu, na Tour mogę jechać będąc trochę do tyłu, może nawet tak lepiej, dochodząc do pełnej dyspozycji przez pierwszy tydzień. W ten sposób na najważniejsze etapy powinienem być gotowy.
Najważniejsze, że mogę tu spokojnie odpocząć, mamy do dyspozycji duży dom, tak więc jest bardzo miło i rodzinnie.
wtorek, 15 czerwca 2010
Pytanie kibica
poniedziałek, 14 czerwca 2010
Nowa letnia odsłona fanklubowej koszulki
Jest już nowy kolorek naszych koszulek, proponujemy Państwu letni kolor na upalne rowerowe wycieczki. Procedurę zamówień znajdą Państwo tu.
niedziela, 13 czerwca 2010
Myśli wciąż uciekają do wczorajszego dnia

Ale teraz inaczej. Zgodzę się z Leo i opinią wielu, nikt nikomu nie musi niczego darowywać, lecz Contador mógł mieć świadomość, że kiedyś, może już niedługo, w jakimś delikatnym momencie moja pomoc może być dla niego bardzo cenna. Jednak wczoraj walczył do upadłego z gregario który całe życie ciągnie na takich jak on. Odnajdziemy się kiedyś, obiecuję to sobie. Został obdarzony niesamowitym talentem, ale mnie na pewno dojście do czegoś kosztuje więcej pracy i wyrzeczeń. Już mu nie kibicuję.
Dziś pod górę spokój, lecz kiedy z mokrego zjazdu uciekły mi dwa razy koła dałem spokój, TdF ważniejszy.
foto: corvospro.com
"Nie" dla prezentów

SYLWESTER SZMYD: Może nie tyle sam wyścig, ile mityczne góry, które znajdują się na jego trasie. One motywują mnie najbardziej. Faktem jednak jest, że Dauphine wyjątkowo mi się podoba. Zawsze na nim walczyłem. W 2007 roku byłem drugi na Mont Ventoux. Rok później przyjeżdżałem wysoko na każdym górskim etapie, dzięki czemu zająłem 8. miejsce w klasyfikacji generalnej. 12 miesięcy temu było zwycięstwo na Górze Wiatrów, a i tym razem podjąłem walkę na najtrudniejszym odcinku.
Sobotniego etapu z metą na L'Alpe d'Huez nie zapomnimy długo. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Rwane tempo, ataki, pot i łzy - wspaniała wizytówka kolarstwa szosowego.
Ten etap rzeczywiście był bardzo widowiskowy. To była walka od samego początku podjazdu, aż do szczytu. Alberto Contador atakował mnie, a ja jego. Początkowo on mi odjeżdżał, gdyż jest bardziej dynamiczny. Ja go jednak za każdym razem dochodziłem. Następnie sam próbowałem atakować. To był naprawdę niezły spektakl. Cieszę się, że mogłem w nim uczestniczyć. Najważniejsze, że pokazałem charakter i wolę walki. Dzisiaj nam obu zależało na dobrym rezultacie. Szkoda, że tym razem nie udało się wygrać.
Wcześniej nie mieliśmy okazji podziwiać takiego Sylwestra Szmyda. Ataki, zrywy, szarpnięcia - słowem, odmieniony Szmyd.
Sam jestem trochę zdziwiony (śmiech). Po pierwszym skoku Contadora zostałem trochę z tyłu. Pomyślałem sobie, że skoro Hiszpan wyrwał już do przodu, to już go więcej nie zobaczymy. Później zobaczyłem, że Alberto zwolnił, więc go doszedłem. Przeczuwałem, że jeśli lider Astany skoczy do przodu ponownie, to tym razem mogę nie zdołać już go dojść. Postanowiłem zatem samemu atakować. Contador trzymał się na kole, ale nie był w stanie skontrować. Spróbowałem więc ruszyć do przodu po raz drugi i trzeci. Na początku podjazdu to była próba sił z naszej strony, jednak później zrozumiałem, że śmiało mogę powalczyć tu o zwycięstwo.
Dla Contadora wygranie na L'Alpe d'Huez było chyba tak samo ważne jak triumf w całym wyścigu.
Wczoraj pytałem się dyrektora sportowego Astany, co powinienem zrobić, by na L'Alpe d'Huez wygrać. On odpowiedział - "odjedź z Contadorem". W sobotę widzieliśmy jednak, że to nie była prawda. Gołym okiem widać było, że Alberto zrobi wszystko, by wygrać na legendarnym podjeździe. Zresztą dobrze, że tak się stało. Ja nie chcę prezentów. Przynajmniej pokazałem, że gregario może powalczyć z najlepszych kolarzem na świecie. A byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie motocykl, który w pewnym momencie przeszkodził mi w jeździe.
Po pierwszych pięciu etapach tegorocznego Criterium de Dauphine nie był pan do końca zadowolony z tego, jak się panu w tym wyścigu jedzie. A tymczasem w najważniejszym momencie wszystko zaczęło funkcjonować bez zarzutu.
Najważniejsza jest głowa. Wcześniej łatwo nie szło. Niby nie czułem się źle, jednak zawsze brakowało mi tych 20-30 WATT do swojego normalnego poziomu. Wytrzymywałem tempo czołówki, ale nie byłem w stanie np. atakować. Czułem się silny, ale przy tym bardzo "zmulony". Ostatni tydzień Giro kosztował mnie bardzo dużo. Czasem jednak jest tak, że - nie wiadomo czemu - czujesz się na trasie po prostu lepiej. W sobotę zrobiłem wszystko, żeby pojechać jak najlepiej. Uważałem na jedzenie, picie, węglowodany. Śniadanie zjadłem dosyć późno. Makaron starałem się jeść bardzo powoli. To są wszystko bardzo drobne rzeczy, które potem mogą przesądzić o postawie na takim podjeździe, jak L'Alpe d'Huez.
Celem numer jeden na niedzielę będzie obrona miejsca w czołowej dziesiątce klasyfikacji generalnej?
Wszystko zależy od tego, jak będę się czuł. Etap jest ewidentnie nie dla mnie. W końcówce mamy pięć rund z krótkim i sztywnym podjazdem. Sztywne podjazdy zawsze były dla mnie problemem. Fajnie, gdyby udało się utrzymać miejsce w dziesiątce, ale zobaczymy jak ułoży się etap.
Polscy kibice powinni się chyba cieszyć, że Tour de France dopiero przed nami. Na francuskich szosach czuje się pan jak ryba w wodzie.
Ja również się cieszę, że ten wyścig dopiero przede mną. Obecnie koncentruję się już wyłącznie na Wielkiej Pętli. W niedzielę pojadę na jeden dzień do domu, a od wtorku trenować będę na San Pellegrino. Tam mamy świetne warunki do szlifowania formy. Cisza, spokój, odpoczynek, czas spędzony w towarzystwie żony - teraz myślę już tylko o tym.
foto: corvospro.com
Alpe d'Huez...

Tak samo było i dziś, chciałem pokazać charakter, wole walki... ale sam siebie zaskoczyłem. Atak od dołu był bezsensem, Astana ciągnęła za mocno więc się wycofałem. Później skok Alberto i pomyślałem, że nie stać mnie by odpowiedz więc jechałem swoje. Jak doszedłem to pomyślałem, że nie mam nic do stracenia, że może ciężko będzie wygrać, ale się zabawię i zrobię wszystko by wygrać.
W ten sposób walczyłem przez pół podjazdu aż do samej mety z najlepszym kolarzem świata pod najsłynniejszy podjazd świata. Fakt, że ewidentnie jechał przeciw mnie świadczy, że potraktował mnie jak równego.
Alberto jest bardziej dynamiczny, straciłem za dużo na ostatnim skoku ale wiem, że przed finiszem bym doszedł gdyby nie motor, tak bywa.
Może dogadał się z Brajkovicem, że wygra bo i tak Janez wygrywa wyścig, może nie był zadowolony, że jednak nie będę dla niego jeździć w przyszłym roku, o czym był przekonany. Fakt faktem, że dziś postawił na mnie krzyżyk.
Wracając do kibiców, tych lojalnych i wyrozumiałych, ciesze się, że mogłem im dziś również sprawić dużo radości.
Jutro dla mnie męka, krótki sztywny podjazd i interwałowa runda...
foto: corvospro.com